26 listopada 2020

Od Leonisa CD Ciemnego Kła

Po raz kolejny odkąd spotkałem Ciemnego Kła, zastanawiam się, jakim cudem ja w ogóle jeszcze żyję. Może wszystko, co mnie otacza to tak naprawdę słaby wytwór symulacji? Żart tych całych Gwiezdnych, o których gadają mi inne psy? Może tak naprawdę już dawno umarłem, a wszystko, co teraz widzę to tylko słaby żart losu? Wytwór mojej wyobraźni, kiedy odchodzę z tego świata? Niektórzy, umierając, widzą Gwiezdnych, czemu miałbym więc zdziwić się z tym, że zamiast nich widzę Ciemnego Kła, istną zmorę mojego istnienia? Może to wszystko jest jedynie koszmarem, z którego wybudzę się w mojej medycznej norze nieopodal blokowiska, westchnę z ulgą i z udręką zajmę się ziołami, jak każdy przykładny medyk.
— To głupota — warczę do suki, zatrzymując się w połowie drogi. Uwolnione zwierzęta biegają w popłochu wokół nas, przemykając pomiędzy nogami Dwunożnego i gorączkowo szukając wyjścia. — Strata czasu. Sama widzisz, jak ostatnim razem skończył się atak na Dwunożnych.
— Nie wtrącaj się, Bezgwiezdny, kiedy ratuję ci twój leniwy zad — fuka.
— Nie prosiłem cię o to. — Staję obok czekoladowowłosej, rzucając jej swoje zirytowane spojrzenie. — Mam lepszy pomysł. Spróbuj tylko mi w tym przeszkodzić, a przysięgam, że naślę na ciebie armię pająków z całego świata.
Nie wydaje się przekonana; ja zresztą też nie. Może to jednak nie wytwór symulacji, tylko instynkt przetrwania kompletnie mieszający mi we łbie? Zresztą, tym bardziej jeśli to wszystko jest jedynie wytworem symulacji, tak naprawdę nie mam nic do stracenia.
Moja sierść jeży się na grzbiecie, kiedy Bezwłosy zaczyna się powoli do mnie zbliżać, nawołując mnie dziwnymi odgłosami w stylu „cip, cip” czy „kici, kici”. Rozumiem, że mogę być nieco styrany po całej tej podróży, ale czy poważnie wyglądam tak fatalnie, żeby wziąć mnie za skończonego idiotę?
Podobnie jak Ciemny Kieł wcześniej rzuciła się na klatkę, ja szarżuję na nogi Dwunożnego. Nie wiem, jak mogę powiedzieć ci to delikatnie, Leonisie, ale nie musisz wyglądać na skończonego idiotę, żeby nim po prostu być.
Odsłaniam kły, choć wcale nie mam zamiaru ich użyć. Plan się udaje, bo postawna kreatura odskakuje z przerażeniem, rzucając się w kierunku drzwi i wrzeszcząc coś o wsparciu.
— Nie mamy dużo czasu — rzucam do suki. — Musimy znaleźć wyjście.
Medyczka szybko to podłapuje, rozglądając się po budynku Dwunożnego. Bezwłosi o własnych siłach próbują złapać uciekające koty, choć część ucieka przed nimi we wszelkie możliwe kąty, a część faktycznie oddaje się w ich ręce, niezdolna do dalszej walki. Naszym głównym problemem jest to, że nigdzie nie widzę wyjścia. Koty rozbiegają się jedynie chaotycznie, nasi porywacze skaczą za nimi ze swoimi długimi łapami, ale tak naprawdę nikt nie wychodzi na upragnione, świeże powietrze.
Rozglądam się w panice. Myśl, Leonis. Wyszliśmy spod ziemi, wyrwaliśmy się od dzikich kotów, wygraliśmy z gangiem pajęczaków. Mamy dać się pokonać paru bezbronnym Dwunożnym? Jednak w mojej głowie panuje zupełna pustka. To teren Bezwłosych, na którym kompletnie się nie znamy. Dostosowali cały budynek do swoich możliwości, a w związku z tym jesteśmy z miejsca na przegranym miejscu — gdyby walka toczyła się na wolności, mielibyśmy przewagę. Aktualnie pozostało nam tylko czekać na cud.
— Tam jest wyjście. — Ciemny Kieł wskazuje pyskiem na odległe od nas drzwi. — Widziałam, jak Dwunożni tędy wchodzą.
— Wejście, ale gdzie jest wyjście? — mamroczę na wpół do siebie. — Powinniśmy wykorzystać te zapchlone sierściuchy do czegoś pożytecznego i odwrócić nimi uwagę Bezwłosych od nas. Przejdziemy obok.
— Nie mamy chwytnych łap jak oni, żeby to otworzyć.
— Wyważymy je?
Suka marszczy czoło, posyłając mi zdziwione spojrzenie ciemnych oczu.
— Masz rację. — Wzdycham. — Za dużo wyważania dzisiaj. Schowamy się i poczekamy na odpowiedni moment.
Nie mamy gwarancji, że nas nie zauważą, ale to jedyny plan, jakim dysponujemy. Chowając się za jakimiś pudłami, widzę, jak Ciemny Kieł ostrzy pazury o posadzkę, najwyraźniej na tyle zdesperowana do walki, że zaraz to ja padnę jej ofiarą, zamiast tych cholernych porywaczy.
Czas przedłuża się. Już po chwili Dwunogi wchodzą, nosząc agresywnie rzucające się na nich kocury, które lądują ponownie w klatkach. Dociskam cielsko do ściany, starając się nie wydać z siebie najmniejszego dźwięku, choć stres zżera mnie od środka. Zanim udaje nam się zareagować (albo wręcz przeciwnie, zignorować), zwierzęce więzienia zostają zapełnione rozjuszonymi wojownikami, którzy syczą i szczekają na wszystkich wokół. Tylko dwie klatki pozostają puste.
— To już wszyscy? — dopytuje jakiś Dwunożny, upychając wyjątkowo agresywnego kota.
— Nie. Jeszcze dwa psy. Widziałem je.
— Musiały uciec.
— Choćby miały być w alternatywnym uniwersum, znajdź je.
W tym momencie dziękuję ewolucji, że Bezwłosi nie mają tak dobrego węchu jak psy. Mogą się zdać tylko na wzrok lub słuch, żeby nas zlokalizować — co najgorsze, jesteśmy bliżej nich, niż im się wydaje. Mamy coraz mniej czasu.
Brązowa medyczka oblizuje wargi, łapczywie wpatrując się w Dwunożnych. Zastanawia mnie, jak smakuje ich mięso — w lesie nie było dane nam ich spotkać, a w mieście morderstwo byłoby zbyt kontrowersyjne (poza tym, niektórzy nas dokarmiają. Czy jedzenie nie jest dobrym pretekstem, żeby im wybaczyć?). Ciemny Kieł ma najwyraźniej większe doświadczenie ode mnie, bo sposób, w jaki intensywnie śledzi te istoty, nawet u mnie wywołuje napięcie. Do stu Dwunożnych, Leonis. To nie jest dobry moment na myślenie o mięsie. Chociaż, jeśli inne drogi ucieczki zawiodą…?
Nagle do moich uszu dobiega charakterystyczne skrzypienie. Nim udaje mi się przemyśleć całą sytuację, rzucam do mojej towarzyszki szybkie szczeknięcie i bez chwili zastanowienia rzucam się przez całe pomieszczenie. Instynkt samozachowawczy? Intuicja? Niewykluczone. Skoro i tak nie mam nic do stracenia, w ostatnich chwilach życia mogę być albo przebiegły, albo głupi.
— Cześć, dzwoniliście, że dwa psy się urwa– — Nie dokończył. Taranujemy go, wywracając na podłogę i przebijając się na wolność między jego nogami. Zgodnie z przeczuciem, to właśnie drzwi otworzyły się, a razem z nimi nasze wrota do wolności.
Do moich nozdrzy dobiega znajomy już zapach miasta. Jeszcze nigdy wcześniej smród Potworów nie wydawał się tak wspaniały. Dwunożni potykają się o dwa pędzące psy, które ani na chwilę nie zerkają za siebie, w strachu przed ponowną utratą wolności. Pędzimy na łeb na szyję, nie zważając na utratę oddechu i wybierając ścieżki zarówno nam znane, jak i te mniej, w nadziei, że w ten sposób pozostaniemy niezauważeni.
Przystajemy dopiero w momencie, kiedy trafiamy na ślepy zaułek. Przy ceglanym murze stoi parę śmierdzących śmietników, do których najwyraźniej już nikt dawno nie zaglądał — co prawda nie wiem, w jakiej części miasta właśnie się znajdujemy, ale nie to wydaje się teraz najważniejsze. Patrol terenów innego klanu wydaje się teraz błahostką w porównaniu do tego, co zdążyliśmy przeżyć.
Ciemny Kieł jednak nie wydaje się zbytnio zadowolona. Siada na chłodnej posadzce, łapczywie chwytając oddech, ale jej głowa zwisa smętnie, zupełnie jakby uleciała z niej cała energia.
— Straciłaś kondycję?
— Nie. — Wzdryga się. — Nie uratowaliśmy kotów. Ani w klanie Wschodu, ani w schronisku.
Wywracam oczami. Czy życie paru nieznajomych nam sierściuchów miałoby być ważniejsze od naszego przetrwania? Słabsi przegrywają, a łańcuch pokarmowy jest tego żywym (lub nie) dowodem. Czemu Ciemny Kieł nie lituje się nad upolowanym pożywieniem, skoro równie dobrze mamy z nim podobne relacje?
— Nie to jest najważniejsze — mamroczę w odpowiedzi. — Liczy się to, że znowu jesteśmy w domu.
Uśmiecham się z satysfakcją na ułamek sekundy. Momentalnie jednak zdaję sobie sprawę, dlaczego przeżyliśmy te wszystkie niepotrzebne przygody, a wraz z tą świadomością, mój ogon opada tak samo smętnie, jak pysk medyczki.
— Do stu Dwunożnych — jęczę. — To jeszcze nie koniec. Dalej nie mamy lnu!
<Ciemny Kle? dlaczego za kazdym razem jak nie wiem co odpisac wychodzi mi najwiecej slow>
[1186 słów: Leonis otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz