14 stycznia 2021

Od Dymu CD Mięty

Mięta była ode mnie nieco starsza. Nieco słyszałem od innych psów, którzy mieli z nią więcej do czynienia, że jest bardzo zmienna. Jednak miałem gdzieś to, co mówili inni, musiałem sam się przekonać, jaka jest naprawdę. Wydawała się lekko zdezorientowana gdy zaproponowałem jej wspólną zabawę. Była bardzo poważna, wydawała się być lekko wycofana, ale jakaś część jej chciała spędzić ze mną chwilę. Choć nie do końca wiedziała jak to zrobić, zaczęła sypać na mnie śniegiem. Właśnie na tym polega zabawa, choć usiłowała odejść na bezpieczną odległość to i tak nie uniknęła mojego śniegowego ataku. Chociaż widziałem, że to jej się zaczyna podobać, cały czas wydawała się spięta i nieco sztywniacka. Rozglądała się na boki, jakby za chwilę ktoś miał nas zobaczyć.
— Naprawdę tak bardzo przejmujesz się innymi?
— Co masz na myśli?
— No wiesz, nie ukryjesz tego, że obchodzi Cię, jak będą Cię postrzegać.
— A Ciebie to nie interesuje? Jesteś młodym wojownikiem, nie chciałbyś, aby inni traktowali Cię poważnie z szacunkiem? A nie jak wyrośnięte szczenię?
— Tak mnie, postrzegasz?
— No tak trochę chyba jest.
Strzepałem z siebie śnieg i przeciągnąłem.
— Wiesz, wszyscy lubimy oceniać, ale to nie jest dobre. Słyszałem różne rzeczy na twój temat. Wolę być odbierany jako wyrośnięte szczenię niż ktoś bez humoru.
— Ja niby nie mam humoru? — niemal się oburzyła.
— Oj Mięta daj spokój, lepiej, choć do jakiegoś budynku, bo widzę, że się trzęsiesz z zimna.
— Nieprawda! — zaprzeczyła stanowczo.
— Daj spokój, ja czuję, że jest mi mało komfortowo z moją sierścią, a ty masz ją o wiele krótszą. W sumie to wyglądasz z daleka, jakbyś jej nie miała. — Uśmiechnąłem się niewinnie, lekko przekrzywiając głowę w lewo.
— Dokąd niby mamy iść ?
Chwilę się zastanowiłem.
— Chodźmy do magazynu, tam jest najcieplej.
— Zwariowałeś, to obóz industrii. Chcesz wejść prosto w paszczę lwa?
— Masz cykora?
— Nie, ale jest to nieodpowiedzialne. Nie zgadzam się — Mięta nie ukrywała swojego niezadowolenia.
— To, co proponujesz?
— Powrót do obozu? — odpowiedziała ironicznie.
Spojrzałem na nią nieco rozczarowany.
— To chociaż chodźmy do miasta.
— Co Cię tak ciągnie na tereny innych klanów, jesteś samobójcą? Brakuje Ci adrenaliny.
— No troszkę, jestem głodny, a dwunogi mają dobre jedzonko. — Uśmiechnąłem się niewinnie.
— Dla kawałka resztek, chcesz ryzykować?
— Będzie fajnie.
— Mieliśmy się ogrzać, jakbyś zapomniał. — Przewróciła oczami
— Ogrzejemy się, a potem cos zjemy w mieście?
— No dobra.
Zamerdałem radośnie ogonem na myśl tego, że może spotka nas jakaś przygoda.
Po powrocie na stare blokowiska ukryliśmy się w jednym z budynków.
— Z jakiego klanu pochodzisz ?
— Kiedyś byłem we Flumine, ale po śmierci rodziców strasznie się zbuntowałem i odszedłem, a ty?
— Nie chcę o tym na razie mówić.
— Jasne, nie będę nalegał.
Po kilku minutach było już nam na tyle ciepło, że mogliśmy wybrać się na jedzonko. Jeśli chcieliśmy się dostać do najlepszych resztek, musieliśmy poruszać się głównymi ulicami miasta. Najbardziej mimo wszystko nie cierpiałem przechodzić przez te drogi, po których dwunożni poruszali się dziwnymi urządzeniami o różnych rozmiarach i barwach. Do tego niektóre maszyny były bardzo głośne, Gdy przebiegaliśmy, aby dostać się na drugą stronę, wydawały strasznie nieprzyjemne odgłosy. Jednak, pomimo że miasto wydawało się być przerażającym miejscem. Uwielbiałem mijać budynki, z których dobiegał wspaniały zapach jedzenia. Kusiło ono często tak mocno, że od razu stawałem się głodny.
— Ale tutaj wspaniale pachnie. — Oblizałem się.
Mięta zaś spojrzała na mnie niezrozumiałym wzrokiem. Jakby próbowała odgadnąć, co zamierzam zrobić. Skręciłem w boczną drużkę, gdzie stał wielki pojemnik, zacząłem węszyć i rozerwałem jeden czarny worek, który stał obok.
— Co ty robisz?
— Nie widzisz, tutaj jest masę dobrego żarcia. — Zacząłem zachłannie gryźć kości z resztkami mięsa.
Na pysku suczki pojawił się grymas.
— No dobra — mruknęła niechętnie.
Gdy już mieliśmy opuszczać naszą ślepą uliczkę, na drodze stanął nam dwunożny. W ręku trzymał coś w rodzaju długiego patyka z pętelką na końcu. Wpakowaliśmy się w niezłe tarapaty, to był tutejszy wróg numer jeden. Mięta znowu spojrzała na mnie tym razem z ogromnymi wyrzutami. Było to dość zrozumiałe. Jakby przekazywała mi, że to moja wina. Mężczyzna zbliżał się do nas, cicho mówiąc coś niezrozumiałego dla nas spokojnym głosem. W tej sytuacji nie można było być spokojnym, nie spodobało nam się to. Oboje nieco uchyliliśmy wargi, pokazując kły i wydając z siebie odgłos niezadowolenia. Jednak to nie zadziałało na dwunogiego, był coraz bliżej i celował kijkiem w stronę Mięty. Skoczyłem do przodu, łapiąc patyk w zęby, nie przestając warczeć. Na szczęście suczka nie zwlekała i szybko wyminęła mężczyznę, gdy była za nim złapała go za nogawkę. Zdekoncentrowany obejrzał się za siebie. Puściłem więc kijek i ruszyłem biegiem a suczka za mną.
— Musimy go zgubić!
— Co ty nie powiesz — warknęła niezadowolona.
Postanowiłem nie przejmować się, jej brakiem nastroju. Rozgadałem się wokół i wbiegłem na ulicę niemal pod same koła pojazd, który mnie strąbił.
— Czy ty jesteś głupi! Chcesz zginąć — warknęła ponownie, wyrównując tempo do mojego.
— Wolę umrzeć z wyczerpania niż z nudów — zaśmiałem się.
— Chyba go zgubiliśmy.
Rozejrzałem się, faktycznie, dwunogi nam odpuścił.
— Gdzie my jesteśmy? — spytała nieco zagubiona.
— Chyba na terenie industrii.
Mięta patrzyła na mnie jakby, chciała mnie posiekać.
— Czy ty wiesz, ze jak ktoś nas zobaczy, to nas zabiją!
— Spokojnie zaraz znajdę drogę i wrócimy bezpiecznie na stare blokowiska — powiedziałem pewny siebie. 
<Mięto?>
[841 słów: Dym otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz