Od dawna czułem, że coś się święci. Lider klanu Klematis zachowywał się nieco dziwnie. Zacząłem się coraz bardziej niepokoić, znikał na jakiś czas, potem wracał, jakby szczęśliwszy odmieniony. Czułem, że coś się święci tylko, nie byłem pewny, co zachowywał się troszkę, jakby był zakochany. Problem polegał na tym, że przecież nie spotykał się z nikim z klanu. Przynajmniej jak znikał to sam. Nie byłem jakiś szpiegiem, po prostu nie śpiąc czasami, słyszałem jak, się wymykał. Nie powinno mnie to interesować. Jest liderem, jest dorosły, na pewno wie, co robi. W głębi serca chciałem wierzyć, że po prostu wypełnia jakąś tajną misję, albo chodzi na jakieś narady, aby uzyskać sojuszników. Wierzyłem mu i nie wyobrażałem sobie, aby mógł nas kiedykolwiek opuścić. Na pewno to nie wchodziło w grę, chociaż jakaś mała część mnie kazała mi zachować czujność. Nie dopuszczałem do siebie negatywnych myśli. Takich jak ta, ze lider mógłby nas opuścić. Jednak czułem w kościach, ze dzieje się coś złego. Nagle wyrwało mnie przeraźliwie żałosne wycie. Od razu ruszyłem biegiem, przecisnąłem się i wtedy ujrzałem martwe ciało jednego z naszych. To było pożegnanie. Moje złe przeczucia były dobre, stało się coś bardzo złego. Śmierć członka klanu to tragedia. Oczywiście było wiele wersji, że popełnił samobójstwo, że ktoś go zamordował. Oczywiście dojście do prawdy może okazać się bardzo trudne. Nie chciałem się w to mieszać. Pomyślałem wtedy o Jazgocie, widywałem go często z tym psem. Musiał na pewno przeżywać jego odejście, choć ta bardzo starał się nie okazywać emocji. Znowu poczułem ukłucie w sercu, które nazywałem współczuciem, ale zdawałem sobie sprawę, ze nie mogę mu go okazać. Przecież nikt normalny nie chce litości i współczucia. Trzeba go traktować normalnie, nie rozdrapywać ran i pozwolić mu cieszyć się życiem.
******
Minęło kilka dni od tragedii jaka spadła na nasz klan. W pewnej chwili ktoś zaplątał się pomiędzy moimi łapami. Ucieszyłem się gdy zobaczyłem Jazgota, nie był on już aż takim mały, w sumie za kilka dni miał skończyć dwanaście księżyców. Był naładowany energią, wyzywał mnie na pojedynek. Zapewne już mu hormony lekko szleją. Pragnął udowodnić swoją siłę i wartość. Po krótkiej gadce doszliśmy do tego, że wybieramy się wspólnie do parku. Była to dobra i mądra decyzja, gdyż to był neutralny grunt, gdzie nie powinniśmy zostać zaatakowani i nie groziło nam tam niebezpieczeństwo. Gdy dotarliśmy na miejsce, postanowiłem, że spełnię poprzednią prośbę młodego. Ruszyłem kłusem przed siebie a Jazgot za mną. W pewnym momencie wyskoczyłem przed niego i wyciągnąłem przednie łapy w przód, zamerdałem ogonem. Jazgot początkowo wyglądał na zaskoczonego. Jednak załapał, o co mi chodzi, przyjął taką samą postawę i najeżył sierść.
— No dobra młody to pokaż wujaszkowi. Co potrafisz? — Mały zamerdał ogonem, był pełen entuzjazmu, jego oczy aż błyszczały z podekscytowania.
<Jazgot?>
[449 słów: Dym otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz