Wiję się obok Irysowego Serca, jakbym próbował naprawić wszystko samą swoją obecnością. W tym momencie wspominam, jakim jestem skończonym durniem, chociaż nie mam pewności, o którą kwestię mi chodzi: czy to dlatego, że postanowiłem bez przyczyny wrzucić ją do stawu, czy dlatego, że zamiast zostać medykiem, żebym w końcu był po coś potrzebny, obrałem sobie drogę wojownika?
Podsuwając mak pod nos suki, przypominam sobie, co powiedział mi chwilę wcześniej Podgrzybkowa Sierść. Nie za dużo, ale z drugiej strony mam nadzieję, że zdrowy sen szybciej postawi ją na nogi. Świetnie, nie dość, że będę wkrótce wisieć w oczach liderki Flumine przez to, że zabieram jej zastępczynię na nieobowiązkowe przechadzki, to jeszcze dodatkowo przeze mnie jest chora.
Rysa pociąga nosem, łykając kolejne medykamenty. Kiedy układa zmęczoną głowę na własnych łapach, ponownie kładę się obok niej, wtykając pysk pod jej szyję, tak, żeby zamiast tego położyła się na mnie.
— Powinieneś wrócić do Bezgwiezdnych — mamrocze, ale nie odsuwa się na krok.
— A będziesz mieć coś przeciwko jeśli zostanę przy tobie na dłużej?
Milczy. Uznaję to za cichą zgodę na mój pobyt tutaj.
— Jesteś tak gorąca, że mógłbym usmażyć na tobie kiełbaski — mówię. — Jak Dwunożni na kempingu.
Irysowe Serce łypie na mnie z zażenowaniem.
— To miał być podryw?
— Och, nie — poprawiam się, nagle sam żałując wypowiedzianej głupoty. — Oczywiście mówiłem o gorączce. Chyba że chcesz, żeby to był podryw, wtedy możemy uznać, że właśnie tak było.
Ruda wzdycha żałośnie, wyrażając powoli jej kończącą się cierpliwość w stosunku do mnie. Chociaż między nami zaczyna panować cisza, mój mózg pracuje na najwyższych obrotach, próbując wyszukać w pamięci wszystkie domowe sposoby na przeziębienie. Nie, żebym nie ufał metodom Podgrzybka, ale jeśli coś pomoże jej szybciej, dlaczego mam nie spróbować?
Taksuję wszystkie sposoby dawnego medyka Flumine, który rozprawiał się z chorobami. Niegdyś spędzałem dużo czasu w jego kryjówce — niekoniecznie ze względu na zaciekawienie, bardziej przymusu słabego stanu zdrowia po wypadku. Skoro jakimś cudem doprowadził mnie do porządku, kiedy ogień prawie strawił moje ciało, musiał znać się na rzeczy.
Kiedy walczyłem o życie w jego legowisku, panowała Pora Opadających Liści. Robiło się zimno, a wojownicy przygotowywali się do następnej pory roku, wyścielając legowisko medyka najróżniejszymi roślinami, byle ocieplić miejsce dla chorych. Przychodzący często skarżyli się na choroby, na które medyk podawał im lepką, grudkowatą breję, na której widok wszyscy cofali się ze wstrętem. Pamiętam słodki zapach miodu, który rozchodził się w powietrzu, kiedy uzdrowiciel przygotowywał tajną miksturę. Choć na nazwach ziół się nie znam, być może byłbym w stanie rozpoznać je po samym wyglądzie. Przecież nie ryzykuję niczym… no, może poza otruciem Iryski.
Wysuwam się spod wojowniczki, po czym liżę ją ciepłym językiem w czoło. Otwiera jedno oko, sprawdzając, dlaczego się odsunąłem, na co ja uśmiecham się delikatnie.
— Spróbuję coś znaleźć — mówię, ściszając głos do szeptu, żeby nie drażnić ją jeszcze bardziej, niż trwający ból głowy. — Zaraz do ciebie wrócę, okej? Będę w pobliżu. Odezwij się, jeśli będziesz czegoś potrzebować.
To wcale nie tak, że „w pobliżu” oznacza długość lisa dalej.
Węszę w powietrzu, szukając charakterystycznego, mocnego zapachu ziół, po czym zaczynam grzebać w leżących dookoła pudłach. Parę szczurów przemyka pod moim brzuchem, kiedy delikatnie chwytając w zęby poszczególne rośliny, układam je przed swoimi łapami. Lustruję je wzrokiem, przywołując z pamięci dokładny obraz papki stworzonej przez medyka, ale moje wspomnienia wydają się na tyle mgliste, że tylko marszczę czoło, wątpiąc w swoje umiejętności zielarskie. Kwiatki to kwiatki, po co drążyć temat? Wszystkie są tak samo zielone, więc równie dobrze mógłbym podać Irysowemu Sercu coś, co zabije ją szybciej niż prędkość, z jaką wylądowała w stawie.
Raz kozie śmierć, myślę. Zważywszy na to, że jestem w sercu obozowiska Flumine, najwyżej zostanę rozszarpany przez tutejszych wojowników. Zapewne większość zrobiłaby to z miłą chęcią.
Ugniatam zioła łapami, modląc się w duchu, żeby Podgrzybkowa Sierść nie był szczególnie zły za kradzież ziół. Nie, żeby potrafiłby mi zrobić większą krzywdę, zwłaszcza patrząc na jego wzrost i łatwość, z jaką udało mi się go od siebie odepchnąć. Jednak stary, dobry wujek Burzowe Gardło wygląda, jakby wcale nie stracił formy, odkąd ostatnim razem go spotkałem.
Moje pazury rozrywają świeże liście, aż w końcu pod poduszkami łap tworzy się zielona, oleista breja.
Kiedy Irysowe Serce otwiera oczy, widząc mnie ugniatającego medyczną papkę, mruga kilkukrotnie, zupełnie jakby próbowała odgonić halucynacje spowodowane wysoką temperaturą. Ja jednak dumny z siebie, zachęcająco wskazuję na stworzoną substancję, dla przekonania rudej (i siebie przy okazji) kołysząc ogonem na boki.
— Nie dość, że najpierw chciałeś mnie utopić, to teraz jeszcze próbujesz mnie otruć? — pyta, wzdrygając się przez drażniący zapach ziół.
Kręcę głową, nie tracąc optymizmu.
— Podpatrzyłem to u naszego dawnego medyka, kiedy… wiesz… — odchrząkuję na wspomnienie o pożarze — no, w każdym razie widziałem, jak ten lek działa cuda.
— Wrzuciłeś tutaj przypadkowe rośliny i liczysz na cud Gwiezdnych, prawda?
— Może i mnie przejrzałaś, ale nadal warto spróbować.
Oboje odwracamy się, słysząc, jak coś wchodzi do nas po schodach. Przez chwilę spodziewam się widoku niewielkiego szczuropsa, który wraca sprawdzić, jak czuje się jego pacjentka, ale kroki wydają się o wiele cięższe, niż medyk waży w rzeczywistości. Kiedy zza ściany wyłania się różnobarwne futro liderki Flumine, przebiega mnie dreszcz, na co odruchowo zasłaniam Irysowe Serce.
— Podgrzybkowa Sierść powiedział mi, że tutaj cię znajdę — mówi Nakrapiana Gwiazda, wychylając się za mój grzbiet, żeby móc spojrzeć swojej zastępczyni prosto w oczy. — Powiedział też, że przy okazji spotkam tutaj intruza.
Kładę uszy po sobie na tak nieprzyjazne przezwisko. Dlaczego przywódczyni zachowuje się w ten sposób w stosunku do mnie, jeśli Flumine i Bezgwiezdni uzgodnili ze sobą sojusz? Czyżby ta nadal mi nie ufała, albo, o zgrozo, chce wykorzystać moją obecność do czegoś innego?
Nagle zdaję sobie sprawę, jak bardzo jestem nastawiony na atak. Sierść zjeża mi się na karku, kiedy myślę o tym, że piętro niżej czeka cała gwardia wojowników Flumine, a ja jestem otoczony przez głowy klanu Wodnych. Jeśli chcieliby mnie zaatakować, nie mieliby do tego lepszego momentu.
Nakrapiana Gwiazda piorunuje mnie wzrokiem.
— Wracaj do swojego klanu, Bezgwiezdny — warczy. — Już wystarczająco namieszałeś. Jedyną osobą, która może teraz przebywać u zastępczyni, jest medyk, a ty nim raczej nie jesteś. — Odrzuca łapą wcześniej przygotowaną breję, rozbryzgując ją po podłodze.
— Nie mam zamiaru się stąd ruszyć, dopóki Iryska nie wyzdrowieje.
Liderka przybliża się do mnie, jakby chcąc pokazać, że wcale nie żartuje ze swoimi słowami. Ja jednak nawet pomimo ogromnego ryzyka, wystawiam w jej stronę białe kły, pokazując, że nie jestem gołosłowny wobec zostania tutaj.
<nie zabij mi syna krysiu>
[1051 słów: Klematis otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz