30 grudnia 2020

Od Nieuchwytki CD Jazgotu

Im dłużej żyłam, tym częściej docierała do mnie jedna rzecz. Byłam na wszystko za mała! Odkąd pamiętam, nie wolno mi było robić nic fajnego. I wszyscy mówili, że jestem jeszcze za mała. Szczególnie kiedy pytałam o wyjście poza stadninę. Ile można siedzieć w tym samym miejscu? Czas mijał, a to kompletnie się nie zmieniało. Przynajmniej tak mi się wydawało. Tego dnia Biała Zamieć musiała wyjść i zostaliśmy pod okiem Złotego Popiołu, co oznaczało, że mamy zająć się sobą i nie przeszkadzać. Przez większość czasu mama nie chciała się bawić, a uwierzcie mi, pytałam ją o to stosunkowo często. Ale nawet mi może znudzić się bezskuteczne błaganie o chwilę uwagi. Nie to nie! Jej strata! Już ja udowodnię, że ze mną spędza się czas dużo fajniej.
Patrzyłam zniesmaczona na Cynamonkę, która panikowała, że wszyscy umrzemy. No oczywiście, że umrzemy. Z nudów! Szczególnie jeśli dalej naszym jedynym zajęciem będzie spanie w sianie, bieganie tylko w wyznaczonych przez Białą miejscach i jedzenie czasem. I kiedy tak leżałam do góry brzuchem i śledziłam wzrokiem świat do góry nogami, tuż przede mną mignął zlepek futra i długiego, łysego ogonka. Zerwałam się na równe łapy.
— Hej! Stój! — krzyknęłam i machnęłam wesoło ogonem, ale stworzenie nie zareagowało. Z braku lepszego zajęcia zaczęłam je gonić, ciesząc się, że wreszcie mam coś do roboty. Czułam na sobie wzrok wiecznie obserwującego Migotka. Krzemyk podniósł tylko głowę, ale zaraz stracił zainteresowanie. Chyba. Nie skupiałam się na nim, moim najważniejszym celem było złapanie myszy.
— Nigdy jej nie złapiemy! — usłyszałam Cynamonkę, która najwyraźniej także nie mogła usiedzieć w miejscu, bo słyszałam stukot jej pazurków odrobinę za mną. Goniła nas, definitywnie nas goniła. Sosenka zaś zaczynała machać ogonem i była blisko poderwania się razem z nami. Obróciłam głowę, żeby ocenić odległość między mną a siostrą. Zajęło mi to naprawdę niewiele, przysięgam! No w ile można obracać głowę? Kiedy mój pysk wrócił do pierwotnej pozycji, myszy nigdzie nie było. A ja w ostatniej chwili zatrzymałam się, nim wleciałam w ścianę. Zaskamlałam i przyłożyłam nos do ziemi, starając się wywęszyć zgubę.
— Gdzie ona jest? — Cynamonka zatrzymała się tuż za mną, wlatując we mnie odrobinę, przez co prawie się przewróciłam. Musiałam zrobić krok do przodu, żeby nie upaść.
— Nie wiem, chyba zniknęła w ścianie — oznajmiłam.
— Nie można zniknąć w ścianie, bo ściana… — wyłączyłam się już na początku jej wywodu. Strasznie nie lubiłam, kiedy Cynamonka zaczynała coś tłumaczyć. Robiła wtedy taką minę, jakby wiedziała więcej, niż nasze mamy razem wzięte. I jej głos był jakiś taki inny. Kątem oka widziałam, że usiadła i chyba nie sprawdzała, czy jeszcze słucham, bo dołączyła do niej Sosenka. I dobrze. Będę mogła zająć się ważniejszymi sprawami, takimi jak mysz, która zaginęła w ścianie. Niech Sosenka posłucha. Jej kolej.
Zapachy stajni znałam aż za dobrze, w końcu miałam bardzo dużo czasu na poznawanie ich. Dlatego dużo łatwiej mi było wyłapać subtelną woń uciekającego gryzonia. Podążyłam za złapanym tropem i zdziwiłam się, kiedy poprowadził mnie do zimnego siana. Przecież to nie miało sensu. Po co mysz miałaby biec do siana, które nie było fajne do leżenia? Bił od niego chłód, co już w ogóle kupy się nie trzymało. Każde inne sianko zapewniało ciepło i przyjemnie się w nim leżało. Każde oprócz tego. Próbowałam w nim spać kiedyś i wcale nie było fajnie. Serio. Ale może to czas najwyższy na odkrycie tajemnicy zimnego sianka? Zaczęłam przekopywać się przez nie łapkami. Im dalej byłam, tym chłodniej się robiło. Nawet nie zwróciłam uwagi na to, że zaczynało mnie przysypywać i wszystko, co odkopałam, zasypywało się za mną ponownie. Jakby mnie tam w ogóle nie było. Zapamiętam to, jak znowu będziemy bawić się w chowanie i szukanie. Jestem pewna, że w takim miejscu nikt by mnie nie znalazł. I kiedy cieszyłam się nową kryjówką, udało mi się rozwikłać zagadkę zimnego sianka. W ścianie była dziura. Miałam rację, że mysz może zniknąć w ścianie! Właśnie dzięki dziurze! Zaraz, zaraz… Zaczęłam przeciskać się przez dziurę, od której całe to zimno się brało. Pierwszy raz cieszyłam się, że wcale nie jestem duża. Mama na pewno w taką dziurę by się nie zmieściła. Żadna z mam. I kiedy udało mi się znaleźć po drugiej stronie, zupełnie zapomniałam o myszy. Przeturlałam się trochę do przodu, bo wkładając całą swoją siłę w przejście przez dziurę, nie mogłam zatrzymać się, kiedy nagle, z impetem z niej wyleciałam. Byłam poza stadniną. Po drugiej stronie. Pisnęłam podekscytowana. Z nieba padał puch. Dosłownie! Był podobny do koloru Cynamonki… Nie. Był podobny do Białej Zamieci! Ale bardzo, bardzo, bardzo, bardzo mały! I zimny! Wystawiłam język, żeby go spróbować, ale zamiast niego poczułam wodę. Zmarszczyłam brwi. Wokół mnie też było dużo puchu. Leżał tam, kiedy wyleciałam. I przyczepiał się do mojego futerka. Był taki ładny! Spróbowałam go zjeść. Znowu smakował jak woda. Zimna woda. Nie rozumiałam tego.
— Cynamonka nigdy mi nie uwierzy — powiedziałam do siebie.
Przez chwilę chciałam zawrócić i jej powiedzieć, ale zdałam sobie sprawę, że jestem po drugiej stronie. Poza stajnią. Na zewnątrz. Nie w domu. Mama na pewno nie pozwoli nam razem tego sprawdzić! O nie. Mama! Przecież zabierze mnie do środka, jak zobaczy, że mnie nie ma! I nie pozwoli mi odkrywać dalej! Biegiem ruszyłam przed siebie. Nie mogłam pozwolić, żeby zabrała mnie, zanim odkryję wielki świat. Ilość woni sprawiała, że przez chwilę kręciło mi się w głowie. Ale dalej szłam przed siebie, rozglądając się uważnie. Wszystko było takie… Duże. Czułam się jeszcze mniejsza, niż zwykle, ale nie dawałam za wygraną. Nie bałam się, ja się nigdy, niczego nie bałam i miałam zamiar pokazać temu światu, że dalej nie będę się bała. I kiedy tak przekonywałam siebie, że jestem dzielna i odważna i wcale nie za mała, żeby poznawać wielki, wielki świat, natrafiłam na coś dziwnego. Było długie. Bardzo długie, bo kiedy starałam się wypatrzeć końca, nie było go! Szczeknęłam, żeby pokazać, że nie boję się tego. Ale nie zareagowało. Szczeknęłam drugi raz. Dalej nic. Podeszłam bliżej i zaczęłam węszyć intensywnie. Część zapachów była mi znana. Psy z klanu. To na pewno był zapach innych psów z klanu. A skoro inne psy z klanu tu były, nie mogło być tu niebezpiecznie. Pewnym krokiem postawiłam łapę na długim… czymś. Okazałam swoją dominację nad tym. Nie reagowało. Zamerdałam ogonem. Wiedziałam, że nie jestem za mała, po prostu wiedziałam! Może jak opowiem mamom o poskromieniu długiego czegoś, pozwolą mi chodzić po wielkim świecie? Postanowiłam iść wzdłuż wielkiego czegoś. Było dziwne. Miało dwie, dłuuugie części, które sięgały aż po horyzont i masę krótszych, leżących pod długimi, ale w drugą stronę. Niczym szczenięta sięgające po mleko. Skakanie po Szczeniętach Sięgających Po Mleko (bo tak już nazwałam to w głowie) było całkiem fajną zabawą. Były w równych odległościach od siebie i nie wyglądały, jakby walczyły o leżenie pod długimi elementami długiego czegoś. Swoją drogą długie cosie były zimniejsze, niż Szczenięta Sięgające Po Mleko. Za którymś takim skokiem poślizgnęłam się i upadłam na pyszczek. Warknęłam, zdradzona przez poznaną ścieżkę. Teraz już wiedziałam, że nazwę je Niesfornymi Szczeniętami Sięgającymi Po Mleko. Mama czasem nazywała mnie niesforną. Niesforna Nieuchwytka. Mówiła tak, jak byłam niegrzeczna. W jej mniemaniu. W moim nie robiłam niczego źle. W każdym razie stąd wzięłam nazwę dla krótszych cosiów dłuższego cosia. I kiedy wstawałam, zobaczyłam budynek. Chyba nawet większy, niż stadnina, a stadnina była ogromna. Serio. Poza nami były tam konie, które były większe nawet od mam. Czy ja też kiedyś będę tak duża? Kiedyś nie mogłam się tego doczekać, ale odkąd poznałam dziurę, bycie małą przestało być takie okropne. Ruszając w stronę wielkiego budynku, docierały do mnie coraz to nowsze zapachy. Wielki świat był naprawdę wielki i pełen nieznanego. Przeszłam obok budynku. Nie chciałam wchodzić do środka. Co, jeśli każdy środek prowadzi do stajni? I będzie tam mama, bardzo niezadowolona z tego, że wyszłam? O nie, nie skończyłam jeszcze odkrywać! Ominęłam budynek szerokim łukiem. I wtedy pierwszy raz odkąd wyszłam, zobaczyłam innego psa. Zaczęłam biec w jego kierunku, ale zatrzymałam się, gdy zobaczyłam, że ma coś na szyi. I nie tylko szyi. Od jego szyi ciągnęła się długa nić, a po drugiej stronie długiej nici stała dziwna kreatura. Czy… Czy to Dwunożny, o których opowiadały nam mamy? A więc on…
— Jesteś Pieszczochem! — krzyknęłam zadowolona z siebie i zamachałam wesoło ogonem, zwracając na siebie uwagę. Pies zjechał mnie wzrokiem od góry do dołu. Biła od niego pewność siebie i to strasznie niefajne uczucie wyższości. Podobne do tego, które często biło od Cynamonki, jak usiłowała udowodnić nam, że jest mądrzejsza od nas wszystkich. O nie, nie pozwolę na to! Wyprostowałam się dumnie i uniosłam pyszczek wyżej. Nie boję się go, jestem równie wielka, bo sama zwiedzam wielki świat! Prychnął i odwrócił głowę, kompletnie mnie zlewając. Jak Złota, kiedy prosiłam, żeby się ze mną pobawiła. Fuknęłam rozdrażniona. Czy wszyscy duzi są tacy nudni? Dwunożny powiedział coś dziwnego i Pieszczoch usiadł. A potem dostał jeść. Od Dwunożnego. Przypomniało mi to, że też lubię jeść. Podbiegłam do Dwunożnego i oparłam przednie łapki i jego nogi, piszcząc o jedzenie.
— Znajdź własne źródło pokarmu, dzikusie — Pieszczoch miał szorstki, niemiły głos. Odsunęłam się zaskoczona. Nikt wcześniej nie mówił do mnie w taki sposób. I nie warczał na mnie. Dlaczego on pokazuje zęby? Odbiegłam, nim Dwunożny zareagował. Zaczynałam mieć mieszane uczucia odnośnie wielkiego świata. I robiłam się powoli głodna. W domu zawsze szczenięta jadły pierwsze. Dlaczego Pieszczoch mi nie pozwolił? Jestem szczeniakiem!
Musiałam odbiec kawałek i dopiero kiedy zniknęłam z zasięgu wzroku Pieszczocha, otrzepałam się z tego stresu. Zauważyłam też, że zaczęło robić się głośno. W miejscu, w którym byłam, Dwunożnych było pełno. Oni robili ten cały hałas. I może powinnam być ostrożniejsza, albo powoli zacząć wracać, ale moją uwagę odwrócił zapach jedzenia. Wszystko inne odeszło na drugi plan. I co z tego, że robiło się ciemno. I co z tego, że łapki mi marzły i zaczynały już boleć. I co z tego, że wielki świat okazał się być mniej miły, niż to sobie wyobrażałam? Jedzenie było ważne. Ruszyłam więc w nieznane. Nieznane pełne głośnych Dwunogów i pysznych zapachów.
Ciężko mi było podążać za pysznym zapachem, kiedy wokół tak wiele innych mnie rozpraszało, ale byłam dzielna. Skrzywiłam się, kiedy mijałam Dwunożne roztaczające intensywną, duszącą woń. Czy zdawały sobie sprawę z tego, że w ten sposób nigdy nie będą mogły się schować? To paskudztwo czuć było z drugiego końca Głośnej Części Wielkiego Świata! Ale na szczęście nie zgubiłam tropu, który jak na złość był poza moim zasięgiem. Dotarłam na miejsce i co? I byłam za mała, żeby dosięgnąć. Weszłam pod stragan. Musiałam obmyślić plan dostania się do jedzenia. Tylko że nie umiałam się wspinać. Przynajmniej takie wnioski wyciągnęłam po próbach wspinaczek na Złotą, gdy ta nie chciała się ze mną bawić. I kiedy tak rozmyślałam, co zrobić, a mój brzuszek wydawał z siebie coraz głośniejsze burczenie, pod stragan wleciał jakiś pies. Dyszał. Spojrzałam na jego szyję i ucieszyłam się. Nie miał tego, co tamten Pieszczoch! Zamerdałam ogonem podekscytowana. Był mniej więcej taki, jak ja! Też był mały! Ale chwila. Co tu robił, skoro był mały? Pachniał inaczej, niż mój klan. Może małe Pieszczochy nie miały jeszcze tego dziwnego czegoś na szyi? Albo dobrze myślałam i nie był Pieszczochem, ale psem z innego klanu! No tak, inne klany. Przecież Biała Zamieci mówiła mi o tym, że są inne.
— Emmm, hej. Dzień dobry… Hej? — Kiedy znowu się na niego spojrzałam, miał podkulony ogon.
Brzmiał bardzo niepewnie. Dlaczego? Przekręciłam łeb.
— Och, hej! — Zamachałam ogonem. Może dzięki temu będzie pewniejszy? — Kim ty jesteś? Co tu robisz? Jak dobrze się wspinasz?
— Eeee Jazgot. Chodzę. I… nie wiem? Nie za bardzo próbowałem. Ktoś ty?
— Nieuchwytka. — Uśmiechnęłam się. Był fajny. Inny niż moje rodzeństwo. O! I nawet też się uśmiechnął! Może będzie chciał się ze mną bawić? Może pomoże mi złapać to całe jedzenie i zostanie moim przyjacielem?
— Miło mi? Znaczy miło mi. Ciebie poznać. Cześć. Gdzie chcesz się wspiąć? — zapytał, ale nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, zanim znowu mówił. — Nie, czekaj, nie wspinaj się. Tu są źli Dwunodzy i nas porwą. I pewnie zjedzą. Ale tego nie wiem.
— Źli Dwunodzy? Dlaczego źli?
Proszę, nie rób wywodów jak Cynamonka, proszę, nie rób wywodów jak Cynamonka…
— Nie słyszałaś o złych Dwunogach porywających psy? — Spojrzał na mnie wielkimi oczami. Speszyłam się. Powiedział, jakby to było coś oczywistego!
— Nie, nie sły… — Chwila. Chwila! Biała mówiła coś kiedyś o takich! I o tym, że zabierają gdzieś psy i te już nigdy nie wracają! O nie! — Mówisz o TYCH złych Dwunogach?! — krzyknęłam z przejęciem. — Myślałam, że to tylko bajka dla niesfornych szczeniaków!
— Ja też! Ale są tu i chcą mnie porwać!
Podkuliłam ogon. Nie wiedziałam, że w wielkim świecie od razu trafię na złych Dwunożnych… Zaczynałam żałować, że znalazłam dziurę w ścianie za Zimnym Sianem.
— I co teraz? Nie mogą nas dorwać!
Jazgot zamyślił się. Myślenie nie było moją mocną stroną, więc wychyliłam ostrożnie pyszczek i rozejrzałam się. Bez problemu dostrzegłam szukających Jazgota Dwunożnych. A tuż po tym dostrzegłam coś gorszego.
— O nie — pisnęłam i przebiegłam za Jazgota, chowając się za nim.
— Znaleźli nas? — samiec spiął się wyraźnie.
— Gorzej. Widziałam mamę. Zabije mnie, jak mnie tu znajdzie — jęknęłam.
Przynajmniej wiedziałam już, dokąd poszła Biała Zamieć i dlaczego nie została dzisiaj się z nami bawić. Ale w tej chwili absolutnie mnie to nie pocieszało. Nie mogła mnie tu znaleźć. Będzie zła na mnie. A potem będzie zła na drugą mamę. Co jeśli Złoty Popiół zauważyła już, że mnie nie ma? Jaka była szansa, że zdążę wrócić, zanim ktokolwiek się zorientuje? Chyba żadna, patrząc na obecność Białej Zamieci w tym miejscu…
— Uciekłaś mamie? — jego głos się zmienił. Był taki… Smutniejszy.
— No tak, ale nie tej mamie. Drugiej mamie. — Rozglądałam się nerwowo, modląc się, żeby nie wywęszyła mojego zapachu. Teraz to przydałaby się taka intensywnie pachnąca Dwunożna… Jak trzeba, to nie ma, a jak nie trzeba, to chodzą sobie jak gdyby nigdy nic i duszą tym wstrętnym zapachem!
— Masz dwie mamy?! — Obrócił się do mnie przodem, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Albo oburzeniem. Albo zazdrością. Albo złością? Czemu był na mnie zły? Nieistotne jaki. Istotne, że odezwał się głośno. Nawet jak na głośne miejsce. Skoczyłam na niego, żeby przymknąć mu pyszczek.
— Możemy porozmawiać o tym, jak już uciekniemy? Proszę? O wszystkim ci opowiem, możesz nawet pójść ze mną do stadniny, ale mama nie może wiedzieć o tym, że…
— Nieuchwytka?!
Podskoczyłam w miejscu, w którym stałam. Wszystko nagle zaczęło się dziać bardzo szybko. Mama mnie zauważyła. Szła do mnie szybkim, poddenerwowanym krokiem, który oznaczał kłopoty.
— Mamo uważaj, Źli Dwunożni! — krzyknęłam.
Obróciła głowę w ich kierunku. Oni spojrzeli na nią.
— Nie ruszaj się stąd! — I zaczęła biec, a oni za nią.
Stałam tak w ciężkim szoku. Otrząsnęłam się dopiero, kiedy zarówno ona, jak i oni zniknęli mi z widoku.
— To nasza szansa — rzuciłam do Jazgotu.
— Kazała ci zostać w miejscu.
— A co, jeśli zanim ona wróci, zgubią jej trop i przyjdą po nas? I co z tobą? Nie zostawię cię samego na pastwę Dwunożnych!
Przez chwilę milczał, ale zaraz chyba uznał, że mogę mieć trochę racji z tym, co mówię. Ewentualnie po prostu wiedział, że i tak nie usiedzę w miejscu, a chyba musiał znać lepiej to miejsce, skoro wiedział o Złych Dwunożnych i w ogóle...
— Chodź za mną — powiedział i ruszył, a ja za nim, w kolejne nieznane.
<Jazgocie?>
[2500 słów: Nieuchwytka otrzymuje 25 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz