10 grudnia 2020

Od Irysowego Serca CD Klematisa

Podgrzybkowa Sierść zalał ją mnóstwem szczegółowych pytań, próbując upewnić się, czy na pewno ma nie wzywać na alarm połowy klanu, ale po kilku stanowczych wyjaśnieniach i serdecznych prośbach z westchnieniem pozwolił Klematisowi zostać w pokoju. Rudzielec w tym czasie grzebał w starych pudłach, wzniecając wokół siebie tumany kurzu.
Lekarstwo pachniało słodkim miodem, którego Irysowe Serce nie mogła się już doczekać. Przynajmniej jeden z medykamentów smakował dobrze, jednocześnie smarując gardło i uśmierzając ból.
Zanim udało jej się jednak choćby zamoczyć język w pszczelim specyfiku, medyk odsunął go od niej z paniką. Wydusił z siebie coś pomiędzy szeptem a krzykiem, by mógł skarcić lidera Bezgwiezdnych, jednocześnie nie zwracając uwagi żadnego z Wodnych. Konfrontacja dwójki wyglądała wręcz komicznie, biorąc pod uwagę wzrost Podgrzybka, pozwalający mu sięgnąć zaledwie trochę ponad brzuch Korzenia.
— Skąd miałem wiedzieć, które zioła to które? — Głos Bezgwiezdnego zadrżał, gdy odsuwał papkę na bok. — Kto trzyma lecznicze zioła zaraz obok trucizny, na Gwiezdnych! 
— Czy ty próbujesz sabotować wyzdrowienie Irysowego Serca? — Medyk zignorował wypowiedź rudzielca.
— Nie, skądże, Irysko ja- — spróbował tłumaczyć się, ale suczka przerwała mu.
— Wiem. — Oboje wlepili w nią zdziwiony wzrok. — Klematis ma różne pomysły, ale zabójstwo zastępcy klanu, z którym ma się sojusz, w obecności medyka jest zbyt głupie nawet jak na niego. Podgrzybkowa Sierści, jeśli pozwolisz mu dalej pomagać, proszę, po prostu podawaj mu konkretne zioła. Inaczej oboje skończycie z wyrzutami sumienia.
Rudzielec prychnął pod nosem, odrzucając fałszywy według niego zarzut. Mimo to oboje wiedzieli, czyj błyskotliwy pomysł spowodował chorobę Irysowego Serca. Kąpiel w stawie w środku Pory Nagich Drzew nie miała prawa skończyć się inaczej. Suczka położyła się na nowo, obserwując dwójkę, która teraz krzątała się po pokoju i przygotowywała leki. Liczyła, że tym razem nie będą one pysznym miodem z zabójczą wkładką.
Kolejne dni mijały we względnym spokoju. Irysowe Serce swoją energię poświęcała na jak najszybsze wyzdrowienie, a Klematis z wrodzonym uporem z dnia na dzień prześlizgiwał się przez dziurę w ścianie, aby pomóc Podgrzybkowej Sierści (czy raczej pomieszać wszystkie zioła w składziku po czym z żalem opuścić uszy w dół). Medyk natomiast, ku ich zdziwieniu, nie wykazywał zbytniej dezaprobaty. Wprawdzie każdego dnia próbował upewnić się, czy Irysowe Serce na pewno nie została zmanipulowana, skrzywdzona i nie przebywa w towarzystwie Klematisa pod przymusem, natomiast po usłyszeniu pełnego spokoju potwierdzenia w milczeniu kiwał głową i wracał do tłumaczenia Bezgwiezdnemu, dlaczego z tego kwiatu powinien zerwać maksymalnie dwa płatki. Nieraz słyszeli też przez drzwi skrzeczący głos szczuropsa, który zapewniał, że zastępczyni właśnie śpi, a jak wiadomo, sen jest podstawą dobrego samopoczucia, więc lepiej nie wchodzić do pokoju i nie budzić jej. No chyba, dodawał poważnie, że wolicie, aby nie wróciła do zdrowia jeszcze długi czas.
Dzięki temu Irysowe Serce miała idealne okoliczności do pozbywania się choroby. Idealnymi okolicznościami było ciepłe ciało Korzenia leżącego obok niej i słowa szeptane przez niego uspokajającym tonem. Zastanawiało ją, czy nie ma nic ważniejszego do zrobienia. W końcu był liderem, miał pewnie wiele spraw na głowie, a jednak poświęcał jej tyle czasu, troskliwie podając leki (i jakimś cudem nie powodując jej otrucia). Próbowała się tego od niego dowiedzieć, ale zbywał wszystkie pytania pokrętnymi tłumaczeniami. Czasami wychodził — w tych chwilach zapewne zajmował się sprawami Bezgwiezdnych. Niezależnie od tego, każdego dnia mogła liczyć na to, że jego brązowy nos wychyli się zza pudła, a on przyjdzie usiąść u jej boku.
To wszystko, co teraz robili, przypominało jej stare czasy, jakby zamieniła się na nowo w szczenięcą wersję siebie. Pamiętała dwójkę rudowłosych uczniów, pałętających się po lesie i chowających wspólnie gdzieś w krzakach, by spędzić czas tylko we dwójkę. Tak samo, jak wtedy, jej serce biło teraz szybko i szczęśliwie. Życie było dobre, szczególnie dopóki udawało jej się odsunąć natarczywe myśli o przyszłości, które co jakiś czas zakradały się do niej znienacka, by na nowo ją zaniepokoić.
Czas leciał, powoli przynosząc Irysowemu Sercu zdrowie. Gorączka ustąpiła, z dnia na dzień kaszlała coraz mniej. Gdy poza nieustannym kichaniem czuła się już dobrze, upierała się przy powrocie do dawnych obowiązków, ale obaj jej towarzysze z uporem naciskali na to, by została w pokoju, aż całkowicie nie wróci do zdrowia. Biały kaszel zaczynał się pojawiać w innych klanach — kwestią czasu było, kiedy dotrze do Flumine. Nikt nie chciał ryzykować poważniejszej choroby zastępczyni, dlatego ta posłusznie pozwalała sobie do końca się wykurować.
W końcu wszystkie objawy minęły, a Podgrzybkowa Sierść po uważnej kontroli stanu gardła suczki (podczas której prawie nie nabił swojego nosa na jej zęby) stwierdził, że była zdrowa. Mogła wrócić do pełnienia roli zastępczyni i mentorki. Z jednej strony przyjęła to z ulgą. Nie lubiła letargu, w dodatku wiedziała, że klan jej potrzebuje. Wciąż jednak po głowie pałętała jej się samotna myśl co dalej. Wraz ze zniknięciem choroby znikną wieczory spędzone z Klematisem, gdy mogła udawać przed samą sobą, że nic się nie zmieniło. Wyobraźnia pozwalała jej chociaż na chwilę dać wiarę, że Korzeń nigdy nie opuścił klanu, wciąż był Wodnym i nie musiał kryć się w obozie, a zamiast tego leżał z nią dumnie w legowisku wojowników. Teraz było to tylko ułudą, która w momencie prysnęła niczym mydlana bańka.
To wszystko towarzyszyło jej, gdy w nocy leżała wraz z innymi wojownikami, wciskając się w kąt pokoju i tęskniąc za zapachem rudej sierści, która otulała ją każdego dnia choroby. Rankiem natomiast zabrała się do pracy. Obowiązki nie lubiły czekać, a te należące do niej były ostatnio do tego zmuszone, dlatego dziś musiała nadrobić jak najwięcej. Nakrapiana Gwiazda i tak miała dużo na głowie, a zostawianie jej samej ze wszystkim byłoby nierozsądne.
Po całym dniu krzątania się po obozie i wokół niego, pomagania starszym, rozdzielania patroli i upominania rozbieganych uczniów miała z głowy wszystkie zadania na dziś. Gdyby Irysowe Serce posiadała przeciwstawne kciuki i kalendarz dzienny oraz jakiś stylowy długopis, z pewnością mogłaby skreślić każdy podpunkt ze swojej dziennej listy rzeczy do zrobienia. Jako, że natura jest skąpą ladacznicą i jej na to nie pozwoliła, mogła jedynie wyliczyć je w głowie, upewniając się, że nie zostało jej już nic naglącego.
Hałas wygonił ją z obozu, poprowadził łapy w stronę pustego już targu. Wieczorami było tu o wiele spokojniej, a tego właśnie potrzebowała miedzianowłosa. Chwili wytchnienia. Stąpała po nieregularnych kamiennych płytkach, gdzieś w tle słyszała dochodzącą z oddali muzykę Dwunogów i szelest opadłych na ziemię liści. Nagle poczuła znajomy zapach — ten sam, który jeszcze kilka dni temu towarzyszył jej praktycznie nieustannie.
— Szukasz wyschniętych hot dogów czy stoisz tu od rana? — zaśmiała się, ale tak naprawdę ucieszyła się, że tu był. Zrządzenie losu czy celowe staranie, jedno licho. Przynajmniej mogła znowu zobaczyć jego rude, rozczochrane futro i błysk w brązowych oczach.
— Mógłbym powiedzieć to samo o tobie.
— Ja nie stoję kilka długości lisa od starego blokowiska. — Teatralnie wywróciła oczami.
— Na pewno jesteś już zdrowa, Irysko? — Na Gwiezdnych, czy on kiedykolwiek przestanie nazywać ją Iryską? Nie umiała przypomnieć sobie ani jednej sytuacji, gdy użyłby jej pełnego imienia. Mówił tak samo, jak lata temu, gdy sam jeszcze był Korzonkiem.
— Jak widać — mruknęła, wskakując na puste pudło leżące obok jednego z teraz pustych stoisk. — Masz szczęście. Wciąż uważam, że chciałeś mnie zabić.
Próbowała powstrzymać śmiech, słysząc jego płomienne zapewnienia. Absolutnie, Irysko. Nigdy nie spróbowałbym cię zabić, Irysko. Przecież pomogłem ci wyzdrowieć, prawda?
— No jasne. Inaczej miałbyś niezłe problemy.
Zauważyła kałużę płynu na ladzie stoiska. Jego zapach był dziwny: chociaż był gorzki, zachęcał do skosztowania. Nie myśląc zbyt wiele, zamoczyła język w cieczy. Wydawało się być całkiem smaczne, więc kontynuowała zlizywanie tego, co udało jej się znaleźć.
— Irysko? Co tam robisz? — zapytał zaaferowany Klematis, gdy ona wciąż chłeptała napój. Po chwili zauważyła, że jej wzrok zaczyna się rozmywać, więc zeskoczyła z lady. Jej łapy chwiały się, prowadząc ją na przemian w lewo i prawo, jakby w zwolnionym tempie chciała biec slalomem wokół pudeł.
— N…nic — wybełkotała. Język plątał jej się w pysku, nie pozwalając mówić zrozumiale. — Korzonku, czy wszys- wszystko w porządku? Jesteś taki… rozmazanyyy
Zatoczyła koło na płytkach, za wszelką cenę próbowała uniknąć przewrócenia się. Nogi powoli odmawiały jej posłuszeństwa, rozjeżdżając się na boki, a umysł pokryła mgła. Bezgwiezdny kręcił się wokół niej zmartwiony, ale Irysowe Serce tego nie zauważyła, tak samo jak pudła, do którego prawie dobiła. Zaśmiała się głośno, potykając się na Korzenia, w którego oczach powoli było widać przerażenie.
— Wyglądasz bardzo przy- przystojnie, Korzonku — wyszeptała i spróbowała polizać go w pysk, a on odsunął się zdecydowanie. — Nie chcesz..?
— Irysko, coś ewidentnie jest nie tak — Spanikowany obserwował nienaturalne zachowanie towarzyszki. Spodziewałby się po niej wielu rzeczy, ale zdecydowanie nie… tego, czymkolwiek miało to być.
— Wszystko jest… dobrze — wydukała Irysowe Serce i spróbowała po raz kolejny przylgnąć do rudzielca, który z każdym uderzeniem serca czuł się coraz bardziej zagubiony.
<dżemor?>
[1416 słów: Irysowe Serce otrzymuje 14 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz