Wraz z upływem kolejnych ciemnych wieczorów i chłodnych poranków, miot Białej Tęczy powoli dorastał. Łapy Borsuczka stawały się coraz dłuższe — dopiero co udało mu się zdobyć nad nimi całkiem dobrą kontrolę, a one złośliwie urosły, na nowo utrudniając skoordynowanie ruchów. Powoli godził się z prychnięciami, jakimi raczył go Lisek za każdym razem, gdy poślizgiwał się na drewnianej podłodze żłobka lub źle wymierzał wysokość przy skoku i uderzał czarnym nosem w obiekt, na który zamierzał się dostać. Tak miało chyba wyglądać całe jego życie. Widocznie bycie Borsuczkiem-łamagą było mu pisane.
Teraz jednak te czarne myśli opuściły Borsuczka, ponieważ na horyzoncie pojawiło się wydarzenie wyjęte wprost z jego snów. Ceremonia mianowania na ucznia. Gdy tylko Biała Tęcza wspomniała o niej po raz pierwszy, ciemne oczy szczeniaka rozbłysły radością. Będzie uczniem! W końcu nauczy się walczyć, a potem zostanie silnym wojownikiem i wszyscy będą go lubić! Na pewno uda mu się znaleźć całą masę przyjaciół — w końcu kto nie chciałby się przyjaźnić z tak wyjątkowym i dzielnym psem?
Od tej pory serce Borsuczka biło zasilane wewnętrzną dumą i niecierpliwym oczekiwaniem na ceremonię. Miał tak wiele pytań! Kto będzie jego mentorem? Czego będzie się najpierw uczył? Co znajduje się poza obozem? Na myśl o wszystkich nowych miejscach, które czekały na postawienie w nich czarno-białej łapy, jego ogon merdał niekontrolowanie. Co prawda lęk siedział gdzieś we wnętrzu szczeniaka, co jakiś czas na nowo dając o sobie znać, ale Borsuczek z całych sił starał się go ignorować. Przecież wszystko się ułoży, nie było szans, żeby stało się inaczej… prawda?
W dniu ceremonii Borsuczek nie czuł się ani trochę gotowy. Choć codziennie przed snem zapraszał tę chwilę do swoich snów, w tym momencie wydawała się czymś surrealnym. Jak to… już? Miał zostać uczniem? Nie wiedział co powiedzieć, jak się zachować. Nawet słowa matki, powtarzane z uporem kilka razy, w jego uszach przypominały wyłącznie niezrozumiały szum. Nie chciał zawieść, ale jak miało mu to wyjść, jeśli nie wiedział, co miał zrobić?
Biała Tęcza zaprowadziła ich do jednego z wielu pokojów w Ruinach. Był naprawdę wielki — gdyby nie to, że stres odbierał Borsuczkowi zdolność do racjonalnego (nieracjonalnego zresztą też, będąc szczerym) myślenia, szczeniak zapewne z zachwytem zabrałby się za eksplorację nowego pomieszczenia. W tej chwili tylko kroczył roztrzęsiony na samym końcu sznureczka szczeniąt podążających za Białą.
Złociste promienie słońca otaczały zebranych wojowników, uczniów i piątkę maluchów, zaglądając do pokoju przez wielkie okna, częściowo zakryte grubymi, opadającymi na podłogę zasłonami. Łapy czarno-białego szczeniaka zdawały się być stopione w jedno ze starą, drewnianą podłogą. Nie chciały mu dać tej przysługi i ruszyć się w żadną stronę, uparcie przylegając do podłoża.
Zwinny skok pozwolił liderowi znaleźć się na niewysokim stole, skąd otaczał spojrzeniem cały swój klan. Ciemna Gwiazda odchrząknął i rozpoczął ceremonię.
Choć Borsuczek z całego serca starał się uważnie słuchać i zapamiętywać każdy szczegół, jego wspomnienia z ceremonii najbardziej przypominały podarty papier lub kilka zagubionych fragmentów puzzli. Nie pozwalały złożyć się w sensowną całość, do której brakowało znacznej ilości kawałków.
Co wiedział?
Ciemna Gwiazda mówił naprawdę dużo słów. Naprawdę dużo naprawdę poważnie brzmiących słów. Jakie to były słowa? Borsuczek nie miał pojęcia. Pamiętał natomiast, że jako pierwszego wymienił Liska.
Słysząc imię brata, ochłonął nieco. Przynajmniej nie musiał wychodzić na sam środek jako pierwszy. Mógł jeszcze przez chwilę pozostać w błogiej nieświadomości, strefie względnego komfortu.
Gdy usłyszał, że Lisek — teraz już dojrzalej brzmiący Lisia Łapa — dostał za mentorkę Ciemny Kieł, rozejrzał się zdziwiony. Może i wiedział, że jego brat podchodził do stanowiska wojownika, łagodnie mówiąc, bez entuzjazmu, ale jego decyzja go zaskoczyła. Bycie medykiem wydawało się czymś niesamowitym i zdecydowanie dziwnym. To Lisek miał objąć tę funkcję po aktualnej medyczce? Nie tego się spodziewał.
Pełen skupienia przyglądał się Liskowi, który z wyniosłym wyrazem czarnego pyszczka dumnym krokiem podszedł do swojej mentorki. Suczka zetknęła się z nim nosem i zabrała go na bok. Borsuczek uważał to za magiczny, uświęcony wręcz moment. Ciekawość, jak będzie wyglądać ta chwila dla niego, powoli brała górę nad przejmującym strachem.
Potem na środek wyszły jego siostry. Z emocji nie zapamiętał nawet imienia mentorki Srebrnej Łapy, jedynie jej wilcze futro i czarny nos. Stokrotka natomiast trafiła wygrany los w życiowej loterii i miała zdecydowanie łatwiej — nie dość, że z wyglądu mogłaby z powodzeniem udawać mniejszą i nieco bardziej puchatą wersję matki, to właśnie rodzicielka została jej mentorką.
A Borsuczek?
Tak, jak ostatni się urodził, ostatni dostawał swoją porcję jedzenia i ostatni szedł na to klanowe zebranie, teraz został ostatnim mianowanym. Jeśli jest się Borsuczkiem, jest się ostatnim — to po prostu jedna z zasad wszechświata. Widocznie gdyby ktoś się jej przeciwstawił, równowaga zostałaby zaburzona. A jako że Borsuczek niespecjalnie lubił mieszać w równowadze wszechświata, przyjmował bycie ostatnim.
Ciemna Gwiazda po raz kolejny wylał z siebie potok dojrzale brzmiących słów.
— Borsuczku, od dziś będziesz nazywał się Borsucza Łapa. Twoim mentorem zostanie Płomienny Krzew. — Zakończył, po czym zwrócił się do psa o szarym futrze i stojących uszach. — Płomienny Krzewie, okazałeś się odważnym i silnym wojownikiem. Te cechy przekażesz swojemu uczniowi, Borsuczej Łapie.
Lider skinął głową, czekając aż nowo mianowany uczeń podejdzie bliżej, jednak łapy Borsuczego uporczywie stały w miejscu. Minęło zaledwie kilka uderzeń serca, zanim udało mu się wstać i chwiejnym krokiem podejść do mentora, ale dla niego zdawały się trwać nieskończoność. Wypełniony emocjami aż po brzegi swojego malutkiego ciała stanął przy Płomiennym Krzewie i wyciągnął pyszczek w jego stronę, jednak zamiast pełnoprawnego zetknięcia nosami otrzymał tylko pobieżne trącenie. Czy tak miał wyglądać ten wyjątkowy moment..? Mentor rzucił mu niezadowolone spojrzenie, a uczeń mimowolnie opuścił uszy. Odszedł z nim na bok, nie odrywając wzroku od podłogi.
Po zakończeniu ceremonii, nieśmiało zwrócił się do Płomiennego Krzewu:
— Czy… czy pójdziemy dziś na trening? — wydukał zestresowany, wpatrując się w resztę rodzeństwa, która właśnie rozpoczynała swoje szkolenie.
— Płomienny Krzewie. Tak masz do mnie mówić — Borsucza Łapa opuścił ogon i skinął głową. — I nie, dziś nie mam na to czasu. Szczególnie przez to, że jesteś taki ślamazarny.
— Ale jest dopiero ranek… — przerwał na chwilę, czując na sobie spojrzenie mentora — Płomienny Krzewie.
— Borsucza Łapo, kto z nas jest wojownikiem? — Szczeniak nie odpowiedział. — Jeśli tak dobrze wiesz wszystko, może wcale nie musisz trenować, co? Sprawdzimy to jutro. Będę czekał na ciebie o świcie. A teraz lepiej idź do legowiska uczniów, zamiast sprawiać kłopoty.
Samiec odwrócił się w swoją stronę i wyszedł z Ruin, a Borsucza Łapa zadrżał. W jego snach wyglądało to zdecydowanie inaczej.
<Płomienny Krzewie?>
[1048 słów: Borsucza Łapa otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz