25 listopada 2020

Od Ciernia CD Szkarłatnego Bluszczu

Patrzę na samca i nie wiem, co chcę powiedzieć. Na myśl nasuwają mi się jednocześnie kilka słów, kilka wyrazów, którymi mógłbym go uraczyć. Zastanawiam się, czy nazwać go kretynem, gównojadem czy może napuszonym kretynem. Chętnie wypowiedziałbym to wszystko jednocześnie, lecz z logicznego punktu widzenia było to niemożliwe. No i samiec, który wyciągnął pomocną łapę, znikał już za drzewami, pozostawiając po sobie jedynie woń, iż tutaj był. Warczę pod nosem zirytowany. Co on sobie myśli, zostawiając mnie tak samego? Nie odpowiedziałem mu jeszcze, mógł poczekać. Na mnie się czeka. Potrzebuje pomyśleć, oj tak, potrzebuje pomyśleć.
Zrywam się zaraz do biegu, wyglądając pewnie jak pies po mocnych ziołach. Gdzieś na krótkiej trawie pozostawiam po sobie kropelki krwi, która dalej sączy się ze świeżej rany na mojej łapie. Nie zważam na ból oraz dyskomfort. Muszę dogonić tego dupka i powiedzieć mu prosto w pysk, co o nim myślę. Cholerny pokręcony błotojad.
— Hej! — krzyczę za nim. — Stój! Natychmiast się zatrzymaj! — drę się na całe gardło, dalej biegnąc w jego kierunku. Skubany ma szybki chód. I jeszcze udaje, że mnie nie słyszy.
Zdyszany w końcu doganiam samca, który posyła mi zdziwione spojrzenie. A może wcale nie takie zdziwione. Może patrzy na mnie pogardliwie. Na mnie pogardliwie się na patrzy. Nigdy, nie patrzy się pogardliwie na Ciernia.
Zaciskam kły, próbując zdusić w sobie całą złość, która w kilka sekund wzrosła do mnie do niewyobrażalnego poziomu. Z moich nozdrzy wydobywa się powietrze, które pozostawia po sobie białą chmurę. Ten cholerny pies czeka, aż go przeproszę. Jednak! Nie przeproszę go, co to, to nie! Mam zamiar grzecznie (chyba pomyliły mi się słowa) poprosić go, by się mną zajął. W końcu sam zaproponował mi pomoc! W takim razie nie powinien poczuć się źle, jak bezpośrednio powiem czekoladowemu psu, czego od niego oczekuję.
— Chciałeś czegoś? — pyta, rozżarzając moją złość bardziej. Jeszcze chwila, a naprawdę nie będę się powstrzymywać.
— Zajmij się mną — charczę.
Ciemne oczy samca zdawały się błyszczeć. Irytuje mnie to. Tak bardzo mnie to irytuje.
— A więc zmieniłeś zdanie — mruczy cicho, patrząc się prosto w moje oczy. Staram się utrzymać ten kontakt wzrokowy i oczywiście wygrywam, ponieważ pies szybko go przerywa. — Chodź za mną. — Skinął łbem.
Fuknąłem pod nosem, lecz nie mówiąc już nic więcej, postanowiłem za nim pójść. Nie wiem, z jakiego klanu jest, niezbyt mnie to interesuje. Cała ta wiara, aż mnie skręca, gdy o tym słyszę. W co oni niby wierzą? Wierzą, że tam, w tych latających obłokach znajduje się ktoś, kto im pomoże w razie złego? Nikt im nie pomoże. Mnie nikt nie pomógł. Dlaczego w takim razie mam wierzyć? Nie rozumiem tego, to tak bardzo głupie i naiwne.
Idąc za psem, obserwuje otaczające mnie krajobrazy. Nie ma tu zbyt wiele roślinności, tereny również są skąpe w drzewa. Smuci mnie ten widok. Wychowałem się w miłości do natury i nie potrafiłem wyobrazić sobie mieszkania gdzieś, gdzie natura umyka mi spod łap. Ten błotojad najwidoczniej lubi mieszkać w takim syfie. Nie dziwie się. Każdy wierzący jest taki sam.
Samiec w końcu doprowadził mnie gdzieś, gdzie jak powiedział "mnie uleczy". Zabrzmiało to tak samo absurdalnie, jak ta cała ich wiara. Nic jednak nie powiedziałem, ale posłuchałem się go. Nic innego mi nie pozostało. A ból w łapie zaczynał robić się drażliwy i nieprzyjemny.
— Co to jest? — Wskazałem końcem nosa na liście, na których leżał nieznany mi proszek. — To się je?
— Jak chcesz, by cię sparaliżowało.
Wzdrygnąłem się.
— Ty, nie skacz mi tu! — Kłapnąłem szczękami. — Co to znaczy sparaliżować?
Czekoladowy samiec odwraca się i patrzy na mnie z politowaniem. Irytuje mnie sposób, w jaki na mnie spojrzał, więc ponownie warczę oraz fuczę pod nosem. Ten jednak nie wydaje się tym zbyt przejęty. Przechadza się spokojnie po, najwyraźniej, własnym domku, biorąc w zęby to i owo. Przyglądam mu się z zaciekawieniem, ponieważ jeszcze nigdy nie widziałem medyka przy pracy. Mówiąc szczerze, to jeszcze nigdy nie trafiłem do medyka. Za każdym razem, gdy się zraniłem, udawałem, że to nic i pozwoliłem zająć się tym naturze. To mój pierwszy raz i się trochę stresuje. Dodatkowo ma mnie opatrzeć błotojad, wyglądający jak poszarpana wiewiórka, która wpadła w błoto. O, od teraz będzie dla mnie martwą wiewiórką w błocie.
— Hej, nie odpowiedziałeś mi na pytanie! — przypominam sobie nagle. — Co to znaczy sparaliżować? Odpowiedz mi! Jak mi nie odpowiedz, to będę zły! Wiesz, co mogę zrobić, będąc zły?!
— Bądź ciszej.
— Co ty powiedziałeś?! — Unoszę się. — Będę cicho, gdy będę tego chciał! Teraz nie chcę być cicho, to będę głośno! Rozumiesz?! Rozumiesz, co do ciebie mówię, sflaczała kulo ptasiego gówna?! — sapię zdenerwowany.
Po moim wybuchu następuje jednak cisza. Samiec nie odzywa się ani słowem. Trzyma coś w pysku i spokojnie do mnie pochodzi, kładąc kilka rzeczy na ziemię, tuż przy mojej zranionej łapie. Chcę już powiedzieć, ponownie wygarnąć mu, jak bardzo nienawidzę ignorowania, lecz ten zaczął okładać ranę mokrymi liśćmi.
— To ma mi niby pomóc?
— Zaraz się zacznie.
— Co ma się zacząć, ty... — nie dokańczam, ponieważ moje ciało wstrząsa niewyobrażalny ból zmieszany z pieczeniem. Wydzieram się na cały głos, a pyska wycieka strużka śliny. — Zdejmij to ze mnie! Zdejmij!
— Jestem Szkarłatny Bluszcz i jestem medykiem — mówi. — Ten sposób leczenia został wymyślony przeze mnie i działa bez zarzutów. Oczy zachodzą mi mgłą. Nie widzę nic innego, oprócz paru zamazanych obiektów. Próbuję wstać i stąd uciec, jednak moje łapy odmawiają mi posłuszeństwa. Miałem rację, gdy wcześniej odmawiałem udania się do medyka. Nigdy nie powinienem do żadnego pójść. Ten błotojad chce mnie zabić!
Czuję, jak zdejmuje okład z rany, jednak na tym się oczywiście nie kończy. Posypuje ją czymś i cicho wzdycha, jakby był zawiedziony reakcją mojego organizmu. I dlaczego, do jasnego drzewa, nic nie widzę?!
— Słuchaj, Szczypiaty Buszu, przepraszam, że nazwałem cię ptasim gównem — śmieję się nerwowo. — Mógłbyś... mógłbyś już przestać? Czuję się już lepiej.
<Bluszczyku?> 
[948 słów: Cierń otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz