W duchu klnę na siebie, że postanowiłem doprowadzić sprawy do końca — jak mogę przekładać głupi len ponad powrót do domu? Ciemny Kieł znalazłaby sobie go gdzieś w pobliżu, a ja mógłbym wrócić do domu bez szwanku. Tymczasem nie dość, że nie osiągamy początkowego celu, to jedyne, co w tym dniu zdobędziemy, to własny grób.
— Słuchajcie, naprawdę jestem zbyt leniwy na dwójkę emo psów — mamroczę, teatralnie udając znudzenie.
Ślina kapie z pyska nieznajomemu owczarkowi, kiedy postępuje krok w naszą stronę, zupełnie jakby chciał nas przestraszyć. Ani drgnę; najwyraźniej wyprawa z medyczką Tenebris doprowadziła mnie do kompletnej znieczulicy. No bo hej, skoro jakimś cudem od losu udało mi się przetrwać gonitwę mafii pająków, to dlaczego miałbym się bać dwóch psów?
— Kogo nazywasz emo?! — syczy suka o brązowym pysku, wysuwając gniewnie pazury w moją stronę. — Ty… ty… ty kocia pchło!
Ciemny Kieł staje między nami, widząc, że ponownie w ciągu naszej przygody ktoś ma ochotę mnie rozerwać za mój cięty język.
— Przestańcie. Przychodzimy w pokoju. Należymy do psich klanów, jestem medyczką, która poszukuje lnu w waszym ogrodzie — tłumaczy.
— Znowu te bezdomne kundle? — warczy owczarek, ale szybko uśmiecha się krzywą szczęką. — Hej, Kruszyna, pamiętasz, jak właściciel nam dwóch takich przyprowadził jakiś czas temu? Jeden był tak słaby z głodu, że wyrwałem mu łapy jednym machnięciem!
Nie morderstwo wydaje mi się najbardziej zaskakujące z całej jego wypowiedzi.
— Kruszyna? — powtarzam, wlepiając wzrok w czarną sukę o brązowym pysku. Zwracam uwagę na jej dobrze umięśnione ciało, które wyraźnie odznacza się nawet w stosunku do jej znajomego. Pysk ma pokryty licznymi bliznami, wyglądając, jakby stanęła do walki w pojedynkę z całym klanem Quintus i wyszła z tego żywo, w przeciwieństwie do jej wrogów.
Ciemna dźga mnie boleśnie łokciem między żebra.
— Przysięgam na Gwiezdnych, że– — zaczyna medyczka, postępując krok w stronę nieznajomych, ale sekundę później zdaje sobie sprawę, że to był błąd.
Psy wraz z przybliżeniem się do nich wydają się jeszcze bardziej rozjuszone. Kruszyna wydaje z siebie ostrzegawcze, charczące szczeknięcie, a z głosu narcystycznego owczarka wypełzają liczne szczeknięcia. Zanim udaje nam się w jakikolwiek sposób zareagować, na ogród wypada Dwunożny, wyglądający, jakby na nasz widok ślina podobnie ciekła mu z pyska, co Kruszynie. Widząc naszą dwójkę, Bezwłosy pokazuje gest ręki swoim pieszczoszkom, a te jak w transie rzucają się w naszą stronę. Zanim mogę mrugnąć okiem, jestem przyszpilony do ziemi przez tę jakże delikatnej urody sukę, której zęby znajdują się niebezpiecznie blisko mojej szyi.
Dwunożny powraca po chwili znowu, tymczasem trzymając w łysych łapach krótki łańcuch. Próbuję się wyrwać, ale Kruszyna mocniej dociska mnie do gruntu, wydając z siebie ciche warknięcie. Bezwłosy zakłada mi i Ciemnemu Kłowi uwięź na szyję, a wtedy pieszczochy puszczają nas, jednak nadal nie odsuwają się dalej niż na długość lisa.
Świetnie. Porwani po raz kolejny. A przecież wystarczyło zapytać przypadkowego pieszczocha na ulicy o drogę do starego blokowiska, żeby ponownie znaleźć się na bezpiecznym terytorium Bezgwiezdnych.
Zostajemy zaciągnięci do nory Łysego. Ku naszemu szczęściu, nieprzyjazne psy zostają na dworze, najwyraźniej zmuszone do dalszego pilnowania terytorium. Wzdrygam się lekko na wspomnienie o ich kolczastych obrożach i poleceniach wydawanych przez właściciela — dlaczego pieszczochy są w stanie dobrowolnie zgodzić się na takie traktowanie? Wyglądali, jakby nie znali innego życia, niż posłuszne służenie swoim opiekunom. Chociaż myśl o wychowywaniu udomowionego psa przez klan się do mnie nie uśmiecha, to jednak dzikość wydaje mi się o wiele lepszą opcją, niż brak wolności u boku tych łysych kreatur.
Dwunożny ciągnie nas przez szereg pomieszczeń. Za każdym razem kiedy zapieramy się łapami, ten gniewnie przyciąga łańcuch do siebie, a jego ogniwa wbijają nam się w szyję. Syczę cicho, kiedy uwięź mnie poddusza, więc zmuszam się do dalszego kroku, mimo że równocześnie mój mózg uważnie taksuje otoczenie, szukając jakiejkolwiek możliwości ucieczki.
Bezwłosy otwiera drzwi, po czym zaciąga nas w dół po schodach. Naszym oczom ukazuje się ciasne, słabo oświetlone pomieszczenie, w którym rozchodzi się swędzący zapach psów — ba, wielu psów. W nosie mieszają mi się zapachy pieszczochów, samotników oraz psów z klanów, niektórzy wydają się starsi, inni młodsi. Smród obcych psów wydaje się w niektórych miejscach słaby, jakby już dawno opuściły to miejsce.
W pierwszej chwili przychodzi mi na myśl schronisko, ale brakuje mi charakterystycznej woni specyfików czy karmy dla pieszczochów. Kiedy Dwunożny prowadzi nas głębiej, dostrzegam ciąg klatek, podobnych, jakie widzieliśmy kilka godzin wcześniej u hycla. Te jednak nie śmierdzą dziwnymi środkami, a zapachem opłakanych warunków, w jakim znajdują się zwierzęta. Na nasz widok nie wydają z siebie żadnego odgłosu, jedynie co niektórzy łypią smutnymi oczami spomiędzy krat, a kiedy mój wzrok ląduje na ich wystających żebrach, przechodzą mnie ciarki.
Dwunożny otwiera jakąś klatkę, po czym wpycha mnie do niej, a obok Ciemną. Patrzymy po sobie rozzłoszczeni, choć wiemy, że w zamknięciu nie będziemy w stanie nic zrobić. Następnie nasz porywacz wyłącza światło w pomieszczeniu, przez co zostajemy owiani półmrokiem.
Mrugam kilkukrotnie, rozglądając się dookoła, ale ruchy mojej głowy ograniczane są przez ciasnotę panującą w klatce. Choć nie jestem największym psem w klanie, moje ciało ledwie się mieści, a pręty powoli zaczynają wbijać się w moje futro.
— Co to za miejsce? — Ciemny Kieł zadaje to pytanie na głos dopiero teraz, choć oboje myślimy o tym samym od początku pobytu tutaj.
— Zanim ktoś wam odpowie, zaraz stąd znikniecie — mamrocze żałośnie pies obok nas. Nawet nie podnosi z łap pyska, wtulony w kąt swojej klatki, z ogonem ułożonym między nogami.
— To znaczy?
— Widziałem już wielokrotnie, jak kogoś stąd wyprowadzano, ale jeszcze nikt nigdy tu nie wrócił.
Przełykam ślinę. Może to jednak było schronisko? Charakterystyczny odór śmierci roztacza się wokół nas, ale żaden z przebywających psów nie wydaje się tym wzruszony. Po prostu, leżą, pogodzone ze swoim losem.
— Wiecie może, dlaczego? — dopytuje Ciemny Kieł.
— Lepiej dla was, żebyście nie wiedzieli — chrapliwy syk dobiega z klatki po przeciwnej stronie. — Łatwiej jest pogodzić się ze swoim losem, kiedy do końca ma się nadzieję.
Medyczka marszczy czoło, a jej ogon drga niespokojnie.
— Mamy i będziemy mieć nadzieję, bo się stąd wydostaniemy.
Po pomieszczeniu rozlegają się zgodne, sarkastyczne parsknięcia.
— Śmierdzisz klanem. Nic dziwnego, że jesteś tak głupia. Co, może pomodlisz się do Gwiezdnych i cię uratują? — warczy zirytowana suka, a przytaknięcia innych psów powodują, że wyczuwam, jak mięśnie Ciemnej tężeją. — Kiedyś Dwunożny wpuścił tu Jastrzębia, kiedy ktoś za bardzo się opierał i był agresywny.
— Jastrząb? — zagaja brązowowłosa.
— Ten owczarek, którego widzieliśmy z Kruszyną? — zgaduję.
Kościsty kundel w klatce obok kiwa głową.
— Jastrząb powiedział nam, że jesteśmy hodowani do walk psów. Może i zdziczałe psy jak wy tego nie zrozumieją, ale żyjemy tylko dla rozrywki paru Bezwłosych, którzy cieszą się na widok więzienia nas i rozszarpywania w klatce przez większe, dobrze odżywione i wytrenowane psy. Jesteśmy teraz tylko jedzeniem dla przeciwnika. Szarpakiem dla pieszczoszków — tłumaczy dalej, jąkając się co chwilę, jakby ułożenie paru zdań sprawiało jej trudność. — Głodzą nas, żebyśmy nie mieli szans. Czy teraz jesteś zadowolona z odpowiedzi, dzikusko?
Zjeżona sierść zarówno moja, jak i Ciemnego Kła, odpowiada za nas.
<współczuję>
[1133 słowa: Leonis otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz