20 grudnia 2020

Od Jazgotu do Mlecza

Jazgot szybkim krokiem przechadzał się przez śnieg. Omijał zaspy, jak prawdziwy wojownik. Szybki jak gołąb. Zwinny jak zaskroniec. Nikt go nie widział, nikt go nie słyszał, super tajny pies. Prawie wojownik.
Miał cel. Musiał go tylko znaleźć. Blokowisko może nie było duże, ale Jazgot za to był mały. Mnóstwo terenu do przejścia, na jego małych łapkach.
W końcu mu się udało, po okrążeniu bardzo wielu bloków i jeszcze większej ilości zasp. Znalazł w końcu swoją ofiarę. Ustawił się i obserwował. Przez jakieś siedem sekund, nie był zbyt cierpliwy.
— Mleczu! — krzyknął, skacząc. To byłby słaby ruch jak na wojownika. Ale on nie był jeszcze wojownikiem, to mógł krzyczeć, jak skacze. Mlecz był silny, więc nawet nie upadł. Jazgot wylądował mu na grzbiecie przednimi łapami, tylne wciąż miał na ziemi.
— Jazgot! — Mlecz się ucieszył, że go widzi. Tak, że aż zamachał ogonem i uderzył Jazgota parokrotnie w pysk, ale to prawie nie bolało.
— Twój tata mówił, że już nie trenujesz z Cierniem. Możemy iść się bawić? Możemy? Chodź, chodź, chodź! — Podskakiwałby, gdyby był w innej pozycji. Tak to mógł tylko uderzać łapą i robić dziurę w śniegu.
— Tak! Tak możemy! Tata się zgodził?
— Tak, tak, tak. Powiedziałem, że wrócimy przed nocą. Dużo czasu! To pójdźmy na cmentarz! — Mlecz się nie przestraszył, bo był przecież tak super odważny, ale podskoczył. A jak podskoczył, to aż zrzucił Jazgota. A Jazgot może i był prawie wojownikiem, ale to prawie było bardzo ważne. Stracił równowagę i przewrócił się na ziemię. Śnieg był miękki, to nie miał po co wstawać.
— Czemu chcesz iść na cmentarz? Znaczy, możemy, ale tam śmierdzi. Tak dziwnie śmierdzi, wiesz, o co mi chodzi? Jak ogień, ale nie taki zwykły ogień? Ciekawe dlaczego? I czy ty możesz wychodzić sam z obozu?
— No niby nie. — Jazgot nie miał odpowiedzi na inne pytania, to je zignorował. — Aaaaale nie będę sam. Będę z moim super ekstra starszym przyjacielem, dzielnym uczniem! — Podniósł się i otrzepał.
Czekał niecierpliwie na odpowiedź Mlecza. Te dwie sekundy bardzo, bardzo się mu dłużyły. Ale w końcu się zgodził, a Jazgot aż miał ochotę skakać.
Wiedział, że nikt specjalnie nie lubił cmentarza. Park był fajniejszy. I plaża. I ulice nawet, ale to wszystko było daleko. Mimo wszystko Jazgot musiał być mądry i nie wychodzić za daleko poza tereny Bezgwiezdnych. Już łamał zasady, to powinien robić to jak najlżej. A blokowisko było w porządku, ale on już je znał. Spędzał dużo czasu, chodząc po pokojach, gdy wszyscy byli zajęci ważnymi rzeczami. Za to cmentarz był znajomy, ale wciąż trochę obcy, więc ciekawy. To było dobre miejsce do zabawy, nieważne co dorośli mówili.
Zanim zdążyli wejść za bramę, dwie osoby przyszły ścieżką. Dwunogi w swojej dziwnej, za dużej, sierści. Nic nie mówili, poruszali się wolno, tak wolno, że szczeniaki zdążyły się schować. Skuliły się obaj za kamieniem, który Dwunogi spokojnie minęli. Nawet nie spojrzeli w ich stronę.
— Myślisz, że czemu oni pachną tak… smutno? — zapytał Mlecz.
— Nie wiem. — Jazgot czuł, jakby cały humor po prostu zniknął. Mógł być szczeniakiem, ale nie był głupim szczeniakiem. To miejsce nie było złe. Miało dużo skał, jakiś dziwnych rysunków i miejsc, żeby się schować. Ale coś dziwnego kryło się pomiędzy zaśnieżonymi dróżkami. Nie umiał powiedzieć co. Czuł, jakby brakowało mu jakiejś wskazówki. Jednego kawałka układanki, którego nawet nie miał jak znaleźć.
Teraz nie chciał tam wchodzić. Czuł, jakby przeszkadzał Dwunogom w czymś bardzo ważnym. Oni jednak szybko przeszli dalej i szybko stali się tylko figurkami przed jego oczami. Potrząsnął łbem, starając się pozbyć dziwnego samopoczucia. Nadal jednak miał wrażenie, jakby stał się taki… sztywny.
— To co? Chowanego? — zapytał Mlecz. Jazgot czuł, że może tylko mu się wydawało, ale jego uśmiech wydawał się trochę bardziej wymuszony.
— Tak, pewnie — odpowiedział. Jakoś tak wyszło, że skierowali się w stronę przeciwną do tej, gdzie poszli Dwunodzy. Takim przypadkiem.
Kto będzie szukał, a kto ukrywał, oto było pytanie. Ustalenie zajęło im chwile, bo wszyscy wiedzą, że szukający ma gorzej. W końcu Jazgot zgodził się liczyć, bo Mleczyk wydawał się jakiś taki smutniejszy.
— … siedem, osiem, dziewięć, dziesięć! — Odskoczył od zaspy i się rozejrzał. Czas zaczynać. To nie było aż tak duże miejsce. Poza tym Mlecz nie mógł zdążyć odbiec za daleko. Jeśli nie zakopał się w zaspie, powinien szybko go znaleźć.
Jazgot zaczął krążyć. Przez pierwszych parę minut miał energię. Skakał po kamiennych nagrobkach, wsadzał nos w zaspy i sprawdzał za każdym głazem. Po kolejnych pięciu stracił nieco zapału i zamiast biegania chodził i raczej podnosił się, niż skakał. A potem minęło kolejnych parę i kolejnych, i kolejnych. Kroki spowolniły mu jeszcze bardziej i zaczął rozglądać się nerwowo.
— Mlecz? - zawołał niepewnie. — Mlecz, zmieniam zdanie! To był głupi pomysł. Lepiej się ścigajmy!
Śnieg wirował mu przed oczami coraz szybciej i szybciej. Trochę zaczęły trząść mu się łapy, ale to na pewno z ziemna. Cmentarz szybko przestawał być ciekawy, gdy siedział tu sam.
Ale przecież szczeniak by go nie zostawił. Mlecz taki nie był. Chyba że już nie chciał się bawić. Może Jazgot za długo go szukał? Może już było mu zimno i wrócił do domu? Albo się obraził? Mógł przecież. Tak naprawdę wcale nie chciał iść na cmentarz, a Jazgot go wyciągnął, a Mlecz pewnie zamarza w zaspie. Albo już zamarzł. I dlatego nie można go znaleźć. I pewnie potem się wkurzy.
— Mlecz?! Mlecz to nie jest zabawne! Wychodź no! Dawaj Mleczu!
<Mlecz?>
[876 słów: Jazgot otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz