Suche noce bez Irysowego Serca wydają się dłużyć w nieskończoność.
Wiercąc się podczas samotnego zmierzchu, zanurzam nos między skrawki materiału wyciągniętego żywcem ze śmietnika. Przymykając oczy, próbuję przywołać w myślach zapach Rysy, ale śmierdząca tkanina wcale nie ułatwia sprawy. (No dobra, suka po wyłowieniu z sadzawki mogła pachnieć podobnie).
Moje myśli krążą wokół decyzji. Nie chcę po raz kolejny stracić Iryski; jakkolwiek bym temu nie przeczył, moje uczucia powracające niemal nieustannie do jej ciepła, mówią same za siebie. Z drugiej strony nie przekonam jej do tego, aby dołączyła do Bezgwiezdnych. Mimowolnie wzdrygam się na tę myśl, przypominając sobie o zaskakującej wręcz religijności wojowniczki. W ostatnim czasie została także zastępczynią Flumine; jak miałaby porzucić swój klan i swoje idee na rzecz jednego rudzielca, który hobbystycznie wpycha ją do przypadkowych zbiorników wodnych i dzieli się z nią jedzeniem wygrzebanym ze śmietnika?
Zza ściany dobiega do moich uszu pojedyncze pochrapywanie niektórych wojowników. Mam porzucić tyle osób na rzecz jednej? Wszyscy widzą we mnie lidera. Czuję lojalność wobec każdej jednostki w tym klanie, zupełnie jakby byli dla mnie prawdziwą rodziną — taką, jaką niegdyś była dla mnie Irysowe Serce, ale w zdecydowanie większej liczebności. Każdy z nich ma zupełnie inną osobowość, a żaden z nich nie patrzy na mnie przez pryzmat przeszłości, mając na uwadze to, że jeszcze niedawno Gwiezdni im również spieprzyli życie. Jak miałbym zostawić tyle psów, wiedząc, że obecnie Bezgwiezdni są ich jedynym domem?
Wyglądam przez dziurę w budynku, która zapewne niegdyś miała służyć Dwunożnym za okno. Gwiazdy błyszczą na ciemnym niebie, a świszczący wiatr omiata moje futro. Skulam się, myśląc o tym, co na moim miejscu zrobiliby liczni przodkowie. Podążyliby drogą swojej miłości, czy pozostaliby wierni dla klanu?
Nigdy nie byłem szczególnie wierzący. Ot, wszyscy mówili, żeby przestrzegać Kodeksu Wojownika, ale nie tłumaczyło to bycia stuprocentowo posłusznym zmarłym przodkom, których istnienie jako duchy w zasadzie nie było potwierdzone. Może los jest tak naprawdę w naszych łapach, a Gwiezdni są tylko samym zbiorem trupów, którzy nie mają nic do gadania w kwestii naszej przyszłości?
Tymczasem mam wrażenie, że im bardziej oddalam się od Gwiezdnych, tym więcej o nich myślę. Wywracałem oczami za każdym razem, kiedy Irysowa Łapa dziękowała przodkom za uratowanie życia, podczas gdy jej cielesny wybawca stał obok. Może jednak jej los nie był łutem szczęścia, a faktycznym darem od Coelum?
Gwiezdni, co mam robić?
Wzdłuż kręgosłupa przebiega mnie delikatny dreszcz. Co, jeśli od początku miałem wybrać swój klan? Może udałoby się połączyć te dwie komplikacje… jeśli mój duch należy właśnie do Flumine, a serce do Irysowego Serca?
Kiedy słońce wschodzi, niemal od razu czatuję ponownie na obóz Flumine. Z nosem przy ziemi, staram się wyszukać zapach Nakrapianej Gwiazdy w pobliżu — zważywszy na to, że w ciągu ostatnich parę dni Stary Dom niemal przesiąkł moją wonią chodzącą jak cień za Irysowym Sercem, wojownicy Wodnych będą bardziej zdziwieni moją nieobecnością, niźli tym, że znowu postanowiłem nadejść. W duchu mam nadzieję, że liderka nie powiedziała innym o moim zakazie wstępu… a nawet jeśli, to może urok osobisty przekona pozostałych do tego, że wpadam tylko na „minutkę”. Ważne, żeby przywódczyni nie było w pobliżu.
Kładę łapy na parapecie opuszczonego domu. Przez coś, co niegdyś było oknem, teraz słabo pomyka wiatr, a ja wystawiam głowę przez dziurę, starając się wywęszyć znajome zapachy. Swąd Nakrapianej Gwiazdy osiada się słabo na ścianach — ku mojemu szczęściu, nie jest tak świeży, jak powinien być. Najwyraźniej ta znowu wybyła z klanu, tak jak mówiła jej zastępczyni.
Podciągam się niezgrabnie, tylnymi łapami młócąc powietrze, byleby złapać równowagę. Moje ociężałe cielsko wtłacza się do środka z głuchym łoskotem, a ja wywalam się na plecy. Początkowo moim oczom ukazuje się zniszczony sufit, jednak nim zdążę się podnieść, nad moim pyskiem zawisa złotawa sierść.
— Dzień dobry, Korzeniu — odzywa się Słoneczny Pysk, kołysząc ogonem na boki. W jej głosie nie da się wyczuć ani krztyny złości; najwyraźniej niektórzy Wodni nadal traktują mnie jako część ich stada. — Mam udawać, że cię nie widzę, prawda?
Wyszczerzam przyjaźnie kły w kierunku suki, po czym podnoszę się na równe nogi, z rudawej sierści strzepując resztki kurzu.
— Jeśli Nakrapiana Gwiazda mnie za to wszystko nie wykastruje, to będziesz mentorką naszych dzieci — parskam. Moja mina szybko rzednie, kiedy zdaję sobie sprawę, że zasadniczo ja i Irysowe Serce nawet nie jesteśmy razem, tym bardziej nie powinienem mówić takich głupstw przy członkach jej klanu.
Zanim Słonko może mi odpowiedzieć, szukam wszelkich wyrw, tak, aby przejść obok pozostałych niezauważony. Być może i złote serce Słonecznego Pyska uratowało mi zad, ale czy wojownicy pokroju konserwatywnego Burzowego Gardła byliby wobec mnie równie łaskawi? Znajdując sporą dziurę, bez większego wahania wychodzę nią na drugą stronę, zewsząd otoczony kartonami. Widząc przed sobą okrytą wieloma tkaninami Irysowe Serce, uznaję, że było warto ryzykować przyłapaniem. Zupełnie, jakbym cofnął się do lat szczenięcych, robiąc głupie rzeczy i pilnując, aby nikt się o nich nie dowiedział...
Misterny plan wali się jedynie w momencie, kiedy medyk Wodnych przerywa nam krótką wymianę zdań z Rysą, ze świstem nabierając w płuca powietrza i łypiąc na mnie z dołu swoimi paciorkowatymi oczami. Wygląda, jak zapowietrzony szczur… podobnie zresztą jak Rysa, która wpatruje się w niego, jakby właśnie ujrzała Gwiezdnego pradziada.
Jako pierwszy z nich wszystkich postanawiam zareagować. Chwytam najbliżej leżący mnie przedmiot i upycham go w pysku Podgrzybkowej Sierści. Ku zdziwieniu całej naszej trójki, przedmiotem okazuje się piszcząca zabawka, którą kilka dni wcześniej podarowała mi Irysowe Serce. Kiedy medyk instynktownie zaciska szczęki na pluszaku, na cały obóz rozlega się przeciągły kwik, który można usłyszeć prawdopodobnie nawet w Industrii.
— Irysowe Serce? Czy wszystko w porządku? — rozlega się pytanie któregoś z wojowników pilnującego parteru. Szarpiąc szczuropsa za ogon, zaciągam go za jakieś pudła, po czym rzucam wyjątkowo nieuprzejme spojrzenie sygnalizujące milczenie.
— Yyy… tak, ja… nadepnęłam na jakąś zabawkę Dwunożnych, wiesz, jakie są tutaj dziwne rzeczy w kartonach… — tłumaczy się niezgrabnie, a jej głos łamie się miarowo pod wpływem bólu gardła.
Podgrzybkowa Sierść wypuszcza z pyska pluszaka, który ląduje u moich łap, a ja walczę z silną chęcią wytarmoszenia piszczącej zabawki. Przez chwilę bijąc się na wzrok z wypchanym zwierzakiem, w końcu przerywa mi uprowadzony medyk.
— Skoro już tutaj jesteś, mógłbyś mi przynajmniej pomóc przy Irysowym Sercu — mamrocze. Stara się mnie obejść, po drodze kruchą nogą następując mi na łapę. Choć nie sprawia mi to żadnego bólu, najwyraźniej szczuropsu dało to niemałą satysfakcję. — Przez jeden dzień będziesz moim asystentem, no, chyba że chcesz, żeby Nakrapiana Gwiazda złoiła ci skórę.
Stulam uszy. Poddawanie się niewielkiemu psiakowi, któremu wyglądem jest bliżej do sarny, niźli do psa, wydaje się ujmą na honorze. Nie mam jednak innej opcji, aby móc spędzić chociaż chwilę z Rysą.
— Zmieszaj miód z lubczykiem — instruuje. — Zbiór miodu powinien być za tym kartonem, o — wskazuje nosem na prawo — a lubczyk jest między ziołami w pudle obok.
Posłusznie ruszam we wskazanym kierunku. Podgrzybkowa Sierść zajmuje się pacjentką. Do moich uszu dobiega ciche pytanie o to, jak suka się czuje, czy propozycja, żeby zamrugała kilkukrotnie, jeśli nie chce mojej obecności obok. Moje mięśnie sztywnieją, ale patrząc na to, że szczuropies nie alarmuje wojowników, najwyraźniej Irysowe Serce wcale nie narzeka na rudego durnia w pobliżu.
Nie mam problemu z odróżnieniem miodu, zbierając go na przypadkowym liściu i w ten sposób zanosząc medykowi. Kiedy wracam do pokazanego wcześniej miejsca, zaglądam do kartonu pełnego ziół. Problem w tym, że wszystkie zielska wyglądają zupełnie tak samo. W panice rozglądając się po liściach, wyciągam przypadkową gałązkę, modląc się, żebym trafił właściwie.
Wracając do zastępczyni, Podgrzybkowa Sierść krząta się po pomieszczeniu, najwyraźniej przygotowując kolejny specyfik. Zgodnie z jego poleceniem, mieszam miód z ziołem, a potem jednolitą papkę podsuwam pod nos Irysce. Zerka na mnie podejrzliwie, jakby nie do końca ufając moim umiejętnościom zielarskim, ale przypominając sobie o instrukcji Podgrzybka, najwyraźniej postanawia zaufać mojej intuicji.
Ku naszemu zdziwieniu, zanim suka choćby dotyka brei, szczuropies wpycha się między nas, hiperwentylując w zaskoczeniu.
— Zgłupiałeś?! — jęczy, kolejny raz dając mi po łapach. — Lubczyk! L u b c z y k! Na Gwiezdnych, miałeś tylko jedno zadanie, podać lubczyk, a nie trujące zioła!
<Irysowe Serce?>
[1311 słów: Klematis otrzymuje 13 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz