27 grudnia 2020

Srocza Łapa — Secret Santa

Obudziła się w pustym legowisku; towarzyszyły jej jedynie latające leniwie drobinki kurzu. Rozejrzała się zaspanym wzrokiem wokoło, jednak po Szkarłatnym Bluszczu zostały tylko drobne kłaczki brązowego futra — zapewne wyszedł pozałatwiać jakieś prywatne sprawy albo po prostu pobyć w samotności.
Nie chcąc tracić czasu, poprzestała tylko na rozciągnięciu niemrawego ciała i skierowała się do miejsca, gdzie starszy medyk składował lekarstwa. Zanurzyła pysk w słodkich, wonnych ziołach, na moment popadając w zapomnienie. Cisza tego poranka działała na nią jak narkotyk, choć była zaledwie chwilą na tle codzienności — chwilą kupioną ciężką pracą, nieprzespanymi nocami i łzami frustracji, gdy nawet najcięższe wysiłki nie przynosiły oczekiwanych rezultatów.
Spojrzała na zapasy raz jeszcze i zaczęła układać w głowie listę kończących się medykamentów.
— Jagody jałowca, liście szczawiu, nawłoć — mamrotała pod nosem, leniwie zamiatając ogonem podłogę. — Skrzyp polny, nasiona maku...
Aż drgnęła, gdy wyczuła za sobą czyjąś obecność. Wolne, ciężkie i jakby niepewne kroki wskazywały na to, że przyszedł do niej ktoś ze starszyzny. Westchnęła cicho. Jaka szkoda, że ten dzień nie może należeć tylko do mnie, pomyślała.
Klejące Ucho, pstrokata suczka z charakterystyczną popielatą łatką nad okiem, przystanęła wpół kroku, przestraszona gwałtownym ruchem. Nie trzeba było być medykiem, by stwierdzić, że coś jej dolega — ledwie trzymała się na chwiejnych łapach, a futro miała zmierzwione i brudne od kurzu, jak gdyby do tej pory była tylko starym przedmiotem odłożonym na półkę. Nic też nie mówiła; jedynie to otwierała, a to na powrót zamykała pysk — lecz nie wypłynęło z niego ani jedno słowo.
— Srocza Łapo — wychrypiała w końcu, patrząc na uczennicę tak intensywnie, że zrobiło jej się gorąco. — Pomóż mi, Srocza Łapo.
Młoda medyczka zbliżyła się, chociaż instynkt nakazywał ucieczkę. Klejące Ucho sprawiała wrażenie, jakby obcy duch wstąpił w jej ciało, wzywając Sroczą Łapę do podążenia w zaświaty.
— Już dobrze, Klejące Ucho — starała się przemawiać kojąco. — Co się stało?
— Chyba jestem chora, Srocza Łapo — wyszeptała.
— To akurat sama jestem w stanie zauważyć — mruknęła kąśliwie. — Miałam na myśli przyczynę. Jakie masz objawy?
— Głowa mnie boli — jęknęła starsza. — I w brzuchu mnie ściska, o, tak mocno.
— Na ból głowy pomoże wrotycz — Srocza Łapa podeszła do miejsca, w którym Szkarłatny Bluszcz trzymał lekarstwa. — A na brzuch chyba najlepszy będzie jałowiec, niestety prawie się skończył. — Popatrzyła na dwie mizerne jagody, niezbyt świeże. — Ale mam jeszcze malwę...
— Nie, nie mogę — Klejąca stanowczo przerwała jej rozmyślania. — Boli mnie łapa, zraniłam się. Możesz to sprawdzić?
Srocza Łapa zamrugała, skonfundowana, ale bez słowa obejrzała łapę Klejącego Ucha.
— Wygląda na zdrową — stwierdziła. — Jesteś pewna, że to akurat ta?
— Chyba, nie wiem — odparła nieprzytomnie. Uczennica medyka zacisnęła szczękę w irytacji i dokładnie zbadała najpierw pozostałe nogi, a potem — by zapobiec słuchaniu dalszych spekulacji pacjentki — całe ciało. O dziwo, ta nie protestowała.
— Nie wygląda na to, żebyś była jakkolwiek ranna, nie zauważyłam też objawów świadczących o chorobie. Jesteś pewna, że sobie tego nie wymyśliłaś, Klejące Ucho?
— Nie, na pewno nie. Mdli mnie...
— ...skoro tak, to mogę iść po Szkarłatnego Bluszcza, on pewnie lepiej będzie wiedział, jak ci pomóc. Poczekaj tu chwilę. — Młodsza suczka szybko ułożyła w głowie plan działania, z góry postanawiając, które miejsce sprawdzi najpierw, ale Klejące Ucho zagrodziła jej drogę.
— Nie ma takiej potrzeby. Ja... przyszłam właśnie do ciebie, Srocza Łapo — powiedziała zaskakująco stanowczym tonem.
— Co? — wyrwało się zdezorientowanej uczennicy.
— Nie ma już dla mnie lekarstwa — rzekła głosem czystym i jasnym jak płomień świecy — ale nie umiem już dłużej trzymać tego w ukryciu. Bo... zrobiłam straszną rzecz, wiesz? Nie chciałam... ale jednak ją zrobiłam i przez to do dziś nawiedzają mnie koszmary.
— Chyba nie rozumiem — bąknęła Srocza Łapa. Jak to nie ma lekarstwa? I co takiego zrobiłaś? A przede wszystkim, dlaczego przychodzisz z tym akurat do mnie? — te i inne pytania zaprzątnęły jej głowę, pozostając jednak niewypowiedziane. W końcu była medyczką, nie psem wywiadu.
Klejące Ucho otworzyła szeroko oczy. Najwyraźniej dopiero teraz dotarło do niej, że właśnie chciała wydać swój największy sekret.
— Obiecasz, że nikomu o tym nie powiesz? Proszę. Nie chcę, by ktokolwiek inny wiedział — poprosiła.
Srocza Łapa zawahała się. Co jeśli okaże się, że to rzecz, której po prostu nie można zachować w milczeniu? Nie znała dobrze pstrokatej suczki — prawdę mówiąc, nie znała jej prawie wcale. Różnica pokoleń była zbyt duża, żeby nawet spróbować się poznać, a Klejące Ucho od zawsze trzymała się na uboczu, wiecznie milcząca i zatopiona we własnych myślach. A teraz nagle przychodzi do niej i chce wplątać ją w jakąś podejrzaną sprawę.
Zaraz chyba sama będę potrzebowała wrotyczu, jęknęła w duchu i zmusiła się, by spojrzeć suczce w oczy — lekko zamglone, o przedziwnym zielonkawym odcieniu, przerażone i zdecydowane zarazem. Srocza Łapa zdała sobie sprawę, że jeśli jej teraz odmówi, to Klejące Ucho być może zamknie się w sobie na zawsze — a jej tajemnica, jakakolwiek by nie była, wyniszczy ją do cna.
— Obiecuję — powiedziała wreszcie.
Klejące Ucho zamknęła oczy i odetchnęła z ulgą.
— Wierzę ci. — Zacisnęła mocniej powieki i wymruczała coś pod nosem, tak cicho, że młoda medyczka musiała się pochylić ku niej, by usłyszeć słowa: — Zabiłam swoje szczenięta.
Srocza Łapa z cichym świstem wciągnęła powietrze, ale nic nie powiedziała.
— Zanim przyjęto mnie do Industrii, mieszkałam w mieście. Z rodziny miałam tylko brata, zawsze wszędzie chodziliśmy razem i ani przez myśl nie przeszłoby mi, że kiedyś mnie zostawi. A potem poznałam psa, któremu zaufałam prawie tak jak kiedyś Gibkiemu i który też odszedł, gdy go tak bardzo potrzebowałam. — Wbiła wzrok w swoje łapy. — Mieliśmy szczeniaki. Cztery. Dwie dziewczynki i dwóch chłopców. Za każdym razem jak na nie patrzyłam, to myślałam, że wzlecę ponad chmury, a On codziennie mówił mi, jak bardzo nas kocha. I zniknął. Najpierw myślałam, że coś się stało, ale z czasem dotarło do mnie, że uciekł. Bez słowa, po prostu nas zostawił.
Klejące Ucho, nie mogąc znieść ciężaru opowiadanej historii, przysiadła niezgrabnie na łapach, a Srocza Łapa zaraz uczyniła to samo.
— Nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło, ale gdy wreszcie to do mnie dotarło, moje szczenięta wydawały mi się najgorszym przekleństwem, karą od losu. Nie mogłam dłużej znieść ich widoku — wszystkie razem i każde z osobna przypominało mi o Nim i o tym co zrobił. Porzuciłam je w jakimś ciemnym kącie, przy śmieciach Dwunożnych i poszłam szukać nowego domu, to znaczy jakiegoś zaułka, gdzie nie wlatywałby deszcz. Tylko że wcześniej spotkałam psa, pieszczocha, który zaatakował mnie, myśląc, że należę do okolicznej sfory. Wyjaśnił mi potem, że pachniałam jak oni i dodał, że zabijają każdego, kto przekroczy granice. — Z trudem przełknęła ślinę. — Wiedziałam, że popełniłam wtedy ogromny błąd, ale nie wiedziałam, że było już za późno. Wróciłam, by walczyć o martwe ciała... — głos Klejącego Ucha był na granicy załamania.
— Nie musisz już nic mówić — szepnęła jej do ucha Srocza Łapa, roztrzęsiona. Jak ktokolwiek może mordować niewinne szczenięta?
— Wszystko wokół mnie szumiało, nie miałam szans sama przeciwko stadu — kontynuowała starsza. — Wtedy właśnie usłyszałam pisk mojego Maczka, jedynego z czwórki, który się ostał, wciśniętego między śmieciowe kule. Zabrałam go więc, ledwo uchodząc z życiem.
— T-to stąd ta blizna? — zaryzykowała pytanie Srocza, wskazując nosem na bladą rysę na przedramieniu, doskonale widoczną pod krótszym futrem.
— Nienawidzę jej. — Westchnęła. — Zupełnie jakbym potrzebowała pamiątki do tych wszystkich wspomnień.
— Ale to jednak nie ty je zabiłaś — wywnioskowała medyczka, kładąc ogon na ogonie starszej, ale ta tylko pokręciła głową, jakby Srocza Łapa nie miała racji, i odsunęła się nieco. — A... co się stało z Maczkiem?
— Uciekłam z nim do domu brata. Mieszkał tam ze swoimi Dwunożnymi i partnerką; to z jej powodu się rozstaliśmy. Obiecałam sobie, że nigdy nie postawię tam łapy, ale Gibki był moją jedyną rodziną, nie miałam innego wyjścia. Zostawiłam Maczka pod jego opieką i opuściłam miasto, myśląc, że już nigdy do niego nie wrócę. Lecz znów, świat pokazał mi, jak bardzo się myliłam. — Klejące Ucho parsknęła wymuszonym śmiechem.
Srocza Łapa, choć nienawykła do czułości, przycisnęła swój mały bark do pstrokatego boku.
— Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś — rzekła cicho.
— Walcząc tyle lat dla Industrii, udało mi się w końcu zapomnieć — powiedziała — ale od kiedy zamieszkaliśmy tutaj, praktycznie każdej nocy słyszę w głowie wycie Maczka i chcę zerwać się, pobiec do niego i pokazać mu, że nie jest już dłużej sam. Od pół roku wciąż tylko to zaprząta mi głowę i zdaję sobie sprawę, że odkąd uciekliśmy do miasta, jestem bliżej niż kiedykolwiek... ale boję się iść do niego sama, Srocza Łapo. — Spojrzała na nią z nadzieją, lecz zanim uczennica zdołała jakkolwiek zareagować, iskra zgasła. — To szalone, wiem — prychnęła. — Że ta sama myśl może tak silnie przyciągać i odpychać jednocześnie.
— Zdajesz sobie sprawę, Klejące Ucho, że Maczek może cię w ogóle nie pamiętać? — zapytała nieśmiało.
— Wiem. — Nuta zaskoczenia w głosie utwierdziła medyczkę w przekonaniu, że wbrew wypowiedzianym słowom nawet nie przeszło jej to przez myśl. — Ale chciałabym go chociaż raz zobaczyć, dowiedzieć się jak wygląda, poznać go...
— Uspokoić sumienie — dokończyła za nią Srocza Łapa i ugryzła się w język.
Starsza spojrzała na nią smutno i kiwnęła głową.
— Chciałabym wiedzieć, czy dobrze zrobiłam, że go oddałam.
Młoda suczka długo rozważała to niewypowiedziane wprost błaganie, ale gdy w końcu przemówiła, głos miała zdecydowany:
— Pójdę z tobą, Klejące Ucho.
W końcu i tak miałam iść zebrać trochę ziół, rzekła do siebie. 
***
— To gdzie mamy iść? — zastanawiała się Srocza Łapa, jednocześnie rozglądając się za leczniczymi roślinami. W powietrzu czuć było późną Porę Zielonych Liści.
— To niedaleko stąd, jeśli dobrze pamiętam, gdzieś za tamtym zakrętem — odparła lekko Klejące Ucho.
Medyczka nie mogła wyjść z podziwu, jak bardzo zmienił się temperament suczki, gdy tylko wyszły z obozu; mogłaby się nawet założyć, że gdyby nie dokuczliwe stare kości, starsza suczka podskakiwałaby teraz radośnie. Dziwne jak na psa, który właśnie idzie się spotkać z porzuconym przed laty potomkiem — ale może tak to już jest, że jak dołącza się do starszyzny, to wszystko wydaje się lżejsze?
— Zatrzymajmy się na chwilę — poprosiła. — Chyba widzę maki, a potrzebuję ich nasion dla Szkarłatnego Bluszczu.
Klejące Ucho zgodziła się i podążyła za nią, bacznie obserwując, jak Srocza Łapa ocenia rosnące przy drodze kwiaty.
— Te, które mają płatki, jeszcze nie dojrzały — wyjaśniła, sama nawet nie wiedząc po co. — Na razie ich nie zbiorę, ale jak będziemy wracać, to musimy znów się tu zatrzymać.
— Jak stracą płatki, to nie będą już takie piękne. — Westchnęła. — Maki to moje ulubione kwiaty.
Wtedy Srocza zrobiła coś zupełnie niespodziewanego: wybrała najczerwieńszego maka i wpięła go starszej w dłuższe futro przy uchu, tuż obok charakterystycznej szarej łatki.
Zielonkawe oczy spojrzały na nią z zaskoczeniem.
— Dziękuję — powiedziała Klejące Ucho i posłała jej uśmiech, a ona skinęła sztywno głową i ruszyła dalej, nie będąc do końca pewną, co w nią przed chwilą wstąpiło. 
***
— To tutaj.
Stały przed ogrodzeniem postawionym wokół gniazda Dwunożnych — jednym z wielu w tej dzielnicy. Sroczej Łapie wszystkie te domy wydawały się być takie same, ale Klejące Ucho jakimś cudem potrafiła wyczuć między nimi różnicę.
— Jeśli Dwunożni Gibkiego do tej pory nie naprawili płotu, to gdzieś w pobliżu powinna być dziura, przez którą przejdziemy — wytłumaczyła, węsząc przy ziemi i od czasu do czasu napierając bokiem na konstrukcję. — Aha! — wykrzyknęła, gdy deska uchyliła się pod ciężarem ciała. Medyczka machnęła niespokojnie ogonem, ale przeszła na drugą stronę zaraz po swojej towarzyszce.
Ich oczom ukazał się zarośnięty ogród, zdecydowanie większy niż sobie wyobrażała, pełen krzewów, których nigdy przedtem nie widziała, i porośnięty miękką soczystą trawą od płotu aż po szarą bryłę, będącą zapewne gniazdem Dwunogów. Niedaleko niej unosił się zapach lawendy i jaśminu.
— Intruzi! Intruzi na posesji!
Obie suczki aż podskoczyły na dźwięk donośnego głosu i wielkiego, burego psa, który wyskoczył nie wiadomo skąd i nie wiadomo kiedy, wściekle ujadając. Widząc przerażający błysk pożółkłych zębów, Srocza zaczęła uciekać, chociaż, jak się zaraz okazało, nawet nie musiała — coś zapiszczało i basior się zatrzymał, wbijając łapy w ziemię, a brudno pomarańczowe oczy wpatrywały się w nie z nienawiścią i beznadziejną bezradnością.
— Kim jesteś? — zapytała Klejące Ucho, wciąż mając oczy wielkie jak spodki.
— A kim wy być? — odwarknął pies.
— Nazywam się Klej... Łodyga — powiedziała uprzejmie starsza, ignorując agresywną postawę rozmówcy — a to moja przyjaciółka, Srocza Łapa.
W tamtym momencie medyczka poczuła się bardzo dziwnie, jakby upiła łyk nagrzanej od słońca wody. Nazwała mnie swoją przyjaciółką?
— Klejłogyda i Sroczapała, dziwne imiona — stwierdził.
— ...uznajmy, że nazywam się Sroka. — Srocza Łapa przewróciła oczami. — Szukamy psa o imieniu Maczek, podobno tutaj mieszka.
— Ha! Tylko ja tu mieszkam, ja i moi ludzie! Tu nie mieć miejsca na innego psa.
Suczki spojrzały po sobie, zawiedzione.
— Jesteś pewna, że się nie pomyliłaś, Kl... Łodygo?
— To na pewno tutaj, ucho bym sobie dała wyrwać! Pod tamtym drzewem rozmawiałam wtedy z Gibkim...
— ...Gibkim? Myśleć byłem, że nazywał się Gibki — wpadł jej w słowo buras.
— Znasz go? — zapytała Srocza Łapa z mocno bijącym sercem. Może jeszcze jest nadzieja dla tej sprawy.
— Znać byłem, choć moi ludzie wołać byli go "Trucker" — wyjaśnił. — Ale on i ta jego niunia mówić byli "Gibki"... chociaż może jednak "Gibkim"?... Nie pamiętam, i tak dawno był zdechł, ona w sumie też.
— ...a pamiętasz może, czy mieli jakieś szczeniaki? — Klejące Ucho najwidoczniej też dostrzegła szansę na wyciągnięcie dodatkowych informacji.
— A, ta, był taki jeden śmierdziel, ale szybko go byli sprzedać. Gibkim był załamany, chyba — odpowiedział.
— Jak to go sprzedali?! — krzyknęła starsza.
— TYLKO JA MÓC KRZYCZEĆ NA MOJEJ POSESJI! JAK CIĘ ZARAZ... — zawył z bólu, jakby czymś uderzony. — Gdyby nie ta cholerna obroża, byłabyś dostać za swoje, kundlico.
— Spokojnie, chcemy tylko zapytać, czy wiesz może, gdzie on teraz jest — interweniowała medyczka.
— Kurza kość, nie wiem nic, nie interesować był się — ja tylko był widzieć, że go do innych psów zabierają, bo ci ludzie nimi pachnąć byli, i tym dziwnym smrodem ze spalonej łąki. I dobrze, tu nie mieć miejsca na Rwa i drugiego psa!
— Nie. — Oczy Klejącego Ucha rozszerzyły się z niedowierzania. — To niemożliwe.
— TY NIE MÓWIĆ "NIE" JAK JA MÓWIĘ "TAK", KUNDLICO! WYNOCHA! RWA INTRUZOM ŁAPY Z KUPRA POWYRYWA! — Nie zważając na groźne piski obroży, Rwa rzucił się w ich kierunku i byłby je dopadł, gdyby obie nie uciekły, zanim skończył krzyczeć.
Zatrzymały się dopiero po drugiej stronie ulicy. Starsza z suczek utykała lekko, sapiąc głośno ze zmęczenia.
— Było blisko — stwierdziła głośno Srocza Łapa; krew wciąż szumiała jej w uszach.
— Nie... wierzę — wysapała Klejące Ucho. — Błagam was Gwiezdni, powiedzcie, że to nieprawda.
— Ale co ma być nieprawdą?
— To, że mojego małego Maczka zabrali na Arenę. 
***
Było już dawno po południu, gdy dotarły na miejsce, które zapewne kiedyś miało być polaną; teraz jednak jedyne co można było tam zastać to spopielone pieńki i krzewy oraz leżące gdzieniegdzie śmieci. Nie to miejsce było jednak ich celem, a majaczący w oddali duży budynek, przypominający trochę magazyn, w którym mieszkały psy Industrii. Klejące Ucho ruszyła truchtem w jego kierunku, a Srocza Łapa zdziwiła się, że mimo pokonania takiego dystansu starsza ma jeszcze dość siły, by iść dalej.
Metalowe drzwi prowadzące do wnętrza magazynu były uchylone, suczki nie miały więc problemu z wejściem do środka. Srocza Łapa cofnęła się w pierwszym odruchu, przytłoczona nowymi zapachami; chociaż było zupełnie ciemno, wokół roztaczał się odór strachu, krwi i moczu. Medyczka zaczęła się zastanawiać, jak Klejąca ma zamiar znaleźć swojego syna w tym labiryncie korytarzy, ale ta jakby zapomniała o jej obecności — kluczyła między stertami złomu, węsząc intensywnie. Sroczej nie opuszczało dziwne wrażenie, że jest obserwowana.
Przeszły do kolejnego pomieszczenia, gdzieś na tyłach budynku, gdzie zapach obcych psów był najsilniejszy. Paliła się tam tylko jedna wątła żarówka, zawieszona pod niskim sufitem, a przy przeciwległej ścianie ustawiono duże klatki, z których dobiegały warknięcia i pomrukiwania.
Klejące Ucho i Srocza Łapa z daleka przyglądały się znajdującym się w klatkach psom, a te z nich, które nie spały, posyłały im wrogie spojrzenia zza krat. Przeszły prawie całą szerokość pomieszczenia, gdy młodsza suczka wpadła na starszą.
— To chyba on — wyszeptała i zaczęła powoli zbliżać się do jednej z klatek.
— Klejące Ucho. — Zatrzymała ją Srocza. — Pamiętasz, o co się ciebie pytałam, zanim ruszyłyśmy na poszukiwania? Że Maczek może cię nie pamiętać?
— Tak, dlaczego pytasz?
— ...proszę cię, miej to cały czas na uwadze. 
***
— Patrz, Drops, mamy gości! — zwróciła się mała suczka o czekoladowej sierści do psa leżącego w klatce obok.
— Nie mów, że tamci znowu przyleźli — jęknął tamten. — Nadal mnie bolą łapy po wczorajszym... — Uchylił powieki i zaraz skoczył na równe nogi, widząc przed sobą obce psy. — Nowi przeciwnicy! — krzyknął i wyszczerzył zęby; Srocza Łapa od razu zauważyła, ze kilku mu brakuje, a źrenice ma nienaturalnie rozszerzone.
— Nie chcemy walczyć, przyszłyśmy tylko porozmawiać — powiedziała niespokojnie. Zastanawiała się, jak mocne są pręty klatki, w której trzymano agresywnego samca.
Drops, jego koleżanka i trzeci pies, będący w klatce po jego lewej stronie zaśmiały się histerycznie.
— No patrzcie, stara i jej dzidziuś przyszły "porozmawiać"! Skąd biorą takie dziwaczki jak wy? — śmiała się ciemnoszara suka.
— Oczywiście, że możemy porozmawiać — wtrącił się pies. — Tu, na Arenie, często sobie urządzamy pogawędki: wybijamy zęby, wyrywamy pazury, w skrócie — same przyjemne rzeczy. Od czego zaczniemy? — zapytał ironicznie.
Medyczka zaniepokojona spojrzała na towarzyszkę, która wpatrywała się w Dropsa bez słowa, jakby zabrakło jej języka w gębie. Puściła mimo uszu nazwanie jej "dzidziusiem"; widziała, że ich rozmówcy byli niepoczytalni, a nie chciała ryzykować życia swojego i Klejącego Ucha przez zraniony honor.
— Kiedyś podobno przywieziono tu małego szczeniaka, pieska. Mieszkał wcześniej u Dwunożnych niedaleko stąd. Wiecie może, co się z nim stało? — podjęła inicjatywę, bojąc się, że starsza się nie odezwie i psy stracą cierpliwość.
— Ha ha ha, niezła z ciebie agentka! Większość psów jest tu od szczeniaka, słodka — odpowiedziała jej brązowa suczka. — Jak ja i Kokaina na przykład. — Wskazała na swoją koleżankę.
— Ty też zostałeś zabrany Dwunożnym — odezwała się niespodziewanie Klejące Ucho, patrząc na Dropsa.
Ten przeniósł na nią spojrzenie jasnych oczu i prychnął tylko.
— To ty umiesz mówić? Skoro tak, to muszę koniecznie zapytać: co ty za kupsko nosisz na tym zapchlonym łbie, starucho? — zapytał, uśmiechając się drwiąco.
— To chyba jakieś polne zielsko — wtrąciła się suczka w klatce obok, nazwana wcześniej Kokainą.
— Słuchaj, dam ci dobrą radę: na przyszłość nie bądź takim kwiatkiem, bo cię jeszcze ktoś wyrwie i poharata, i to nie tak jakbyś tego chciała — zaśmiał się okropnie i bardzo ochryple.
— Słaby z ciebie raper, a podrywacz jeszcze gorszy — wytknęła mu Kokaina.
— Nie bądź taka przemądrzała, Koka, bo ci ucho odgryzę w następnej bitwie — pies uniósł górną wargę, eksponując kły. — Mam ci wyłupać gały, dzidziu? — warknął do Sroczej Łapy, widząc, jak ta mimo woli przewróciła oczami.
— Nie trzeba, dzięki.
— Może lepiej już stąd idźcie, co? Wściekły Drops potrafi nieźle poharatać — poleciła Kokaina.
— Nie mogę — powiedziała Klejące Ucho, lekko skołowana.
— Och, a to niby czemu? — przekomarzał się samiec.
— Bo jesteś moim synem.
Zapadła grobowa cisza; drwiący uśmieszek zszedł z pyska Dropsa, a Kokaina i jej koleżanka spojrzały po sobie. Po chwili ściany budynku zatrzęsły się jednak od śmiechu tej trójki — śmiali się tak głośno, że aż pozostałe psy usłyszały ich z oddali i zaczęły szczekać oraz piszczeć z podniecenia.
— Oddałam cię Gibkiemu — kontynuowała Klejące Ucho, jak gdyby ich reakcja nie zrobiła na niej żadnego wrażenia — ale Rwa powiedział nam, że cię tu zabrali...
Srocza Łapa niemal w zwolnionym tempie widziała, jak śmiechy ucichły, a Drops zaciska szczękę, wwiercając wzrok w swoją matkę, i rzuca się na dzielące ich kraty.
— I wróciłaś, popatrz no tylko! Dokładnie taka, jaką sobie wyobrażałem, NĘDZNY WÓR KOŚCI, WRAK PSA! — wrzeszczał i śmiał się na przemian; w jego oczach czaił się obłęd. — POWINNAŚ GNIĆ W GÓWNIE, WIEDZĄC, ŻE URODZIŁAŚ MORDERCĘ, BO O TO KIM JESTEM; KIM MY WSZYSCY JESTEŚMY!
Starsza suczka wyglądała, jakby wylano na nią wodospad zimnej wody. Cofnęła się o kilka kroków, mrugając kilkukrotnie, by odgonić łzy. Wtedy rozległ się dziwny, długi krzyk, którego Srocza Łapa nie rozumiała, jednak wiedziała, co oznaczał — to Dwunożni przyszli sprawdzić, co się dzieje.
— Musimy stąd uciekać — krzyknęła do Klejącego Ucha i popchnęła ją ku wyjściu.
— GDZIE IDZIESZ, WRACAJ, POŚCIELĘ SOBIE LEGOWISKO TWOJĄ SKÓRĄ! — darł się za nimi Drops, ale one już nie słuchały,
Schowały się za stertą metalowych przedmiotów, czekając aż ludzie je miną, i popędziły na zewnątrz, a potem biegły byle dalej, byle z dala od tamtego miejsca. 
***
Wniosły ze sobą wieczorny powiew wiatru, gdy dotarły do opuszczonego magazynu. Srocza Łapa zaprowadziła starszą do swojego legowiska i kazała się położyć.
— Jesteśmy w domu, Klejące Ucho — szepnęła do niej, nie do końca wiedząc, jak powinna się z nią teraz obchodzić. — Już po wszystkim.
— Mój syn żyje — powiedziała głosem ciężkim od łez — ale czuję się, jakby właśnie umarł.
— Zliż je, proszę — podsunęła jej pod nos kilkanaście małych, czarnych ziaren i dopilnowała, by lekarstwo zostało przyjęte, a następnie zaczęła oczyszczać futro leżącej suczki z zaplątanych w nie drobinek i gałązek. Zawahała się, gdy doszła do głowy — przypięty przez nią kwiat maku wciąż się trzymał, choć wisiał trochę krzywo — ale ostatecznie zdjęła go i rzuciła na ziemię.
— Czy to złe żałować, że uratowało się komuś życie? — zapytała płaczliwie Sroczej Łapy.
Czy to źle, że nie znam odpowiedzi na to pytanie, zapytała samą siebie.
— Nie, Klejące Ucho. Nie mogłaś przecież wiedzieć, w jakim miejscu skończy — powiedziała.
— To dobrze. — Siorbnęła nosem. — Bo teraz wolałabym, żeby zagryzły go tamte psy. — Chlipnęła po raz ostatni i zwinęła się w ciasny kłębek.
Ale też nie dobrze, chciała dodać medyczka, zaniepokojona tak bezpośrednim życzeniem, jednak ziarna maku zaczęły działać i Klejące Ucho zapadła w niespokojny sen. 
***
Gdy Szkarłatny Bluszcz wrócił do swojego legowiska, zastał swoją uczennicę zwiniętą w kłębek tuż obok Klejącego Ucha. Gdy zbliżył się cicho, zauważył leżące w nieładzie zioła, przyniesione tego dnia przez Sroczą Łapę, i leżącego przy jej boku kwiatka — był to zwiędnięty mak o pomiętych płatkach.
[3506 słów: 35 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz