Jazgot nie był głupim szczeniakiem. Wiedział, że zasady były istotne. Zostały stworzone, by ułatwiać życie. Miały sprawiać, że psy zachowywały się odpowiednio. Jazgot się ich pilnował, bo Jazgot był dobrym dzieckiem. I bardzo, bardzo nie chciał być wyrzucony z klanu. Może psy tam nie były mamą, ale… chyba powinien je nazywać rodziną. Nie był pewien. Jeszcze nie zdecydował. Rodzina to w końcu wielkie słowo, ale lubił ich wszystkich. Znaczy może oprócz Ciernia, ale tego nikt nie musiał wiedzieć. Cierń był straszny i Jazgot robił wszystko, by nie musieć być obok niego. To chyba przez te oczy, były zimne.
Wszyscy byli tacy zajęci wszystkim. Było coraz zimniej. Nie wiedział, czy mu się wydawało, czy rzeczywiście jedzenia było jakoś mniej. Nie, żeby narzekał. Nie, nie, nie, jeszcze byłoby innym nieprzyjemnie.
Chciał pomóc, ale był mały problem — on nie umiał polować. Próbował łapać myszy i przynieść reszcie do zjedzenia, ale zawsze uciekały. Był po prostu za wolny. Zanim jego łapki dosięgnęły do niej, mysz już gdzieś znikała. Więc nie mógł przynosić jedzenia i tym bardziej nie mógł pilnować terenów. Skoro nie chciał być pasożytem, to musiał znaleźć sobie zajęcie.
Był problem, nie mógł sobie znaleźć zajęcia. I był sam. I było mu nudno. Jeżeli jest się samotnym szczeniakiem, to bardzo często się nudzisz. Postanowił zrobić to, co zawsze robił, kiedy było mu nudno.
Poszukał Richiego, bo wujek Richie był najmilszą osobą na świecie. I on prawie zawsze się do niego uśmiechał i rzadko się denerwował. Czasami Jazgot chciał się zapytać, czy poszedłby z nim szukać mamy. Zawsze gryzł się w język, zanim powiedział pierwsze słowo. Gdyby mógł, to siedziałby z tym wujkiem ciągle, ale Richie był dorosłym psem. Dorosłe psy miały zadania, a Jazgot nie chciał w nich przeszkadzać, więc tylko czasem go męczył.
Znalazł Richiego na granicy blokowiska. I zamerdał ogonem, jak go zobaczył. Jazgot od razu się uśmiechnął i dobiegł ostatnie metry, podskakując.
— Wuj, wuj, wuj! Dziś prawie mi się udało! Prawie złapałem mysz. Znaczy właściwie to nie, ale byłem bardzo, bardzo, bardzo blisko.
— Brawo! Dumny jestem — powiedział. I to zabrzmiało, jakby naprawdę był dumny. Czyli może nie jest beznadziejny. Pomyślał, że jeszcze będzie z niego wojownik. Jazgot pogromca gryzoni.
— Richie! — ktoś zawołał.
— Naprawdę chciałbym z tobą pogadać, ale musisz już iść.
— Och. — Opuścił ogon. — Pewnie. Przepraszam. Nie powinienem ci przeszkadzać.
— Znajdę cię, jak słońce zajdzie, dobra? Pokażesz mi swoje umiejętności polowań.
— Tak jest! Dzięki, wujku! Pa, wujku! Pa, drugi ktosiu! — zawołał w stronę drugiego psa.
I po coś planować? Kupa z tego wychodzi. Kazali mu gdzieś iść. Nie wiedział, gdzie iść. Ale dziś nie padał śnieg, to plus. Był posłusznym szczeniakiem, to sobie poszedł. Ale ponieważ był też sobą, to poszedł może ciut dalej, niż mógł.
— Nikt nie będzie mnie szukał — powiedział sam do siebie. Dziś był zajęty dzień, nie zauważą, że szczeniak im się nie kręci pod łapami. Nawet w spokojne dni nie zauważali.
Szedł tą samą drogą, która kierowała go zwykle na plażę. Teraz nie miał za dużo czasu, nie mógł aż tak daleko chodzić. Postanowił być odważny. Wielokrotnie postanawiał być odważnym i mu to nie wychodziło, ale tym razem będzie inaczej. Tym razem pójdzie do głośnej części.
Głośna część miała więcej Dwunogów, więcej ich potworów i więcej wszystkiego. Zwłaszcza zapachów. Jazgot poczuł się oszołomiony, gdy tylko wkroczył między stragany. Ile tego wszystkiego tu było? Poczuł, jakby kręciło mu się w głowie. Przycupnął przy jednej ze ścian, starając się nie przyciągać uwagi. Chyba nigdy nie widział tylu kolorów. Blokowisko było fajne, ale jakieś takie szare. Plaża też była fajna, ale teraz, gdy widział te wszystkie rzeczy, też wydawała mu się szara. Tu wszystko było po prostu takie… Woah. I wielkie. I super.
Zdecydował, że lubił to miejsce. Było straszne. Ale lubił i pachniało jedzeniem. Zastanawiał się, czy któryś Dwunóg może mu coś rzuci. Będzie mógł przynieść mięso ze sobą i pokazać reszcie. Richie byłby z niego dumny, na pewno. A przynajmniej chciał, żeby był.
Fajnie mu się tak siedziało. Inni patrzyli na niego, ale chyba myśleli, że jest jednym z Pieszczochów. Ha! Wiedział, że warto się myć! Mógłby być tajnym wojownikiem. Takim, co patrzy, jak Pieszczochy żyją i przynosi informacje. To był dobry pomysł. Powinien o tym komuś powiedzieć
Zaraz potem przestało być fajnie. Potwór zatrzymał się obok straganów. Z jego środka wyskoczyło dwóch Dwunogów. Byli cali w tym ich dziwnym, zdejmowanym futrze, tylko pyski im było widać. Te pyski zresztą mieli brzydkie. Mieli coś dziwnego w łapach. Jazgot nie wiedział czemu, ale od razu zwrócili jego uwagę. Patrzył się na nich i patrzył i czuł, że są kimś złym.
I wtedy sobie przypomniał. Słyszał kiedyś o dwunogach, którzy porywają psy. Myślał, że to tylko opowieść, żeby straszyć niegrzeczne szczenięta — jak te o dwunogich wilkach i wielkich, pasiastych kotach — ale zapytał o to członków klanu. I oni patrzyli na niego tak poważnie, gdy powiedzieli tak. Tak to prawda, istnieją takie potwory. Jesteś nieuważny w mieście. Jesteś za wolny. Pojawiają się oni i łup! Porywają i znikasz.
Jazgot nie chciał znikać. Bardzo, bardzo, bardzo nie chciał znikać, więc rzucił się do biegu. Wpadł na jakichś Dwunogów po drodze. Ktoś krzyknął, a on przyśpieszył. Wpadł ze ślizgiem pod jeden ze straganów, dysząc ciężko. Tu go nie znajdą. Prawda? Nie znajdą. Chyba przestał oddychać. Czy wyczują zapach? Przecież jest ich za dużo, nie mogą go tu wytropić? Czy usłyszą? Jego serce jeszcze bardziej przyspieszyło, gdy zobaczył przed sobą jednego z nich. Nie pochylaj się, nie zaglądaj, nie zaglądaj...
Prawie podskoczył, gdy usłyszał coś za sobą. Zaszli go od tyłu, o nie, nie, nie…
Szczeniak? Na chwilę zapomniał, że znajdował się w śmiertelnym niebezpieczeństwie bycia porwanym. Szczeniak. Stał do niego tyłem, ledwo się ukrywał. Zauważą go. Co tu robi szczeniak?
— Emmm, hej. Dzień dobry. — Podkulił ogon pod siebie. I po co on się ruszał? Po co? Trzeba było siedzieć na zadku. — Hej?
— Och, hej! — To była suczka i machała ogonem. Była równie niska, jak on. To dobrze. — Kim ty jesteś? Co tu robisz? Jak dobrze się wspinasz?
— Eeee Jazgot. Chodzę. I… nie wiem? Nie za bardzo próbowałem. Ktoś ty?
— Nieuchwytka. — Uśmiechnęła się, to on też się uśmiechnął.
— Miło mi? — To zabrzmiało jak pytanie. — Znaczy miło mi. Ciebie poznać. Cześć. Gdzie chcesz się wspiąć? — Zaraz otrząsnął się z szoku i przypomniał, gdzie się znajdują. — Nie, czekaj, nie wspinaj się. Tu są źli dwunodzy i nas porwą. I pewnie zjedzą. Ale tego nie wiem.
<Nieuchwytka?>
[1050 słów: Jazgot otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz