Skinąłem smutno głową i ruszyłem z mentorem do naszego obozu. Miałem szczerą nadzieję, że dzisiejszego dnia nie spotkają mnie już żadne niespodzianki. Czułem zmęczenie i chciałem się już tylko zdrzemnąć. Tak, miałem nadzieję i wciąż nie rozumiem, w jaki sposób mogłem być aż tak głupi. Czyżbym się spodziewał, że los oszczędzi jednego, młodego, rannego, zmęczonego ucznia? Zrozumiałem swój błąd dopiero wtedy, gdy wyczułem nowy zapach. Pierwotnie wystraszyłem się, że lis wrócił, ale ten zapach brzmiał nieco bardziej znajomo. Zastrzygłem uchem i zwróciłem na to uwagę Oszronionej Gwiazdy. Mój mentor również wyczuł ten zapach i zaczął się skradać w jego kierunku. Nie minęło kilka minut, aż spotkaliśmy grupę psów. Oszroniona Gwiazda obnażył zęby.
— Co robicie na terenie Industrii? — spytał.
Nie ulegało wątpliwości, że te psy to włóczędzy. Zastanawiałem się, co zrobią. Miałem nadzieję, że to rozsądne psy. Może i nie znają zwyczajów psów klanowych, ale tu oto stoją przed przywódcą klanu. Czują chyba jakiś respekt wobec niego, prawda? Ponury, czarny pies podszedł do Oszronionej Gwiazdy. Napiąłem mięśnie. Nie wyglądał na skruszonego. Z jego pyska kapała ślina, a sama postawa świadczyła o dziwnej, niezrozumiałej nienawiści do psów klanowych. Zobaczyłem, że na tylnej łapie ma krew. Widocznie brał udział w wielu bitwach. Moja nadzieja na pokojowe rozwiązanie legło w gruzach.
— Tereny Industrii — powiedział z drwiną w głosie czarny pies, praktycznie plując na mojego mentora. — Słyszałaś go, Kostka? Tereny Industrii. Oni naprawdę myślą, że mają prawo do tych terenów.
— To jeszcze głupsze niż ta ich wiara — parsknęła suczka. — Lepiej pomódlcie się do waszych przodków, aby uderzyli w nas błyskawicą, bo inaczej, nie wyjdziecie z tego spotkania w całości.
Nastroszyłem sierść. Oszroniona Gwiazda nie dał się jednak sprowokować. Wciąż miał wygładzoną sierść i patrzył w oczy czarnego psa. Przyznam, że wolałbym walczyć w chudą suczką, ponieważ samo spojrzenie czarnego samca napawało mnie przerażeniem.
— Nie powinno was tu być — powiedział spokojnie mój mentor. — Odejdźcie i już nie wracajcie.
— A kto nas do tego zmusi? — zaśmiała się suczka. — Ty? Dobre. Trzymaj mnie Cezar, bo nie wytrzymam.
— Z tym szczeniakiem, który ledwie się na łapach trzyma? — Cezar spojrzał na mnie, a ja się mimowolnie cofnąłem.
— Rzeczywiście zabijacie nas śmiechem — powiedział kolejny pies. — Hej, Cezar, może oszczędźmy ich? Weźmiemy ze sobą, aby nas rozśmieszali
Oszroniona Gwiazda sam wyszczerzył zęby, akceptując już fakt, że z nimi po dobroci się nie da.
— Idź po wsparcie do obozu — warknął do mnie.
— Ale... — zawahałem się.
— Idź po wsparcie — powtórzył mój mentor.
Nie chciałem uciec. Byłem pewny, że pod moją nieobecność te psy rozszarpią go na strzępy. One nie znają za grosz moralności, nie kierują się żadnym kodeksem. A teraz mają przewagę liczebną. I wtedy wydarzył się cud. Wyczułem zapach innych psów z Industrii. Patrol. Wrogowie widocznie też go wyczuli i zdali sobie sprawę, że jeśli przyjdą tu nasi sojusznicy, to my zyskamy przewagę liczebną. Spojrzeli po sobie znacząco.
— Dobrze — powiedział Cezar. — Odejdziemy. Ale nie myślcie, że ta zuchwałość ujdzie wam na sucho, dzikusy.
Wtedy właśnie włóczędzy odbiegli, a ja poczułem, jak moje mięśnie powoli się rozluźniają. Nie chciałem walczyć z tymi psami. Już i tak jestem połamany po walce z lisem. Oszroniona Gwiazda wyraźnie również. Kiedy spotkaliśmy się z patrolem, Oszroniona Gwiazda powiedział im, co się stało i kazał sprawdzić, czy wrogowie na pewno opuścili nasz teren.
Ja z kolei źle się czułem. Nie pod względem fizycznym, a psychicznym. Dlaczego Gwiezdni pozwolili tym bestiom wejść na nasz teren? Dlaczego, tak jak powiedziała Kostka, nie uderzyli w nich piorunem, aby od zawsze oduczyć ich zaczepiania psów klanowych? Gdyby nie to, że Rzepakowe Słońce akurat wysłała w te tereny patrol, ze mnie i z mojego mentora pozostałaby co najwyżej sterta kości. Ale to nie jest zasługa naszych przodków, a zastępczyni przywódcy. Wiem, że Oszroniona Gwiazda jest głęboko wierzący i dlatego trudno będzie mi mu to powiedzieć, ale muszę. Powinien wiedzieć, co się ze mną dzieje. Wziąłem głęboki wdech i zwróciłem się nieśmiało do Oszronionej Gwiazdy.
— Mieliśmy szczęście z tym patrolem — powiedziałem.
— To nie był jeszcze czas, na naszą śmierć — powiedział Oszroniona Gwiazda. — Nasi przodkowie nad nami czuwają.
Teraz jeszcze trudniej było mi to wyznać. Ale jeśli Oszroniona Gwiazda ma słuszność, to co ma tak właściwie decydować o tym, kiedy umrę, jeśli nie ja sam? Mój mentor zauważył moje zakłopotanie. Spojrzał mi w oczy i oparł się o mnie bokiem.
— Co się dzieje, młody? — spytał.
— Oszroniona Gwiazdo... — zawahałem się i przełknąłem gulę z pyska. — Nie obraź się, ale według mnie, Gwiezdni mogli zrobić więcej. Chyba... chyba tracę wiarę w naszych przodków?
— Co takiego? — ku swojej uldze, nie czułem w głosie Oszronionej Gwiazdy złości, czy rozczarowania, tylko widoczne zaskoczenie.
— Wiesz... — Westchnąłem. — Gdyby im naprawdę na nas zależało... — To również było trudne do wyrażenia. — Ja byłbym z nimi, zamiast Kamyka.
— Dlaczego tak myślisz? — spytał Oszroniona Gwiazda.
Westchnąłem i usiadłem. Co mam powiedzieć? Ponieważ Kamyk pewnie wcześniej wyczułby lisa i nie dałby się przez niego zaskoczyć? Ponieważ Kamyk nie przeląkłby się tych włóczęgów i zrobił wszystko, co najlepsze dla klanu? Ponieważ Kamyk nie pozwoliłby temu przebrzydłemu borsukowi pogryźć sobie łapy i uczynić z siebie kaleki na resztę życia... Ponieważ Kamyk, pomimo złośliwości i podłego charakteru nigdy nie zabiłby rodzonego brata?
— Ponieważ Kamyk lepiej nadawałby się na wojownika — szepnąłem.
<Oszroniona Gwiazdo?>
[849 słów: Lekka Łapa otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia i 2 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz