Piekąca woń roznosi się na cały teren starego blokowiska. W tle słyszę głośne narzekania wojowników Bezgwiezdnych, którzy jak mantrę powtarzają „co tu tak śmierdzi?!”, ale nikt nie zna na to pytanie odpowiedzi. Marszcząc nos, dochodzę do wniosku, że może lepiej, żeby psy nie wiedziały, że to ich lider śmierdzi jak porzucona skarpetka Dwunożnego.
— Nigdy cię nie lubiłem, ale teraz mam ochotę cię stąd wyrzucić — mamrocze Leonis, wyciągając więcej pędów dzikiego czosnku ze swojego schowka. Rośliny były wcześniej ciasno owinięte w liście szczawiu (a przynajmniej tak nazywa to medyk, zielsko to zielsko), ale wraz z położeniem ich przede mną, odór rozlega się na cały obóz. Wzdrygam się, przetaczając się ociężale po jego korzeniach, a czosnkowa woń drażni moje oczy i nos.
Wcześniej medyk twierdził, że dziki czosnek pomaga wyciągnąć toksynę po ugryzieniu szczura. Teraz jednak mam wrażenie, że zmyślił tę historię tylko dlatego, że zwyczajnie mnie nienawidzi.
— Co cię opętało, żeby łapać szczury?
Stulam uszy, przypominając sobie niedawną sytuację. Porą nagich drzew zwierzyna nie jest zbyt liczna, a ta, którą można znaleźć, jest wyliniała i koścista. Z tego względu wśród Bezgwiezdnych, głównie ze względu na brak wymogu przestrzegania Kodeksu, większość wojowników poluje w pojedynkę i w podobny sposób się żywi. Większość. Pewnego rudego przywódcę zbyt bardzo piekł kuper, kiedy patrzył na drobny stos klanu.
Opuszczony Kościół na terytorium Bezgwiezdnych jest naprawdę opuszczony. Szczytem polowania jest znalezienie karalucha czy pająka, drobnych szkodników, które skrywają się przed zimnem. Podobnymi mieszkańcami, których psy zazwyczaj unikają, niezadowoleni z prymitywnego obiadu, są szczury. I choć ich ataki wyglądają równie prymitywnie, co mięso z nich, mi trafił się jakiś przerośnięty lider szczurzego gangu.
W ten sposób kończę na podłodze u medyka Bezgwiezdnych, bezcelowo tarzając się w dzikim czosnku i starając się ignorować rzucane mi przez niego złośliwe spojrzenia. Co do jednego Leonis z całą pewnością miał rację; jeśli jakaś infekcja postanowiła zakorzenić się w mojej krwi, to przez smród rośliny już jej tam nie ma. Nie, żebym znał się na działaniu konkretnych specyfików, ale chwilami ufam bardziej swojej intuicji, niż zgorzkniałemu medykowi.
— Kodeks Wojownika mówi, żeby najpierw żywić swój klan — odzywam się, chcąc przełamać między nami napięcie spowodowane piorunującym spojrzeniem Leonisa.
— Jesteś Bezgwiezdnym, durniu. — Krzywię się. Wszystkie znaki na niebie wskazują, że nie jestem już na tym miejscu, na którym powinienem być, ale odkładam decyzję na później, jakby czas miał mi w czymś pomóc. — Zresztą, kogo chcesz wyżywić szczurzym mięsem?
Wbijam wzrok w swoje łapy. Wiem, że z jednej strony ma rację, ale własny honor nie pozwala mi tego przyznać na głos. Poza tym to tylko moje idee — przecież na polowanie na szczury nie zabrałem ze sobą nikogo innego, a każdy kęs pożywienia jest lepszy niż głód.
— Gdybyś faktycznie przestrzegał tych swoich całych zasad, nie umawiałbyś się z tą Gwiezdną wojowniczką Flumine. — Wyszczerza kły złośliwie. Moje mięśnie tężeją, ale nie odpowiadam, wiedząc, że pies próbuje mnie tylko sprowokować.
To tylko kwestia czasu, aż będę musiał podjąć decyzję. Oba klany zdają sobie sprawę, że pomiędzy mną a Irysowym Sercem wyraźnie iskrzy, ale my zgrywamy idiotów, jakbyśmy sami tego nie widzieli. Wkrótce będę zmuszony albo opuścić Bezgwiezdnych, albo opuścić Iryskę.
— Już lepiej? — pyta Leonis, ignorując swoje wcześniejsze docinki, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Z gracją najlepszego medyka ogląda moją ranę na karku, szukając w niej choćby jednej niedoskonałości swojej pracy. Jakkolwiek leniwym skurczybykiem by nie był, do zarzucenia nigdy nie miałem mu jednego: zawsze był perfekcyjny w tym, co robi.
Przeciągam się. Miejsce wciąż piecze bólem, ale nie promieniuje wzdłuż całego ciała, jak było to wcześniej. Również krew przestała zlepiać moje rude kłaki, tamując krwawienie. Kiwam głową w stronę psa.
— Wszystko w porządku — komentuję. — Muszę zebrać wojowników na patrol.
— Już? — Leonis wywraca oczami. — Znajdź sobie innego medyka, jeśli teraz też wrócisz ze szczurzym ugryzieniem.
Omiatam wzrokiem rozrzucone pod moimi łapami pędy dzikiego czosnku i zastanawiam się, czy na myśli ma kolejny potok zielarskiego smrodu, czy swój leniwy zad i niechęć do następnego pacjenta w tym dniu.
Zanim wychodzę, medyk rzuca do mnie chłodnym zdaniem; cała troska związana z raną znika z jego głosu, jakbym wraz z wyleczeniem ponownie stał się kimś zupełnie obcym:
— Skoro już masz zamiar iść na patrol, uzupełnij po drodze moje zapasy dzikiego czosnku. Może i nie znasz się na ziołach, ale z pewnością uda ci się rozpoznać go po smrodzie.
Kiwnięciem głowy sygnalizuję zrozumienie, po czym wychodzę z jego kryjówki. Kierując się do legowiska wojowników, mój smród roztacza się na całą okolicę, a po drodze napotkane psy cofają się z obrzydzeniem. Nawet Mlecz, do tej pory sympatyczny dzieciak, nie krzyczy do mnie czymś w rodzaju: „dzień dobry, wujku wiewiórko!”, tylko pędzi przed siebie, po drodze potykając się o własne łapy.
Z miejsca wojowników łypie na mnie dwójka znajomych pysków. Mój charakterystyczny, medyczny zapach momentalnie zabija smród stęchlizny i kurzu pomieszczenia, a stojący nieopodal Richie wzdryga się, tuląc uszy do siebie.
— Cukiereczku… — wciąga powietrze ze świstem — to znaczy, szanowny liderze, jeśli przychodzisz w sprawie patrolu, to mogę po drodze pokazać ci źródło wody, żebyś się czasem umył.
Mój ogon drga nerwowo. Hej, wiem, że cuchnę, ale żeby aż tak?!
Zwieszam głowę ponuro, jakby docinka ze strony podwładnego faktycznie ciężko do mnie dotarła.
— Wytarzam się w śniegu, jak już stąd wyjdziemy — mamroczę.
Mój wzrok ląduje na Szramie. W duchu dziękuję jej za to, że powstrzymała się od kolejnego wrednego komentarza na mój widok (albo raczej smród), choć nie do końca wiem, czy wynika to z grzeczności, czy już z innego, osobistego dla suki powodu. Odkąd zjawiła się wraz ze swoim bratem w naszych szeregach, postrzegałem ją jako wzorową wojowniczkę — w przeciwieństwie do innych, sprawia zerowe kłopoty. Nawet jej wygląd nie jest tak typowy, jak dla innych kundli Bezgwiezdnych, a przecież z łatwością mogę przyznać, że nasi wojownicy posiadają różnobarwną gamę kolorów. Jej pręgowane futro wyróżnia się z szarości ścian, a długie łapy powodują, że jest wyższa nawet od dobrze zbudowanego Richiego.
Uśmiecham się słabo w stronę pręgowanej, machając delikatnie ogonem, żeby dodać jej otuchy nawet pomimo mojego specyficznego smrodu. Cieszę się, że wśród Bezgwiezdnych mamy taką różnorodność pysków i osobowości. Nasz klan nie jest czarno-biały, ale wcale nie powoduje to zgrzytów pomiędzy nami (no, może oprócz wrednego usposobienia Leonisa). Moją pierś wypełnia duma, że mogę przewodzić tylu ekscentrycznym jednostkom.
A przynajmniej dowodzić do czasu. Odganiam od siebie tę myśl.
— Gotowa na patrol? — zagajam Szramę, wskazując nosem wyjście ze starego blokowiska.
<Szramo?>
[1046 słów: Klematis otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz