21 stycznia 2021

Od Klematisa CD Irysowego Serca

Klematis miał serdecznie dość uciekania. Miał wrażenie, że robi to całe życie, umyślnie czy też nie, coraz bardziej się od wszystkiego oddalał, albo wręcz przeciwnie, wszystko oddalało się od niego. Był kruchy — swoją osobowość mógłby porównać do tarty z owocami, oczywiście pod warunkiem, że wiedziałby, co to jest… a nawet gdyby i wiedział, brońcie Gwiezdni, żeby mu nie zaszkodziło. (No i był podobnie słodki. Może nieco zbyt słodki i zbyt kruchy, chociaż nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek jadł tartę z owocami, żeby teraz robić dywagacje o jej smaku).
Jakby nie było, był dość wytrwały; nie dość, że przeżył dokładnie osiemdziesiąt cztery księżyce w celibacie, czekając na tę jedyną aż do ślubu (dosłownie, biorąc pod uwagę miejsce ich pobytu), to jeszcze dzielnie znosił zirytowane narzekania tsundere Irysowego Serca. Zresztą, Gwiezdni mieli wobec niego wielkie plany, jakoby miał wkrótce znosić narzekania nie tylko Rysy, ale i sześciu małych Rysek, ale tego Klematis już nie musiał wiedzieć.
Irysowe Serce była wyczerpana, bo zasnęła wyjątkowo szybko, nawet nie przejmując się zbytnio zimnem marmurowej posadzki Kościoła. Tylko jej rudy partner nie potrafił oddać się w objęcia Morfeusza, nagminnie rozmyślając o tym, czy aby na pewno dobrze postępuje. Znowu o tym myślał. A co było w tym najgorsze — nadal nie był pewien. Najchętniej, choć wiedział, że to niemożliwe, połączyłby Bezgwiezdnych i Flumine. Otrzymałby w ten sposób fuzję swojego domu (domów?) i Irysowego Serca, a przy tym nie musiałby wybierać poza dwoma opcjami. Problem w tym, że Klematis nie znał się na chemii, żeby wiedzieć cokolwiek o fuzjach i reakcjach, a poza tym nie był wszechmogący, żeby zrobić coś, co załamałoby równowagę czterystu wymiarów. Na swój niezbyt inteligentny, zgrzybiały psi mózg musiał więc przelać decyzje w sposób monochromatyczny, dokonując przy tym tak idiotycznych wyborów, że równie dobrze mógłby być uznawany za rudego, czterołapnego Wertera.
Mógł więc tylko leżeć, przytulony ciasno do boku Irysowego Serca, równocześnie wpatrując się w jezusowy posąg na ołtarzu, jakby rozważania o dziwnym, wiszącym na krzyżu Dwunożnym, który w dodatku przypatrywał im się w sposób tak zdegustowany, jakby na własne oczy zobaczył Infernum, mogły pomóc mu rozwiązać nurtujące go problemy.
Iryska poruszyła się tuż obok niego, przeciągając ciało na chłodnej podłodze. Otworzyła jedno oko, próbując równocześnie ukryć cisnący się na widok Korzenia uśmiech, ale psu nie umknęło to uwadze; nagle Irysowe Serce wydała się ciekawsza niż obserwujący ich wkurzony Jezus.
— Kiedy byłem mały, Śnieżny Ogon opowiadała mi, że każdy psi ród na świecie ma swoje wierzenia — wymamrotał. — Nie wiem, ile jest w tym prawdy, ale podobno poza lasem istnieją inne plemiona i klany, które nie wierzą w istnienie Coelum, mają za to zupełnie inny system wywodzących się od przodków tradycji. Myślisz, że Dwunożni też tak mają?
Westchnął cicho na wspomnienie swojej babci. Wiedział o niej niewiele; Śnieżny Ogon raczej faworyzowała swoją drugą córkę, siostrę Zroszonej Stopy, matki Korzenia, w związku z tym nie czuła szczególnej bliskości ze swoim znienawidzonym przez pomijane dziecko wnukiem. Pamiętał jednak, jak jako szczenię polował na jej charakterystyczny ogon, od którego wzięło się jej imię. Pamiętał, jak skakał po rudej sierści z białymi znaczeniami i pytał ją, dlaczego nazywa się Śnieżny, a nie Lisi Ogon. Pamiętał też, jak przychodząc do żłobka, opowiadała szczeniakom różne historie, wtedy wydające się do bólu nudne. Wiedział jednak, że to Irysowe Serce, wtedy jeszcze Iryska, z największą uwagą słuchała o historiach swojej rodziny i Gwiezdnych. W jej nastawieniu do Kodeksu niewiele się od tego czasu zmieniło; skoro Klematis wiedział, że nigdy w życiu nie oderwie ją od wiernego służenia Flumine, mógł tylko być przy jej boku, kiedy ona będzie wypełniać swoje obowiązki.
Irysowe Serce na chwilę przymknęła oczy, jakby rozważając ciekawostkę Klematisa. Kilka uderzeń serca później stała już na równych łapach, szczerząc kły w stronę wejścia do Kościoła, które otworzyło się z głośnym skrzypieniem, ukazując obojgu różnokolorowy pysk.
— Skończyliście? — zapytał Leonis, nawet nie zaszczycając ich spojrzeniem. Po prostu przeszedł obok, po chwili wspinając się na ołtarz, skąd dosięgnął parapetu z wybitym witrażem i, uprzednio odgarniając śnieg, zaczął wyrywać jakieś przypadkowe chwasty. — Przynajmniej nie ja będę musiał zajmować się gromadką szczeniaków.
Dzięki Gwiezdnym, pomyśłał Klematis. Podgrzybkowa Sierść przynajmniej nie powyrywa im uszu wraz z pierwszym oddechem. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że Leonis miał na myśli dzieci, ich dzieci, a gdyby spomiędzy rudych kosmyków widoczna była jego skóra, prawdopodobnie właśnie płonęłaby zawstydzonym różem.
— Eee… powinniśmy… powinnam już iść — wymamrotała Irysowe Serce, wycofując się w stronę drzwi.
— Odprowadzę cię.
— No co ty, Klemuś, słonko, już nas opuszczasz i nawet się ze mną nie pożegnasz? ˜— skwitował Leonis, porzucając obślinione kwiatki na parapecie. — Daj pyska, mordo ty moja…
Może Klematis nawet nie musiał się starać, żeby załamać równowagę czterysta wymiarów. Zanim w ogóle zauważył złośliwy uśmieszek kwitnący na wargach Leonisa, rzucił się za Rysą, profilaktycznie, jakby medyk okazał się opętaną przez Infernum duszą.
 
Znowu obudził się w nocy. Niebo powoli już jaśniało, przypominając raczej ciemny błękit, niźli nocną czerń, ale nadal nie była to pora wczesnego wybierania osób do patrolu i polowań.
W ostatnich dniach i tak Miękka przejęła większą część jego obowiązków. Najwyraźniej nie bardzo przejęło ją to, że Klematis zaczął częściej znikać z terenów Bezgwiezdnych, a nawet jeśli przejęło, niespecjalnie okazywała to publicznie. Wychodził wcześnie, wracając późno, a kiedy przemykał po starym blokowisku, słyszał wojowników wymieniających między sobą szepty o nowinkach z patrolu. Nie był pewien, czy Miękka była tą, której potrzebowali Bezgwiezdni — racja, była doskonałą wojowniczką, nie miała też problemów z organizowaniem planów i szybkim podejmowaniem decyzji jak na lidera przystało, ale w sercu boleśnie piekło go to, że wkrótce będzie musiał ustąpić jej miejsca. Chciał dalej dzielić się zapachami z osobami, o których wiedział niewiele, a jednak uważał ich wszystkich za swoich przyjaciół. Chciał pytać każdego niby to przypadkiem czy z ciekawości, czy na pewno wszystko jest w porządku, chciał martwić się, jakby Bezgwiezdni byli jego rodziną z krwi i kości. Miękka nie mogłaby im tego dać, zaś Klematis nie potrafiłby w zamian podarować im surowego, decyzyjnego lidera, który wybierze najoptymalniejszą decyzję poza własne uczucia. Mógł mieć tylko nadzieję, że przyszła liderka podczas wyboru zastępcy posłuży się tym samym, co on, i wybierze kogoś, kto będzie uzupełniał jej niedoskonałości.
Chwycił w zęby pluszaka, którego niegdyś podarowała mu Irysowe Serce. Pachniał jej sierścią i ziołami Podgrzybkowej Sierści, a Klematis obchodził się z nim z tak należytą delikatnością, jakby choćby przypadkowy dotyk wypchanej kaczki miał wydać z siebie pisk i zaalarmować tym samym wszystkich Bezgwiezdnych. Słyszał, że legowisko medyków bawi się… cóż, hucznie, biorąc pod uwagę huki i powarkiwania dwóch zielarzy, którzy uznali noc za świetną porę do wzajemnego utrudniania sobie życia. Nie, żeby to była pierwsza noc, kiedy Korzeń słyszał dobiegające z ich pomieszczenia wzajemne wyrywanie sobie futer.
Czy jeśli wróci do Flumine, Nakrapiana Gwiazda go przyjmie, jak gdyby nigdy nic? Czy jeśli to wszystko okaże się jednym wielkim błędem, Bezgwiezdni ponownie powitają go jako swojego lidera?
Wyszedł ze starego blokowiska, przepychając się w krzaki, które liściastym tunelem prowadziły go na ścieżkę do granic z innymi klanami. Tym samym zostawił za sobą wszystkie pytania, podążając równym krokiem w stronę czekających odpowiedzi.
Kiedy zjawił się pod obozem Flumine, niebo już jarzyło się słabym błękitem, który przesłaniały śnieżne chmury. Upuścił pluszową kaczkę w biały puch, a chwilę potem do jego nozdrzy wdarł się znajomy, ale niezbyt przyjemny zapach, zwiastujący nadciągającą niebiesko-szarą sierść liderki Wodnych. Mroziła go surowym spojrzeniem, a mięśnie suki drżały z napięcia, najwyraźniej gotowe do ataku.
— Wiem, że mamy sojusz — syknęła — ale to nie znaczy, że możesz nieustannie bezkarnie wkradać się na tereny Flumine.
Przez chwilę mierzył się z nią wzrokiem, tak samo jak wtedy, kiedy spotykali się na zgromadzeniach. Równy z równym, lider z liderem, każdy dbający tylko i wyłącznie o interesy swojego klanu. Nie obchodziły ich wtedy wzajemne stosunki pomiędzy sobą, jeśli w grę wchodziły przeważające profity obu stron.
Jego wzrok zelżał, kiedy przypomniał sobie, po co właśnie tu przyszedł. Dojrzał wychylających się zza drzwi wojowników Flumine, którzy z zaciekawieniem mu się przypatrywali. Tylko Irysowe Serce nie wydawała się zdziwiona, dumnie wypinając pierś i kołysząc nieświadomie rudym ogonem. Tym samym Klematis skłonił głowę przed liderką Wodnych z należytym szacunkiem, takim, jakiego uczyli go, kiedy jeszcze był uczniakiem.
— Nakrapiano Gwiazdo — powiedział pewnie z głową schyloną ku dołowi — chcę, żebyś przyjęła mnie do swojego klanu jako wojownika.
<lets fuckin goooooo>
[1354 słowa: Klematis otrzymuje 15 Punktów Doświadczenia i order skończonego idioty]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz