Promienie słońca przebijały się między kamienicami, oświetlając miejskie ulice. Wczesny poranek. W ciasnych uliczkach słychać było pierwsze dźwięki budzącego się przedmieścia. Nierównomierne kroki, rozmowy, ćwierkanie ptaków. Od ścian odbijał się ryk samochodów. Każdy szedł w swoją stronę, nie zważając na to, co robią inni, a tym bardziej na parę kundelków jak zawsze biegnących w znanym tylko sobie kierunku.
Gdyby jednak zastanowić się nad tym bardziej, dałoby się zauważyć subtelną różnicę w tym nierzucającym się w oczy widoku. Jaką? Dodatkowe jedzenie niesione przez jednego z psów. Tym psem był Brzozowy Kieł. Poruszał się widocznie szybciej, ale i radośniej niż zwykle. Skręcał bez zawahania się w kolejne rozgałęzienia miasta, prawie nie patrząc na drogę. Lewo. Prawo. Naprzód. Aż w końcu zatrzymał się gwałtownie, obwąchując blachę leżącą pod ścianą. Przesunął ją z brzdękiem, pozostawiając ślad na świeżym śniegu. Oczom ukazała się szczelina w ścianie, a następnie już tylko znikający ogon.
Stęchlizna uderzyła w jego nozdrza, była jednak na tyle znajoma, że aż przyjemna. Mieszała się z zapachem znanych mu psów. Obóz Flumine. O tej porze dnia nadal wypełniony Wodnymi, którzy przygotowywali się do rozpoczęcia kolejnego dnia. Brzozowy Kieł wrzucił część swoich zdobyczy na stos zwierzyny, zostawiając jednak największą rybę w swoim pysku dla Muszelkowego Nosa. Odwrócił się, gnając czym prędzej w stronę legowiska swojej partnerki… i wtem zauważył wielkie, brązowe oczy.
– Tato – udało mu się usłyszeć ten głos chyba tylko dlatego, że akurat znajdował się bardzo blisko. W innej sytuacji gwar po prostu zagłuszyłby to słowo. Konwalijka. Tak, to właśnie ona stała przed Brzozowym Kłem.
Suczka uśmiechnęła się delikatnie, zastanawiając się nad tym, co powiedzieć do swojego ojca. Pachniał zupełnie inaczej niż jej rodzeństwo. Dziwnym, ostrym fetorem mieszającym się z czymś pysznym, choć nieznanym. Zanim jednak zdążyła o to zapytać, wskoczył przed nią Bursztynek. Podążyła za nim wzrokiem, przekrzywiając łebek.
Od kiedy tylko pamiętała, często kręciła się po obozie właśnie z nim. Albo on z nią? Cóż. Każdy, kto spędził tylko parę chwil w jego towarzystwie, mógł szybko zauważyć jakie zapędy miał do ochrony swoich sióstr, a tym bardziej Konwalijki. Cieszyła się oczywiście szczerze z jego towarzystwa. Po części. Bardziej myślała o tym, że teraz wreszcie mogła mieć na niego oko. Obawiała się, że raz Bursztynek wpadnie w jakieś poważne tarapaty albo zniknie. I co wtedy?! Co zrobi Konwalijka sama jak palec bez swojego braciszka?
– Byłeś na zewnątrz?! Poza obozem? – wreszcie wykrzyknął Bursztynek, skutecznie przerywając tok myślowy swojej siostry.
– Oczywiście! Polowałem na rybę dla waszej mamy.
– Lybę, tę lybę? Jak?!
Suczka wyjrzała zza brata, aby przyjrzeć się rybie, która zwisała z pyska Brzozowego Kła. W porównaniu do niej ryba wydawała się gigantyczna. Gdyby tylko nagle ożyła… chaps! Pożarłaby za jednym chapnięciem...
– Żeby zdobyć tę rybę, Bursztynku, twój tata musiał wyruszyć w bardzo niebezpieczną podróż – ciągnął dalej Brzozowy Kieł, machając ogonem jak mały szczeniak. – Kiedy jeszcze na dworze było ciemno, ja powoli przesuwałem się wzdłuż brzegu. Aż nagle! Trach! Ciach! Wycelowałem w rybę! Zaczęła się szastać to w lewo, to w prawo. Balansowałem na linii życia i śmierci… ale!, wtedy, to ja zadałem decydujący cios i wyszedłem z walki zwycięsko.
Wypiął się dumnie, unosząc rybę do góry. Bursztynek wlepił wielkie oczy w swojego ojca, zresztą podobnie jak Konwalijka. Chociaż z innych powodów. Jej ojciec? Otarł się o śmierć?
– Nic się tacie nie stało? – spytała powoli, przełykając gulę w gardle. Zanim jednak Brzozowy Kieł zdążył odpowiedzieć, jej wzrok powoli przejechał po nim od góry do dołu. Żadnej rany. Zmrużyła delikatnie oczy, a następnie odwróciła się już z uśmiechem w stronę brata, nie czekając na odpowiedź – Nas tata jest plawdziwym bohaterem, skoro tak lyzykuje dla nas życie.
Bursztynek pokiwał ochoczo głową, dodając zaraz:
– Ja tez taki będę!
– O tak, na pewno – potwierdziła, kiwając szybko głową. Jej bratu zalśniły oczy w nagłym przebłysku geniuszu. Zanim jednak zdążyła zapytać, on zaczął warczeć i skakać na boki, jak gdyby z kimś walczył. Raz po raz nawet skakał na Konwalijkę, starając się zrobić z siebie żywą tarczę przed niewidzialnym wrogiem. Nawet nie zauważyli, kiedy ich ojciec się oddalił. Wraz z wielką rybą.
Zresztą ryba w tym momencie bezpowrotnie straciła ich zainteresowanie. Skupieni byli za to na udawanej walce. Przynajmniej Bursztynek, bo Konwalijka była jedynie kibicem. Zaśmiała się radośnie, w dalszym ciągu się uśmiechając… aż nagle! Usłyszała dziwny dźwięk koło jej ucha. Bzzz. Nie brzmiało to z pewnością jak Bursztynek, chociaż dla pewności się rozejrzała. Bzzz. To wtedy kątem oka dostrzegła dziwne, zielone coś. Odskoczyła w bok, wpadając na swojego brata. Stwór! A przynajmniej tak w tym momencie myślała. Tak naprawdę tuż przed nią latał robak o lśniącym pancerzu, bzycząc głośno. Skąd on się tu wziął?!
<Bursztynek?>
[755 słów: Konwalijka otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz