27 grudnia 2020

Złoty Popiół — Secret Santa

— Złoty Popiele, cóż to była dzisiaj za fala zachorowań wśród psów Ventusu? I dlaczego Płomienny Zachód zachowywał się tak dziwnie? — pyta Orzechowa Gwiazda, kierując w moją stronę swój brązowo-biały pysk, na co ja odwracam swój nieco w prawo, łapiąc kontakt wzrokowy i prostuję się.
Na język ciska mi się nieco złośliwe „może gdybyś nie spędziła całego dnia poza obozem i zainteresowała swoim klanem, to byś wiedziała, Orzechowa Gwiazdo i nie byłoby potrzeby mnie o to pytać?”, jednak przemagam chęć wypowiedzenia mojej myśli na głos.
Nie ukrywam irytacji faktem, iż liderki nie było w domu podczas trwania istnej medykalipsy, jednak staram się mimo to opanować. Biorę głęboki wdech. Z zamiarem streszczenia przywódczyni zdarzeń, o które pytała, zaczynam przywoływać dosyć świeże wspomnienia z dzisiejszego dnia, robiąc co chwilę przerwy w wypowiedzi, aby nie umknął mi jakiś ważny szczegół.
Tak, ten bałagan zaczął się w południe, kiedy wojownicy wracali wraz z ich uczniami do obozu, po polowaniach i treningach. Jakaś część z nich zabierała się już wtedy za konsumpcje obiadu.
To właśnie wtedy Wilczy Cień wraz ze Srebrnym Zboczem zgłosili mi jako pierwsi złe samopoczucie, ból brzucha i zawroty głowy. Oczywiście, odesłałam ich do medyka; to do niego powinni się wpierw udać, gdyż ja nie posiadam jakiejś rozległej wiedzy na temat ziół.
Z lekka niepokojące, ale to zapewne kwestia zmiany pory roku. Zaczyna się okres chorobowy, pomyślałam, starając się wrócić do wcześniejszej czynności, jaką było obserwowanie innych psów, pochłaniających swój posiłek, rozmawiających przy tym z nieco mniejszym ożywieniem między sobą.
Moje myśli wówczas odpłynęły gdzieś daleko, daleko w siną dal, ale ich (myśli) wodospad urwał się w jednej chwili, przerwany przez czyjś męski głos. Odwróciłam swoje czarno-biszkoptowe oblicze w kierunku, z którego on dobiegał. Brązowa Blizna, wyglądający na zmęczonego powtórzył mi te same objawy, co Wilczy Cień oraz Srebrne Zbocze.
To zaczynało się robić dziwne, ale zachowując zimną krew, poleciłam wojownikowi skierować się do Płomiennego Zachodu i tak po drodze, kazać Brunatnej Łapie pójść do zielarza z zapytaniem, czy nie jest potrzebna mu pomoc przy takiej ilości chorych.
Pies zdobył się na słaby uśmiech i odpowiedział, iż uczennica właśnie poszła do medyka, gdyż pojawiły się u niej te same dolegliwości.
Z cichym sapnięciem zmieniłam pozycję z siedzącej na stojącą; najwyższy czas, aby samodzielnie zorientować się, cóż takiego zadziało się dziś w naszym domu.
Rzuciłam szybkie „w takim razie sama o to zapytam” i potruchtałam prosto do legowiska Płomiennego Zachodu, przed którym z widocznym niezadowoleniem wymalowanym na mordkach stali Bryzowy Szept, Srebrne Zbocze, Wilczy Cień, Dmuchawcowa Łapa oraz Brunatna Łapa. Te dwie ostatnie właściwie leżały, cicho skomląc. Spodziewałam się ujrzeć gdzieś z tyłu uzdrowiciela, ale nie było widać nawet skrawka jego rudego futerka.
Ledwie udało mi się przecisnąć przez tłum chorych i stanąć przy wejściu legowiska.
— Płomienny Zachodzie! — zawołałam nieco zniecierpliwiona, czując presję; wzrok członków klanu niemal przeszywał mnie na wylot.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że u progu „gniazda” zielarza stał kamień pokaźnej wielkości, mający za zadanie uniemożliwić psom dostanie się do środka.
Do moich uszu dobiegło mamrotanie medyka na temat trujących ziół, niesprawiedliwości, natomiast tym, co można było usłyszeć nieco wyraźniej, było jego stanowcze nie, dla leczenia dolegliwości pobratymców.
— Na Gwiezdnych, przecież nie dasz im umrzeć! — Po tych słowach odskoczyłam w bok, aby cierpiący chorzy byli dla psa lepiej widoczni.
Niestety, ale próba wzięcia go na litość nie zadziałała. Kundel jak stał, tak stał, ledwie widoczny, natomiast ja zdawałam sobie sprawę z tego, że wtargnięcie do środka legowiska groziło płytkimi ranami, a definitywnie nie miałam wtedy ochoty na bójki, już na pewno nie z medykiem.
Cóż mogłam teraz począć, aby udobruchać uzdrowiciela? Do głowy przyszedł mi pewien łatwy pomysł, który zapewne nie był 100-procentowo skuteczny, jednak zawsze warto było spróbować.
— Czego chcesz w zamian? Wylecz ich, a obiecuję, że przez następny księżyc będziesz dostawał najpulchniejszą zwierzynę! — próbowałam przekonać go dalej, z błagalnym wyrazem pyska.
W rzeczy samej to, co robił Płomienny Zachód, było według mnie zwykłą dziecinadą, lecz jego pomoc była w tej chwili absolutnie konieczna.
Nasłuchiwałam, jednak odpowiedź nie nadeszła.
— Mogę nawet pomóc w podawaniu ziół, ale weź nas z tym nie zostawiaj — szczeknęłam błagalnie, oczekując z jego strony jakichś słów. Nawet jeśli miałby odmówić pomocy, to cisza i tak była od tego gorsza.
Nareszcie pies wychylił pyszczek zza głazu, posyłając mi spojrzenie trudne do rozszyfrowania. Teraz, widząc swoją rodzinę w takim stanie, po prostu uległ. Najprawdopodobniej zwyczajnie nie był w stanie dłużej na to patrzeć. Zdał sobie sprawę z tego, co zrobił, zatruwając pół obozu w akcie buntu. Cicho westchnął.
— W takim razie przynieś mi golterię. To takie czerwone i okrągłe. Ja muszę ich obejrzeć. — Odsunąwszy głaz, wyskoczył do przodu, podchodząc wpierw do Dmuchawcowej Łapy.
Dłużej nie zwlekając, wbiegłam do legowiska, szukając tej czerwonej, rzucającej się w oczy rośliny, jaką była golteria. Dojrzałam ją nieco z boku i niemal natychmiast chwyciłam, idąc znów w stronę uzdrowiciela, aby oddać mu medykament.
Przekręcam lekko łebek, aby przypomnieć sobie, co stało się potem. No tak, wtedy Płomienny Zachód z moją pomocą podał klanowi odtrutkę. Zatrzymuję się w tej części opowieści.
— To tyle. Teraz, jak mogłaś zauważyć, zatruci członkowie klanu leżą w swoich legowiskach. Z tego, co mi wiadomo, czują się już lepiej — zakańczam swój monolog, czekając na ewentualne pytania.
— Ciekawi mnie, co im zaszkodziło — mówi Orzechowa Gwiazda, dopiero po chwili orientując się, że wypowiedziała swą myśl na głos. Ups.
— Nie mnie należy o to pytać — odpowiadam zgodnie z prawdą, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, iż najprawdopodobniej sprawcą zachorowań był Płonący Zachód. Dlaczego zdecydował się zbuntować i doprowadzić do tej nieprzyjemnej akcji? Tego najpewniej nie dowiem się nigdy.
Delikatne skinienie czekoladowo-białej głowy daje mi znak, że już najwyższy czas sobie pójść.
— Dobranoc, Orzechowa Gwiazdo — wciągam do płuc chłodne powietrze, udając się w miejsce odpoczynku.
W mordce kłębią się mi setki pytań, jednak przeganiam je wszystkie stanowczym machnięciem pyska.
Ten dzień był jednym z bardziej stresujących — myślę, układając się na miękkim mchu.
[974 słowa: 9 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz