Przez długi czas czułem na sobie spojrzenie Mięty. Dało się odczuć, że nie czuje się najbardziej komfortowo w obecnej sytuacji. Mimo to czułem, że gra jest warta świeczki. W końcu nie drżała z zimna, w kartonie naprawdę było ciepło, do tego temperatury dodały nasze ciała, jako że leżeliśmy blisko siebie. Suczka jednak nie przestała mnie zaskakiwać. Nie oczekiwałem od niej niczego, a ona mi podziękowała. Wprawiło mnie to w niemałe osłupienie. Jako że Mięta raczej nie wydawała się być do tego skłonna, a jednak mi podziękowała. Poczułem ciepło na serduszku, naprawdę było to dla mnie miłe. Ona była mi wdzięczna, a przecież wpakowałem ją w tak ogromne tarapaty. Czułem, że powoli staje się ona coraz pewniejsza, a jej dobry nastrój powraca. Odnosiłem wrażenie, jakbym poznał dwie różne Mięty. Jedna z nich była chłodna, humorzasta, dumna, i wkurzająca, pokazująca się z najgorszej strony. Druga zaś była sympatyczna, ciepła, ciepła i miła, lekko zawstydzona, ale to sprawiało, że w moich oczach była urocza, chociaż gdybym powiedział to co myślę na głos zapewne znowu w ułamku sekundy wybudowałaby między nami lodowy mur, starając się wrócić do swojej pierwszej tej nielubianej przeze mnie wersji Mięty. Dlatego postanowiłem trzymać język za zębami, nie być zbyt wylewny i nie dzielić się z nią moimi przemyśleniami na jej temat. Przebywanie z nią było jak chodzenie po cienkim lodzie, jeden fałszywy krok i wszytko można było zepsuć. Poczułem, że powoli łapie mnie zmęczenie. Nie byłem w stanie odmówić sobie, chociaż kilku minut snu, które pozwolą mi zregenerować siły. Przecież musiałem być gotowy, na to co mogło się stać. Mogliśmy lada moment zostać nakryci w obozie innego klany, albo co gorsza, Mięta mogła znowu stać się gorszą wersją siebie, to zaś wymagało ode mnie wielkich pokładów spokoju i cierpliwości. Niestety moja regeneracja nie trwała długo, gdyż na zewnątrz rozległ się hałas. Od razu podniosłem głowę i spojrzałem zdziwiony na suczkę. Wszystkie moje mięśnie się spięły. Byłem zaniepokojony, gdyż nie widząc, co się dzieje, nie mogłem być na nic przygotowany. Wziąłem głęboki wdech i powoli zacząłem się wychylać, suczka patrzyła na mnie z przerażeniem w oczach. Tak, mysi móżdżek ze mnie, ciekawość wzięła górę, i mogła pokrzyżować cały mój idealny plan. Jednak jak zawsze brałem, za to pełną odpowiedzialność. Na podłodze były rozsypane metalowe przedmioty, to one zapewne wydały ten dźwięk. Po chwili dostrzegłem mały kartonik, przesuwający się po podłodze na dostatek lekko popiskiwał. To nie był odgłos dorosłego psa, tego byłem pewien. Wyskoczyłem z kartonu, lądując na podłodze. Czułem na sobie wzrok suczki, która wystawiała oczy, aby zobaczyć, co ten mysi móżdżek znowu odwala. Mały kartonik przesuwał się po podłodze, uderzając w regały, omal nie pospadało nich więcej rzeczy. Zatrzymałem go łapą, chwyciłem zębami i podniosłem. Moim oczom ukazała się mała czarna kulka, która na widok obcego psa omal nie wrzasnęła w ostatniej chwili, zasłoniłem pyszczek szczeniaka łapą.
— Spokojnie... nic się nie dzieje, nie jestem wrogiem — szepnąłem do malucha.
Ten szkrab gapił się na mnie swoimi wielkimi oczami. Był naprawdę w szoku.
Gdy osłoniłem mu pyszczek, złapał głęboki wdech i wtedy się zaczęło.
— AAAAAAA!!! INTRUZ!!! — Szybko ponownie zasłoniłem mu pyszczek, ale raczej swoim darciem japy, obudził śpiące psy.
— Kurwa — warknąłem.
Poczułem za sobą czyjś oddech i to nie była Mięta. Przełknąłem głośniej ślinę.
Poczułem jak ktoś zaciska szczęki na moim karku, i usiłuje zmusić mnie do pozycji leżącej. Jednak nie zamierzałem tego zrobić, zaparłem się na łapach. Od frontu przybiegła jakaś suczka, złapała szczeniaka za kark i zniknęła w głębi pomieszczenia.
— Co tutaj robisz?! — wycedził pies, który usiłował mnie unieruchomić, trzymając mocno za kark.
Naprawdę nie chciałem walczyć.
— Chciałem ukryć się przed śnieżycą — odpowiedziałem pewnym siebie głosem.
Mimo to pies nie zamierzał mnie puścić, zamiast tego zjawiło się tutaj jeszcze kilka innych wojowników. Wszyscy stali, lekko obnażając wargi i pokazując swoje kły.
— Co z nim mamy zrobić? — spytał jeden z psów.
— Jak to co, wtargnął do obozu, powinien stanąć przed liderem, niech on zadecyduje.
Nagle jeden z psów zaczął nerwowo kręcić nosem.
— Czujecie to? — Spojrzał na pozostałych wojowników i wojowniczki.
— Co takiego? — Spojrzeli na niego nerwowo.
— Tutaj ktoś jest, znam ten zapach!
Reszta zaczęła węszyć i nerwowo oblizywać wargi.
— Kto jest z tobą?
Milczałem, nie wydam jej przecież w łapy wroga.
Poczułem, jak szczęki psa jeszcze mocniej zaciskają się na moim karku. Na chwilę przymknąłem jedno oko i skrzywiłem się, usiłując nieco przyzwyczaić do bólu, jaki mi zadawał. Musiałem coś szybko wymyślić, to była chwila, zanim ktoś wypędzi Miętę z kartonu. Nerwowo ruszałem oczami w poszukiwaniu drogi ucieczki.
Nagle jeden z psów pchnął karton, w którym była Mięta.
— Wyłaź, albo wyciągnę Cię siłą! — warknął.
— Niech ktoś do cholery sprowadzi lidera!
Mięta wyszła z kartonu, na pyskach pozostałych pojawiło się niemałe zaskoczenie.
— Stęskniłaś się tak bardzo za nami?
— Nie — suczka odwarknęła.
Gdy zobaczyłem, jak wojownik usiłuje złapać Miętę i ją unieruchomić, poczułem nagły przyrost adrenaliny. Gwałtownie wyrwałem się z paszczy wojownika i wyskoczyłem przed nią. Pysk napastnika i mój dzieliły milimetry, a z gardeł wydobywał się głośny warkot.
— Nie waż się jej dotknąć!
Z mroku wyłonił się duży pies podobny do setera. Nie było mowy tutaj o żadnej negocjacji. Musieliśmy uciekać.
— Teraz za mną! — krzyknąłem i szybko zawróciłem, na szczęście suczka pomimo szoku ruszyła. Ruszyłem w stronę okna, wyskoczyłem w górę, zamknąłem oczy, po czym wleciałem w nie, z pełną siłą rozbiłem. Kawałki szkła rozbryznęły się na ziemię. Odetchnąłem z ulgą gdy zobaczyłem, że suczka wyskoczyła za mną. Niestety po kilku metrach gdy się odwróciłem, dostrzegłem, że zwalnia i utyka. W sekundzie się zawróciłem.
— Co jest Mięta? — Spojrzałem na krew, którą zostawiła na śniegu.
Nic mi nie odpowiedziała, na pewno była wściekła. Trzymała przednią prawą łapę w górze, kawałek niemałego odłamka szkła wbił się jej w poduszkę. Niestety wojownicy z klanu Industrii nas dogonili, razem z liderem i otoczyli w zamkniętym okręgu.
— Co teraz Panie zawsze mam plan? — warknęła Mięta.
— Nie teraz! Wypomnisz mi w obozie.
Oczywiście, jak zawsze sytuacja była beznadziejna. Oni mieli przewagę liczebną, ja zaś byłem sam, przecież nie mogłem liczyć na pomoc Mięty, która miała kawał szkła w łapie. Do tego jeszcze widać było, że klan nie pałał do niej miłością. Wszystko było jasne Mięta odeszła z Industrii do bezgwiezdnych. Zapewne ja w Flumine nie zostałbym też ciepło przywitany. Nie mogliśmy uciec, walczyć też nie powinniśmy. Jedyne wyjście to było poddanie się. Nie to nie mogło tak się skończyć.
— Naprawdę nie mieliśmy, złych zamiarów, nieco nas poniosło, potem zrobiło się zimno, miałem pozwolić jej zamarznąć! To już wolałem wtargnąć do waszego obozu. Chcieliśmy tylko przeczekać śnieżycę. Pozwólcie nam spokojnie wrócić do domu. Nie chcemy walczyć.
— Jesteście z bezgwiezdnych?
— Tak — odpowiada dumnie.
Pies spojrzał na nas, na jego pysku pojawił się dziwny grymas, przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Obawiałem się, że ta sytuacja nie zakończy się pokojowo. Nagle lider klanu zabrał głos.
— To jest pierwszy i ostatni raz kiedy was tutaj widzę. Obym więcej was tutaj nie spotkał, bo nie będzie już wtedy rozmowy. Makowy Ogonie, zaprowadź ich na kemping, tam niech przeczekają śnieżną burzę. Jak tylko pogoda się poprawi, rano pójdzie tam po was Płonący Konar i Deszczowy Podmuch dopilnują, abyście wrócili na swoje tereny. Radzę wam nic nie kombinować.
— Dziękuję — byłem pełen podziwu dla tego lidera, który okazał się być łaskawy dla nas. Wiedziałem, że powrót poranny z wojownikami jest tylko po to, aby nas pilnowali. Reszta wojowników na znak lidera, wróciła do obozu. Spojrzałem na Miętę nieco zatroskany.
— Dasz radę iść?
— Tak... — Powoli suczka skierowała się za Makowym Ogonem, podskakując na trzech łapach. Brodziliśmy w śniegu, a do tego wiał zimny wiatr zasypujący nas kolejnymi płatami. Wojownik zaprowadził nas do przyczepy kempingowej gdzie, mogliśmy spokojnie odpocząć. Gdy weszliśmy do środka, otrzepaliśmy się ze śniegu. Widziałem, jak Miętą aż wzdryga. Położyła się na materacu, sięgnąłem jeden z koców i przykryłem ją. Nie było tutaj tak ciepło jak w Magazynie dlatego, gdy znalazłem, drugi koc dla siebie bez wahania go jej oddałem.
— A ty?
— Ja mam grubszą sierść i jest mi ciepło, jutro jak nas odprowadzą, pójdziemy do medyka. Na pewno jakoś wyjmie to szkło i opatrzy ranę. Akurat medycyna to nie jest coś, na czym się znam. Musisz wytrzymać.
<Mięto?>
[1335 słów: Dym otrzymuje 13 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz