Uśmiechnęłam się wyczerpana. Stoimy w małej, ciemnej uliczce, wciąż nie czując nawet zapachu naszych pobratymców, z trudem uciekliśmy prześladowcą w postaci tej tak zwanej Bestii, jak myszojady mianowały tych irytujących Dwunożnych, a Bezgwiezdny martwi się, że nie znaleźliśmy lnu. Stłumiłam rozbawione mruknięcie, po czym doszłam do wniosku, że wypadałoby wreszcie pozbyć się ojca i wziąć sprawy we własne łapy.
— Dobrze, ojcze — powiedziałam. — Możesz odejść.
— Nie wypełniłem swojego zadania... — wahał się Orzechowe Oko.
— Uciekliśmy Dwunożnym i tylko to się liczy — syknęłam.
— Ale oni uprowadzili kocięta — sprzeciwił się Orzechowe Oko. — Nie możesz tego zignorować. To gorsze, niż wszystkie moje postępki.
— Utrzymywanie się przy życiu to zdrada? — warknęłam coraz bardziej zirytowana.
— Nie, wpatrywanie się bezczynnie w niesprawiedliwości świata — syknął Orzechowe Oko.
Wciąż chciałam się z nim kłócić, aż zdałam sobie sprawę, że on, tak czy inaczej, nigdy wcale nie zamierzał odejść. Poczułam narastającą wściekłość, po czym usłyszałam, że silnie o czymś myśli. Tylko nie bez, tylko nie bez, tylko nie bez! I już wszystko wiedziałam. Nie dam rady się go sama pozbyć, ale łatwo może go wypędzić bez. Mimowolnie się uśmiechnęłam. W czasie tej wycieczki bez staje się bardziej użyteczny niż len. Gdzie znajduję się bez? Blisko ogrodów Dwunożnych. Starałam się jak najciszej o tym myśleć. Musiałam teraz jakoś sprytnie zmanipulować chłopaków. Orzechowe Oko, aby dał się nabrać i Leonisa, aby się przy nim nie zdradził. Musiałam liczyć na ego mojego ojca.
— Len jest mi naprawdę potrzebny — stwierdziłam. — Pozostań jeszcze do znalezienia lnu, jeśli chcesz. Wiem, że znajduje się niedaleko ogrodów Dwunożnych.
— Zgoda — poczułam zadowolenie ojca.
Miałam już pewien zarys planu i liczyłam, że się powiedzie. Musiałam jak najszybciej pozbyć się mojego ojca.
— Chodź, Bezgwiezdny — powiedział Orzechowe Oko. — Poszukamy lnu. Powinien być blisko ogrodów Dwunożnych prawda?
— Niezupełnie — zawahał się Leonis. — Spodziewam się go raczej na jakieś łące...
— Pewnie — zaśmiał się Orzechowe Oko. — Jako Bezgwiezdny trudno się dziwić, że jesteś nieco do tyłu. Idziemy!
— Co w ciebie wstąpiło? — syknął Bezgwiezdny.
Poczułam satysfakcję. Słusznie zdałam się na ego Orzechowego Oka. Niewiele jest psów tak samolubnych jak mój ojciec. Musiałam teraz postarać się uspokoić nieco Leonisa. Nic nie wyniknie z prób wytłumaczenia mu mojej sytuacji. Jako Bezgwiezdny jest o wiele bardziej odległy ode mnie. Przypomniały mi się czasy, kiedy jeszcze był wierzący, ale chwilę potem się otrząsnęłam. To nie czas, ani miejsce na wspominki.
— Przekaż mu, że rzeczywiście len powinien być na łące, ale przy wielu domostwach Dwunożnych są również odpowiednie warunki, a kto wie. Może znajdziemy tam jeszcze jakieś psy, które wiedzą, gdzie mogą być klany.
Orzechowe Oko wszystko powtórzył. Leonis jeszcze chwilę czynnie okazywał irytację i mruczał coś takiego, że kiedy niby ostatnio wyszło nam na dobre zaczepianie obcych. Jakiś czas później jednak zrezygnował z kłótni, uznając, że i tak zaglądnięcie do ogrodów nie powinno nam sprawić za dużych problemów, więc ruszyliśmy. Następnie, zdarzyło się coś niesamowitego, nie uwierzycie, sama bym się tego nie spodziewała. Znaleźliśmy domostwo Dwunożnych. Bez żadnych kotów, agresywnych Dwunożnych, mrówek, czy innych niespodzianek. Zobaczyłam bez po drugiej stronie ogrodzenia. Liczyłam, że ponieważ Orzechowe Oko nigdy nie był medykiem, nie rozpozna tej rośliny, więc zwróciłam jego uwagę na nią. W ogrodzie zobaczyłam też trochę prawdziwego lnu, więc Leonis nie powinien mieć żadnych powodów, aby zaprotestować.
— To len — powiedziałam. — Zerwij trochę!
Orzechowe Oko zgodnie z moimi oczekiwaniami zaczął robić podkop pod ogrodzeniem. Leonis nie przestawał na nas patrzyć z dezaprobatą, ale nie przeszkadzało mi to. Zaraz wszystko wróci do normy.
— Po drugiej stronie może być coś agresywnego — zauważył.
— Jeśli len jest niebezpieczny — zaśmiał się Orzechowe Oko.
Zawahałam się. O tym nie pomyślałam. Ale jeśli tam jest bez, który pozwoli mi pozbyć się Orzechowego Oka, to uważam, że warto. Jeśli Orzechowe Oko opęta mnie na stałe, to kto wie, ile złego może zrobić. Orzechowe Oko z kolei nie zwracał uwagi na Leonisa, najwyraźniej przekonany, że cokolwiek tam jest, poradzi sobie z tym. Po kilku minutach wykopał wystarczająco dużą dziurę, aby przejść na drugą stronę. Leonis poszedł za nami, lecz nie mogłam nie zauważyć jego nastroszonej sierści. Orzechowe Oko lekkim krokiem podszedł do krzaka i ledwie go dotknął, upadł na ziemię.
— To... była... pułapka... — wysapał, po czym zapanowała ciemność.
Nie wiem, jak długo trwała, ale po jakimś czasie obudziłam się w swoim ciele. Wstałam, otrząsnęłam się i z zadowoleniem poszukałam wzrokiem Leonisa. Nie martwię się o ojca. Najpewniej odszedł do Infernum, skąd przybył. Jednak mój optymizm zgasł prawie tak szybko, jak się pojawił. Kiedy wreszcie zobaczyłam Leonisa, medyk Bezgwiezdnych stał naprzeciwko dwóm, wielkim psom... pieszczochom? Na typowe pieszczochy, o których jak dotąd słyszałam, nie wyglądały. Jeden to masywny, pomarańczowo-czarny basior, podobny nieco do mojego... starego przyjaciela z Flumine Odważnego Kła, który umarł jakiś czas temu z powodu, z tego co mi wiadomo, upadku z dużej wysokości, a jego koleżanką była wielka, czarna suka z brązowym pyskiem, długą szyją i trójkątnymi uszami. Leonis miał jednak rację. Te psy niewątpliwie były niebezpieczne. I istnieje naprawdę duże ryzyko, że nie podoba im się nasza obecność na ich terytorium.
— Bójcie się, szczeniaki — warknął ten pomarańczowo-czarny.
— Pourywamy wam ogony — dodała suka.
Odruchowo podwinęłam ogon, podobnie jak Leonis, który cały czas cofał się w naszym kierunku. Wciąż stojąc przodem do przeciwników, odwrócił głowę i rzucił mi spojrzenie pełne dezaprobaty.
— I widzisz, w co nas wpakowałaś? — warknął Bezgwiezdny.
<Leonisie?>
[859 słów: Ciemny Kieł otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz