30 grudnia 2020

Od Jazgotu CD Nieuchwytki

Jazgot szedł szybko, tylko sprawdzał, czy Nieuchwytka jest za nim. Szybko wydostali się z tego głośnego miejsca i prawie nie wpadał na ludzi. Teraz musiał być uważny. W tym miejscu było strasznie dużo wszystkiego i nie mógł się zgubić. Musiał wprowadzić Nieuchwytkę, żeby ich nie złapali Źli Dwunodzy. Tylko trochę mu się nie podobało, że uciekają od jej mamy.
Miała dwie. To było nie fair. Bardzo. I on był zły, że w ogóle tak myśli, ale nie mógł się powstrzymać. Dlaczego ona miała dwie, a on żadnej. Nie, zaraz, on miał mamę, tylko daleko. I ona go kochała i wróci. Tylko Nieuchwytka miała nawet dwie i obie były w tym samym miejscu, i się nią opiekowały. To za dużo. Nie można mieć aż tak dużo mam, kiedy inni ich nie mają. To było złe.
Musiał zatrzymać się, bo pędziły bestie ludzkie. Widział, że dwunożni stają w takich miejscach całymi grupami i czekają, żeby przejść. To oni też czekali. Niektórzy się na nich patrzyli. To mu się trochę nie podobało, ale jeszcze nikt ich nie dotknął.
— Teraz będziemy biec — zapowiedział. Będziemy biec i biec, ale tylko przez chwilę, aż będziemy dalej od tego wszystkiego, dobra? — Pokiwała łbem.
Gdy zmieniło się światło, ruszył sprintem. Oboje mieli krótkie łapki, to przynajmniej nikt nie zostawał w tyle. Udało mu się ustalić stałe tempo. Tu było mniej dwunogów i prawie nie musieli przeskakiwać między ich nogami, ale nadal jakiś dało się spotkać. A z dwunogami to lepiej uważać. Zwolnił dopiero, jak minęli taki wielki budynek. Tu było już prawie pusto. Może wielki budynek ich straszył. Jego nie straszył, bo przypomniał dom. Nieuchwytka przyglądała mu się zaciekawiona.
— Dlaczego uciekłaś od mamy… mam? — zapytał w końcu, bo tutaj już byli trochę bezpieczniejsi.
Mam. Dwóch mam. W ogóle to nie rozumiał, jak to działało. Skąd wzięła drugą mamę? Mama była osobą, która cię urodziła. Wiedział o tym, bo kiedyś zapytał się wujka Leonisa skąd biorą się szczeniaki. Nie wiedział, czy Leonis go nie odgonił, bo miał bardzo dobry czy bardzo zły humor. Zaczął mówić o krwi i mięsie i dziurach i wychodzeniu i brrr. Ale przynajmniej teraz wszystko wiedział.
— No, bo chciały, żebym została w domu. A tam jest taaaak nudno. I mama każe nam nie przeszkadzać, więc jest jeszcze bardziej nudno. I moje rodzeństwo jest za spokojne.
— Ale… — Pogrzebał łapką w piasku. — Ale nie boisz się, że one sobie pójdą? — zapytał. Nie chciał, żeby Nieuchwytka miała kłopoty przez niego. To bardzo miło, że nie chciała, żeby go Źli Dwunożni złapali. Bardzo miłe, ale przecież nie mogła dla niego ryzykować. Prawie się przecież nie znali.
— Gdzie miałyby pójść? Do stajni? Znajdę stajnie. Znaczy chyba znajdę. To nawet lepiej, jak przestaną mnie szukać. Wtedy będziemy mogli dłużej się bawić. — Merdała ogonkiem i się uśmiechała. Chyba go wcale nie rozumiała. Była mniejsza od niego. Może młodsza? Zdecydował, że na pewno młodsza. Musiał jakoś inaczej opowiedzieć.
— Czy twoja mama nie będzie na ciebie zła? Bo wiesz, wyszłaś bez zgody.
— No może trochę.
— A co jeśli zacznie wrzeszczeć? Albo się obrazi na ciebie! Albo jedno i drugie! A może obrazić się bardzo, bardzo i na przykład sobie pójść! Gdzieś. Gdziekolwiek. I cię zostawić. — Nieuchwytka skrzywiła się jakoś dziwnie.
— Mamy by nas nie zostawiły — powiedziała i zabrzmiało to bardzo, bardzo pewnie. — Twoja mama tak robi?
— Emmm… — Popatrzył na ziemię. Ona była taka ciekawa. Ciekawsza niż pysk. I nie zadawała pytań, na które nie chciał odpowiadać. Nieuchwytka chyba nie była zła. Chyba. Ale może pomyślała, że on obraża jej mamy. Przecież on nigdy nie obrażałby czyiś mam, tylko tak… dla pewności. Tak pytał, żeby ona nie wpadła w kłopoty.
— Mojej mamy tu nie ma — powiedział w końcu.
— Jak to nie ma? — zapytała.
— Po prostu, musiała pójść na misję.
— Na misję? Co robi na misji? Gdzie ona jest? Może w lesie? Słyszałam, że gdzieś jest las? Wiesz, czy...
— Nic nie wiem. Po prostu sobie poszła i tyle. — Oj, zabrzmiał na zdenerwowanego. No i może był zdenerwowany. Odrobinkę. Ale od razu przestał i się skulił. — To nieważne. To było dawno. Ale wróci. Obiecała.
— To kto się tobą opiekuje? Tata?
Ta cała rozmowa przestawała mu się w ogóle podobać.
— Taty to ja też nie mam.
Właściwie to prawie o tym nie myślał. O tacie. Czasami tylko, jak Mleczyk bawił się z wujkiem Laurencym. To wtedy jego serduszko ciut bolało. Ale tylko ciut. Byłoby fajnie, gdyby Jazgot też miał tatę. Tacy tatowie jak wujek wydawali się fajni. Można było się do nich przytulać i pokazywać patyki. I wujek Laurie nigdy nie wydawał się wkurzony na Mlecza. To też było fajne. Tatowie chyba w ogóle nie mogli wkurzać się na dzieci. Chciałby kogoś, kto się na niego nie wkurza.
— Och…
— Więc wiesz, mogę wychodzić kiedy chcę. — Postarał się uśmiechnąć bardzo szeroko i zamerdał ogonem. Nie chciał, żeby ona była smutna. Jeszcze smutna przez niego, to byłoby straszne. Przestałaby go lubić. Jeśli go lubiła. Nie był pewien. Nie wiedział, czemu miałaby go lubić. Ale Mlecz go lubił, to ona mogła. Chyba lubił? Czy Mlecz go lubił? Właściwie to nie był pewien. Może tylko wszystko udawał…
— Uważaj. — Zatrzymała go przed dziurą w ziemi. Była mała, ale on był jeszcze mniejszy i mógł w nią wpaść.
— Dzięki. — Uśmiechnął się.
Tu już przestało być tak fajnie, bo dwunogi wychodzili na spacerki. Tu było ich mniej, ale nadal łazili. Wolał, kiedy dwunogi trzymali się swoich domów. Wiedział, że to miasto jest też ich, ale mogli się bardziej dzielić. Jak już gdzieś szli, to zawsze byli tacy głośni i zawsze byli wszędzie, jak śnieg.
Słyszał rzekę, nie podobało mu się to, starał się bardziej skupić na wszystkich innych dźwiękach. Miasto cały czas mówiło i to mu się podobało. Coś huczało albo buczało. Czasami nawet trąbiło albo mówiło. Lubił to. Wtedy było takie żywe. Ich dom nie był żywy i to go trochę smuciło, ale nie narzekał. Dom był super i psy były super, wszystko było super, tylko prawie wszyscy byli zajęci jakimiś dorosłymi sprawami. I wtedy, jeśli był sam, to było nawet jeszcze mniej żywo.
Zastanawiał się, czy ona też się tak czuła. Nie, na pewno nie. Nieuchwytka miała rodzeństwo. I mamę. I jakąś tam inną mamę. Pewnie cały czas było ciepło i fajnie.
— Z jakiego jesteś klanu? — zapytał. Nie była pieszczochem, to musiała być z klanu. Może... może Industrii. Tak jak mama i wujek i ciotka, o których miał nie myśleć. Nie, nie, to głupie, zganił się. Nawet przecież nie wiedział, jak wyglądali. Nie wiedziałby, kogo szuka. Durny Jazgot, durny.
— Z Ventusa.
— O. — No i bardzo dobrze, że nie zapytał. — Ja z Bezgwiezdnych — powiedział dumnie. Kojarzył te nazwy innych klanów. Mama o nich mówiła, a on pamiętał wszystko, co mama mówiła.
— Też mieszkacie w stajni?
— Nie, na cmentarzu. Znaczy obok cmentarza w blokach, ale na cmentarz często chodzę. Tam jest bardzo fajnie. — Uśmiechnął się szeroko. Nieuchwytka szybko chodziła, pewnie dobrze biegała, mógłby grać z nią w berka. Jak się wpadało na kamienie tam, to trochę bolało, ale tak to berek był zabawniejszy, bo trzeba było uważać, na co się wbiega. — Chodzę tam z Mleczem. Mlecz to mój przyjaciel. Jest hiper super. Polubiłabyś go. Ty masz rodzeństwo do zabawy, a ja mam, no, go. — Chyba się rozgadał za bardzo. Nikt nie lubi, jeśli się gada za bardzo, ona pewnie też nie.
Rozejrzał się uważnie, czy nie widać przypadkiem nigdzie niebezpieczeństwa i szedł dalej. Czuł się nawet fajnie, tak prowadząc dwuosobową grupę. Jak wojownik. Cieszył się, że jego małe wycieczki do czegoś się przydały. Wiedział, że jak będzie uczniem, to będzie mógł się popisywać przed swoim mentorem. Jeżeli ktoś go w ogóle zechce, ale jeśli zechce, to Jazgot będzie już znał ścieżki i dróżki. I wcale się nie będzie bał niczego, nawet potworów dwunożnych.
Tylko teraz tak ciut musiał pomyśleć, w którą stronę się kierować. Wiedział, gdzie jest dom. Tego nauczył się sam! Sam samego siebie nauczył, że zawsze trzeba wiedzieć, gdzie jest dom. Wtedy już nic złego się nie zdarzy, bo będzie mógł wrócić! Czasami myślał, że może mama nie znała tej zasady i dlatego nie wróciła, ale to bzdura, mama wiedziała wszystko.
— Zwykle nie chodzę na tę stronę miasta — przyznał. — Nie podoba mi się. Nie wiem czemu. — Znaczy, właściwie trochę wiedział, ale to brzmiało głupio. Po prostu jakoś lubił być jak najdalej od rzeki.
— Często wychodzisz z domu? — wydawała się podekscytowana. Czym? Łamaniem prawa. Znaczy właściwie, to chyba nie było prawo, tylko zasady. I tak powinien się tego wstydzić. To było złe, że się nie wstydził. Nie potrafił. Jeszcze gorsze.
— No czasami. Zwykle na plażę. Byłaś na plaży? — Pokręciła łbem. — Plaża jest super. Masz wielką wodę i ciepły piasek. I możesz walczyć z falami.
— To, czemu tam nie idziemy?
Dobre pytanie.
— Bo łapy będą nas boleć, zanim tam dojdziemy — skłamał. On skłamał. I to bardzo szybko, nawet o tym nie pomyślał. Tak naprawdę nie chciał iść na plażę, bo tam mamy Nieuchwytki mogłyby jej nie znaleźć. Bo była daleko od głośnego miejsca. Ona była młodsza, zdecydował, więc może po prostu nie wiedziała, co się dzieje, jeśli psy się zdenerwują. A on był jej starszym hiper kolegą (tak jak Mlecz dla niego!) i musiał jej pilnować. Tylko tak, żeby ona się nie domyśliła, że jej pilnuje.
Weszli już na mięciutką trawę i od razu lepiej się szło.
Miejsce, do którego ich prowadził, widział tylko z daleka, ale wydawało się fajne. No i całkiem prawie blisko od domu. Lubił być blisko domu. I jeżeli coś złego się stanie, będzie mógł pobiec po wujka Richiego albo wujka Laurencego, albo wujka Klementisa, albo…
— Patrz, czy to psy? — zapytała, wskazując przed siebie.
— Chyba tak. — Ledwo je widziałem, ale byłem prawie pewien, że nie były naszymi psami. Właściwie nie przemyślał tego, że ktoś może w tym fajnie wyglądającym miejscu być. Nigdy aż tak bardzo się do niego nie zbliżał.
— Może to był zły po… ej czekaj, gdzie ty idziesz?
<Nieuchwytka>
[1619 słów: Jazgot otrzymuje 16 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz