29 stycznia 2021

Od Nieuchwytnej Łapy do Mlecza — zgromadzenie klanów

— Nieuchwytna Łapo, dzisiaj pokażę ci granice innych klanów — odparła Złota Gwiazda.
Zerwałam się z miejsca mimo obiecywania sobie, że będę spokojniejsza i zachowam się bardziej dojrzale nawet w najbardziej ekscytujących chwilach treningu, aby nie zawodzić mentorki moją osobą. W końcu byłam już uczennicą, a nie małym szczeniakiem i chciałam całą swoją energię skupić w możliwie najbardziej efektywnym treningu. Wierzyłam, że doczekam się dnia, kiedy Złota będzie ze mnie dumna, a nie zmęczona mną. Co prawda nie zapowiadało się na to, ale minął maksymalnie księżyc od rozpoczęcia mojego treningu, więc jeszcze trochę czasu miałam, by wyszkolić się na perfekcyjną wojowniczkę.
Poznania granic nie mogłam doczekać się z jednego, prostego powodu. Jazgot. W dalszym ciągu nie przychodził, a ja nie miałam pojęcia, co się dzieje. Nie było dnia mojego treningu, bym nie odbiegała myślami do tego tematu, mimo najszczerszych intencji przeznaczenia swojej uwagi jedynie naukom mojej liderki. Nigdy wcześniej nie miałam takiej sytuacji, że przyjaźniłam się z kimś, a potem ta osoba niespodziewanie zniknęła. Możliwe, że to dlatego, że nigdy wcześniej się z nikim nie przyjaźniłam. Poza Migoczącą Łapą. Ale on był moim bratem, to było zupełnie co innego. Czy rodzeństwo także mogło być przyjaciółmi? O zgrozo. Albo gorzej. Czy rodzeństwo też któregoś dnia niespodziewanie zniknie?
— Czy jesteś w stanie powiedzieć mi, jakie klany z nami sąsiadują? — słowa mentorki wyrwały mnie z zamyślenia.
Samica usiadła, co sprawiło, że mój entuzjazm został ostudzony. No tak. Powiedziała, że mi pokaże, ale nie powiedziała, kiedy mi pokaże. Czy to znowu zamieni się w lekcję cierpliwości?
— Na pewno Tenebris — zaczęłam swoją wypowiedź, mając w pamięci niefortunne, przypadkowe wtargnięcie pod łapy nieodpowiednich osób. Dwukrotnie.
— Zgadza się. Drugim jest Flumine, klan wodnych. Zaczniemy od obejścia ich terytorium.
Mentorka podniosła się, chociaż nie wyglądała, jakby robiła to z wielką chęcią. Po chwili namysłu całe to trenowanie mnie nie było chyba jej ulubionym zajęciem. Ale miałam jeszcze trochę czasu, żeby zmienić jej zdanie na ten temat. Usiłowałam cieszyć się trochę mniej, ale ogon mimowolnie drgał. A jak już drgał, to nie mógł nie zacząć się machać na wszystkie strony świata. Przysięgam, próbowałam to opanować. I w zasadzie jedna rzecz pomogła. Pobłażliwe spojrzenie mamy. Nie powiem, było mi wstyd. Odwróciłam wzrok, rozglądając się po otoczeniu. Pora Nagich Drzew była… Niestandardowa, powiedzmy. Była definitywnie najspokojniejsza. Na terenach naszego klanu byłabym w stanie stwierdzić, że nawet piękna. Chociażby wśród owocowych drzew, które teraz przykryte były delikatną warstwą białego, nieskazitelnego puchu. Wszędzie było tak… Czysto. Gdziekolwiek nie odwróciłam wzroku, widziałam biel. Śnieg skrzypiał delikatnie, gdy przemieszczałyśmy się wzdłuż torów. Mimowolnie wypatrywałam Jazgotu, który miałby czekać na mnie przy nich i roześmiać się z mojego spóźnienia. Na samą myśl kąciki pyska mimowolnie wędrowały mi ku górze. Ale potem dotarło do mnie, że się nie zjawi. Tak samo, jak w przeciągu ostatniego księżyca.
— Pamiętasz, dokąd możesz przemykać bez obawy o przekroczenie czyjejś granicy? — spytała mnie znienacka, rozwiewając nawracające uprzednio myśli.
— Idąc po naszej stronie torów, dotrę do rzeki, która stanowi jednocześnie północną i zachodnią granicę naszego domu. Idąc wzdłuż niej, na południe, odnajdę pola, które zaś są granicą południową. Przemieszczając się na wschód, także trafię na pola, za którymi będzie teren Tenebrisu. Wschodnio-północna część kończy się, kiedy z pól zobaczę duży, stary budynek, wielkości stadniny, obok którego także są tory, ale druga ich strona — wyrecytowałam formułkę, którą powtarzałam sobie przed snem na zmianę z kodeksem.
Złota Gwiazda zdawała się być zaskoczona tak szybką i precyzyjną odpowiedzią.
— Dobrze. Zgadza się — odparła po chwili, a ja uśmiechnęłam się, dumna z siebie.
Mówiłam, że będę doskonałą uczennicą? Mówiłam? Mówiłam? Owszem! Mówiłam!
— Przejdziemy tutaj — rzekła, kiedy duży, stary budynek, był już całkiem blisko. — To jest teren neutralny. Kiedy będziesz już Wojowniczką, będziesz mogła swobodnie się po nim przemieszczać. Tutaj lubią przychodzić medycy ze swoimi uczniami, szczególnie podczas Pory Nagich Drzew. Czy wiesz dlaczego?
Zastanowiłam się, ponieważ mentorka bardzo nie lubiła, kiedy odzywałam się od razu, zanim nie przemyślałam sprawy. Wielokrotnie karciła mnie za to. Rozglądałam się w poszukiwaniu wskazówek, jednocześnie starając się przypomnieć sobie, co mówiła Cynamonowa Łapa, gdy rozmawiałyśmy o naszych treningach.
— To musi mieć związek z ziołami… — mruknęłam pod nosem, bo przypomniałam sobie, że strasznie szkoda mi było Cynamonowej, kiedy opowiadała mi o tym, że polowanie jest dużo ciekawsze, niż to całe odkopywanie ziół spod śniegu i rozpoznawanie odpowiednich.
— To twoja ostateczna odpowiedź?
Złota nie lubiła niedokładnych, ogólnych, mamrotanych pod nosem odpowiedzi na jej pytania. Wracałam w głowie do rozmowy z siostrą. Problemem takiego przypominania sobie był fakt, iż Cynamonowa mówiła dużo rzeczy niemalże bez przerwy. Mówiła ciągle i ciągle i w którymś momencie zazwyczaj przestawałam jej słuchać, bo pouczała mnie, albo chwaliła się, czego to ona nie wie. Ewentualnie narzekała na swojego mentora. O, jakiś czas temu to w ogóle gadała o tym całym zgromadzeniu medyków, jakby chciała, żebym była zazdrosna, że była na czymś takim.
— Musi być tu dużo ziół. To moja ostateczna odpowiedź — powiedziałam nieco głośniej i pewniej, nie chcąc przedłużać.
— Jest je łatwiej znaleźć. Tory chronią część z nich, tak samo jak dach dworca.
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem. To miało sens. Nie przyszła mi do głowy łatwość znajdowania niezbędnych roślin. Pewnie siostra gadała o tym, kiedy akurat jej nie słuchałam.
— Idąc tędy, dotrzemy do miejsca, w którym jest więcej Dwunożnych. Masz trzymać się blisko mnie. Musisz być czujna i ostrożna, bo mogą trafić się tu hycle.
Wiedziała, że już tu byłam. Biała Zamieć przecież mówiła o tym, gdy przyprowadziła mnie do stajni po tym, jak wymknęłam się Złotej. Zajmowała się wtedy nami. Pamiętam, że mamy podnosiły głos na siebie i potem było między nimi bardzo cicho przez kilka dni. Ale teraz udawała, że wcale nie przebywałam już między Dwunożnymi.
Pora Nagich Drzew w miejscu, gdzie przebywały te dziwne, nieofutrzone istoty była… Inna. Szara. Strasznie ponura. Biały puch nie był biały, był brudny. Szarawy. Było głośno. Było wszędzie wszystkich pełno. Pachniało… niesamowicie i przez chwilę miałam bardzo dużą ochotę polecieć za smacznym tropem, ale odmówiłam sobie samej tej przyjemności. Miałam trzymać się Złotej, więc będę trzymać się Złotej! I dobrze zrobiłam, bo zaraz obok nas przeszła Dwunożna samica, której zapach był bardzo intensywny i drażniący. Skrzywiłam się. Gwiezdni chyba chcieli upewnić się, że nie oddalę się od mentorki…
— Dalej nie możemy iść — odparła w pewnym momencie. Przez chwilę myślałam, że to ze względu na Potwora (którego widziałam pierwszy raz w życiu i było to zarazem ekscytujące, jak i przerażające przeżycie), ale zaraz rozwiała moje wątpliwości. — Tu także są tereny należące do Wodnych.
Zanotowałam to sobie w głowie i dałam znać mentorce, że rozumiem. Poprowadziła mnie więc dalej, po drodze każąc zapamiętać zapach tej granicy, mimo rozproszeń. Wiedziałam już, jak pachną Wodni. Jeszcze tylko cztery inne klany i nic już mnie nie zaskoczy.
— To miejsce nieznacznie przypomina las, w którym kiedyś, jeszcze zanim się urodziłaś, mieszkaliśmy. Ma kilka wejść, ale najlepiej, żebyś z innej strony się nie zjawiała. Także graniczy z terenami Flumine, które ciągną się aż do plaży, ale ją pokażę ci kiedy indziej.
— Czy nie mogę któregoś dnia sama wyjść, aby przekonać się o innych terenach neutralnych?
— Wedle kodeksu, uczniowie mogą opuszczać tereny klanu jedynie z dorosłym.
— A według ciebie?
Przez chwilę była między nami niezręczna cisza. Ja czekałam na odpowiedź, a Złota Gwiazda nie miała najmniejszej ochoty jej udzielać.
— Tutaj są tereny Industrii. Widzisz kolejny, duży budynek?
No tak. Zawsze można udawać, że pytanie nie istniało.
— Widzę.
— To po nim możesz rozpoznać siedzibę ognistych. Sąsiadują z nimi Bezgwiezdni, z którymi zaś sąsiaduje Tenebris.
Bezgwiezdni! Jazgot!
— Czyli od Bezgwiezdnych dzieli nas Tenebris?
Samica skinęła głową. Tak blisko. Tak blisko jestem teraz… Zerknęłam na mentorkę. Na pewno nie pozwoliłaby mi pobiec do Bezgwiezdnych, aby znaleźć Jazgota. Będę musiała wrócić tu sama, kiedy tylko będzie okazja. Wracając, myślałam o tym, kiedy tylko uda mi się wymknąć. Nie spodziewałam się, że znajdę się w okolicy mimowolnie, nie do końca świadomie. 
~***~
Byłam bardzo podekscytowana, idąc tuż przy Złotej Gwieździe na zgromadzenie klanów. Kiedy przekazała mi znakomite wieści, że będę mogła pójść razem z nią, musiałam pięciokrotnie przebiec się wokół stadniny, aby uspokoić nadmiar gromadzącej się we mnie energii! Dlatego teraz ciężko mi było opanować radość. Mój ogon latał na wszystkie strony świata, prezentując moje podekscytowanie. Moja mentorka wręcz przeciwnie, zdawała się być jakaś nie w humorze. Była jakby… rozdrażniona. A tego dnia nic jeszcze nie zrobiłam, słowo daję! Kiedy wchodziłyśmy na górę, nie mogłam doczekać się zobaczenia innych psów. Chociaż nie ukrywam, że najbardziej rozglądałam się za Jazgotem. Ku memu zdziwieniu, nie dostrzegłam go pośród pojawiających się pysków. Może się spóźni? A co, jeśli go nie wybrano? Nie, na pewno musiał być wybrany. Przecież był takim dobrym uczniem. Chyba.
Usiadłam przy liderce, a po mojej drugiej stronie, nieopodal mnie, usadowiła się Biała Zamieć, która też wyglądała, jakby ją coś ugryzło. To było… dziwne. Zazwyczaj ta mama była tą wesołą i dobrą. Widziałam też Cynamonową Łapę i Migoczącą Łapę, a także ich mentorów. Widziałam, jak siostra cały czas wybiega przed naszego medyka, tak jeszcze zanim się usadowili. Chyba też nie mogła się doczekać. Bratu zaś nasz entuzjazm zdawał się nie udzielać. Wyglądał na przestraszonego i nieszczególnie chętnego do brania udziału w wydarzeniu. Chciałam dodać Migoczącemu otuchy i zamachałam ogonem wesoło, uśmiechając się przy tym pogodnie. Zauważył mnie szybko i też się uśmiechnął. Cynamonowa w tym czasie witała się ze wszystkimi entuzjastycznie. Najchętniej sama bym to zrobiła, ale nie mogłam. Byłam poważną uczennicą poważnej liderki! To ogromniasta odpowiedzialność!
Słychać było szmery i ciche lub mniej ciche rozmowy innych psów. Wciąż szukałam wzrokiem Jazgotu, bezowocnie. Jeden lider nieskutecznie usiłował zwrócić na siebie uwagę, ale jego słowa ginęły w morzu innych. Czułam się z tym nieswojo. Sama nie odzywałam się teraz i nie rozumiałam, dlaczego inne psy nie zwracają uwagi na autorytet? Przecież lidera powinno się słuchać, słowo lidera jest najważniejsze w klanie. Dlaczego więc nikt nie zwracał uwagi na to, co mówił? Kolejni liderzy dołączali się do niego, ale skutek wciąż był marny. Chciałam podnieść się i poprosić, aby zaczęli zwracać uwagę na to, co się dzieje, ale byłam tylko uczennicą. Czułam, że Złota Gwiazda zdenerwowałaby się na mnie, albo czuła zażenowanie moją osobą. Dlatego milczałam jak ten kołek i z niesmakiem słuchałam szumu psich rozmów. Czy nie mogli sobie porozmawiać o niczym w każdy inny dzień, tylko musieli wybrać Zgromadzenie? Wszyscy głównie rozmawiali z osobami ze swoich klanów, więc widzieli się każdego dnia. Czy w innych klanach się nie rozmawia ze sobą?
— Mamo, zawsze jest taki chaos? — zapytałam cicho, czując delikatne przytłoczenie tą sytuacją. To było nowe i dziwne uczucie. Przecież zawsze byłam zaradna, pewna siebie i wszędzie mnie było pełno! Czy to przez tę całą sytuację z Jazgotem nabrałam tyle niepewności, czy może przez trening z mentorką, która wyglądała, jakbym była największym zawodem całego jej życia? Swoją drogą, skoro już wspominamy o Złotej Gwieździe, nawet na mnie nie spojrzała, już o odpowiedzi nie mówiąc. Położyłam uszy po sobie. Znowu nabroiłam? Czym tym razem? I dlaczego nie próbowała zacząć Zgromadzenia, jak wszyscy liderzy? Przecież to było istotne! Sama mówiła mi, że takie spotkania są istotne! Nie czekałam więc, aż mi odpowie.
— Gdzie jest Jazgot? Na pewno tu będzie, jest świetnym wojownikiem! Znaczy jeszcze nie wojownikiem, ale będzie świetnym wojownikiem! Jak ja! — Wróciłam do rozglądania się za przyjacielem mimo tego, że już od jakiegoś księżyca mnie zlewał.
Zresztą nie tylko on. Złota chyba też postanowiła udawać, że nie istnieję. Inni liderzy zaczynali się niecierpliwić i upominać o uwagę, której dalej nie dostawali. Kompletnie mi się to nie podobało. Zerknęłam na Białą Zamieć. Dalej patrzyła dziwnym wzrokiem na Złotą.
— Liderzy chcą już zacząć, więc mogą się wszyscy uciszyć?! — usłyszałam krzyk Cynamonowej.
Spojrzałam na nią z niesmakiem. Była tylko uczennicą. Dlaczego zabierała głos? Nawet jeśli w słusznej sprawie. Nigdy nie przyznałabym się do tego, że zazdrościłam jej działania. No tak. Ona nie dostanie ochrzanu stulecia za zrobienie czegoś takiego. Bo przecież odzywanie się w nieodpowiednich momentach było bardzo nietaktowne. Ale czy Cynamonowa rzeczywiście byłaby w stanie pomyśleć o czymś tak ważnym? Jak dla mnie, jak zwykle chciała się wymądrzyć. Tylko teraz na większą skalę.
— Skoro nikt nie chce się wypowiedzieć, zacznę od pochwalenia sytuacji we Flumine. Urodził się u nas duży miot, a szczeniaki powoli dorastają. Już niedługo będziemy mieć sporo nowych uczniów — zabrała głos liderka Flumine, jak mniemam.
Nie dziwiło mnie, że w takich warunkach nikt inny nie chciał się wypowiadać. Słuchałam jej słów i myślałam, że może powie coś ciekawego dla odmiany, ale to się nie wydarzyło. Zaczynałam się nudzić. Czy każde Zgromadzenie wyglądało w taki sposób?
— Hej Nieuchwytka, opowiedzieć ci historię? — zaczepiła mnie Biała Zamieć.
Zdziwiłam się, że zwraca się do mnie tak nagle, zamiast słuchać, ale skoro mama miała mi coś do powiedzenia, to może było to jeszcze ważniejsze? Mimo tego, że lider Industrii właśnie mówił o czymś, czego nie dosłyszałam, bo zagłuszyła mi go Biała.
— A będzie ciekawa? — spytałam z wyraźną nadzieją w oczach. — Tak, Biała Zamieci, proszę, opowiedz! — odwróciłam pysk w jej stronę. Przynajmniej ona mnie nie ignorowała.
— No to słuchaj. Poprzednio ktoś się zesrał na zgromadzeniu i bardzo śmierdziało — w tym miejscu skrzywiłam się. Dlaczego mówi mi takie rzeczy? — Gdy to poczułam, z początku myślałam, że to zapach nieznanych ziół, które mogą okazać się pomocne, ale nie. To było zdecydowanie świeże gówno.
Czułam się jeszcze bardziej zmieszana, aniżeli zanim postanowiła uraczyć mnie historią. Nie miałam pojęcia, jak powinnam zareagować. Biała Zamieci definitywnie nie zachowywała się tak, jak zachowywała się normalnie. I trochę zaczynałam się tego obawiać.
— W każdym razie gdy poczujesz smród, zignoruj to. Najwyraźniej ktoś nie wytrzymał — podsumowała, kiedy przez chwilę nie odpowiadałam jej, odrobinę zaskoczona treścią opowiadanej przez nią historii. Nie chciałam, żeby myślała, że udaję, że nie słyszałam, więc pokiwałam głową na znak, że przyjmuję do siebie tę… powiedzmy cenną radę. Przynajmniej teraz wiedziałam, że nikt nie traktuje tych Zebrań poważnie. Czułam lekki zawód i zażenowanie z tego powodu, ale trudno. Ucieszyłam się na marne. Może Gwiezdni mnie pokarali za nadmierny entuzjazm? Może Złota miała rację i powinnam być spokojniejsza?
— Tak w ogóle, Nieuchwytko… — O nie. Znowu zaczynała do mnie dziwnie mówić. I dlaczego zwracała się do mnie moim dawnym imieniem? Przecież wiedziała, że nie byłam już szczeniakiem! — ...Złota się do mnie nie odzywa, czy możesz ją ugryźć w ogon, proszę? Ciebie nie zabije, ale mnie już tak.
Wzdrygnęłam się, słysząc o zabiciu, usiłując odgonić natrętne, złe wspomnienia martwego Płomiennego Zachodu. Wzięłam głębszy wdech, skupiając myśli na czymś innym. Jak na odpowiedzeniu mamie.
— Nie mogę, mamo. Muszę być dobrą uczennicą, to może kiedyś Złota będzie patrzyła na mnie z dumą, a nie politowaniem.
Biała zamyśliła się, a ja zaczynałam błagać w duchu Gwiezdnych, aby nie wpadł jej do głowy kolejny, dziwny temat do rozmowy. Zachowywała się naprawdę inaczej i powoli zaczynałam podejrzewać, że może być chora albo coś.
— Myślisz Nieuchwytko, że Złota patrzy na mnie z politowaniem?
Zastanowiłam się. Czy liderka na kogokolwiek nie patrzyła z politowaniem? Na pewno nie na mnie i na moje rodzeństwo. Czasem miałam wrażenie, że ona tak naprawdę wcale nas nie kochała i nie chciała się nami zajmować. Ani mnie trenować. Nigdy nie była zadowolona z powodu tego, co robiłam i trochę mnie to peszyło.
— Myślę, że jeżeli patrzy na kogoś bez politowania, to musi się źle czuć — powiedziałam cicho, wzrok spuszczając między moje łapki, które nagle stały się najbardziej fascynującym widokiem na całym świecie. „Tak, jak ty teraz” — dodałam w myślach.
— Przepraszam, muszę… coś przekazać! — Jeden z psów wyszedł na środek, zwracając na siebie uwagę. Wtedy też zauważyłam Jazgota! Natychmiast się podniosłam. Obok niego był jakiś inny pies. Czy… Czy to oznacza, że znalazł sobie lepszego przyjaciela i dlatego nie przychodził...? Nie, na pewno nie. Jazgot przecież nie zrobiłby mi czegoś takiego. Prawda?
— Jazgot! — wykrzyknęłam, nie skupiając się już na psie, który chciał coś powiedzieć.
Nie miało znaczenia to, że to nietaktowne. Wszyscy byli nietaktowni! Podniosłam się.
— Dzień dobry? Włóczędzy zabili mi wujka? — ledwo usłyszałam Jazgota w tym gwarze. Gorzej niż u Dwunożnych, naprawdę!
Chwila. Co on powiedział? Co przed chwilą Jazgot powiedział? Potrząsnęłam głową. Nie myśl o Płomiennym, nie myśl o Płomiennym… Skup się na… O! Liderka Flumine znów zabierała głos! Skupię się na tym, skupię się na tym...
— Słuchamy, mów… Jak się nazywasz?
Pies wziął głęboki oddech. Chyba z ulgą, że wreszcie może zabrać głos.
— Otóż niestety mamy podstawy, by wnioskować, że atakujący nas włóczędzy to nie jednorazowy przypadek.
Mimo mojej radości (i niepewności) związanej z zauważeniem Jazgota, który chyba mnie nie zauważył ani nie usłyszał, usiadłam znów. O tym chyba warto posłuchać, skoro miałam zamiar wymykać się za granice mojego klanu, prawda? Nie chciałam, by jacyś napadający psy Włóczędzy natrafili na mnie i postanowili się mnie pozbyć, jak… Płomiennego Zachodu. Wzdrygnęłam się. Nie, Nieuchwytna nie myśl o tym, zobacz, zobacz mówią na Zgromadzeniu, to ważne, posłuchaj teraz tego…
— O. Odezwał się wojownik z Industrii. Sam sobie walcz ze swoim problemem, nara!
Zesztywniałam, słysząc, co moja własna matka wygaduje. Biała Zamieci taka nie była! Przysięgam! Przecież wychowując nas, powtarzała, że trzeba być pomocnym i dobrym, honorowym i moralnym i tłumaczyła nam znaczenie tych wszystkich wymienionych, trudnych słów. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie od niej usłyszałam. Przecież ten pies właśnie dzielił się z nami informacją, że wokół naszych terenów czyha zło, które może nas zaatakować! Dlaczego zachowywała się w taki sposób? Dlaczego nie rozumiała? Przecież była mądrzejsza ode mnie!
— Panie psie, one zabiły nam Bezgwiezdnego chyba. To na pewno nie jest jeden przypadek — usłyszałam Jazgota, który bardzo starał się mówić głośno.
Więcej zabójstw. Czy to mogło łączyć się z zabójstwem Płomiennego Zachodu? Biała pociągnęła nosem. Płakała? Może żałowała wypowiedzianych słów? Tylko dlaczego w takim razie cały czas patrzy tylko na Złotą Gwiazdę? Czy ona w ogóle słuchała, co się dzieje? Patrzyłam na nią ze strachem. Dlaczego była inna, niż zwykle? Nie lubiłam innej Białej.
— Ostatnio napotkałem w parku grupkę włóczęgów uznających się za właścicieli ziemi niczyjej — kontynuował pies, który zabrał głos w ważnej sprawie. Dalej był ignorowany.
— To prawda, ja również się na nich natknęłam. Było ich kilku, ale można przypuszczać, że jest dużo więcej. Tak przynajmniej wynikało z ich słów — do psa dołączyła suka.
— Zostałem zaatakowany przez nich wraz ze Słonecznym Pyskiem z Flumine, która miała nieszczęście również tam być — mówił dalej wojownik z Industrii.
Więc suka nazywała się Słoneczny Pysk. Dobrze, warto wiedzieć takie rzeczy.
— Konarze, czy przedstawili ci się może swoim imieniem? — zapytał jeden z liderów.
Więc pies nazywał się Konar.
— Zaatakowani zostaliśmy na terenie neutralnym, ale napastnicy stwierdzili, że wkrótce mogą próbować atakować również na naszych własnych terenach — dopowiedziała Słoneczny Pysk.
Czy tym całym „wkrótce” stała się śmierć Płomiennego Zachodu? Czy to jego zaatakowali, wkraczając na nasze tereny? Tylko wtedy jak zakamuflowali swoje ślady? Jak wtargnęli niezauważeni? Jak zniwelowali swój zapach?
— Ej, ktoś zajebał nam medyka — odezwała się wreszcie Złota Gwiazda.
Zacisnęłam zęby, jednocześnie starając się nie wybić ze słuchania wieści o Włóczęgach.
— ...że są wobec nas, to jest wszystkich klanów, wrogo nastawieni. Dwa psy, Cezar i Łata, na których się natknęliśmy, powiedzieli nam, że wraz ze Słonecznym Pyskiem mieliśmy wrócić ciężko poranieni do klanów i być żywym ostrzeżeniem na to, że to nie są czcze pogróżki — mówił Konar. Niestety nie dosłyszałam początku.
Zajebał. Zajebał. Zajebał. Zajebał. To słowo chodziło mi po głowie.
— Mamo, co znaczy z-zajebał? — spytałam cicho, niepewnie, ze strachem.
Miałam złe przeczucia.
Nie widziałam, że Jazgot akurat na mnie spojrzał. Patrzyłam teraz na mamę.
— Nie interesuj się bachorze — warknęła na mnie.
Zrobiło mi się bardzo, bardzo przykro. Dlaczego traktowała mnie niepoważnie? Dlaczego nazywała mnie bachorem? Skupiałam przecież uwagę na Zgromadzeniu, nie wydzierałam się jak Cynamonowa, nie jęczałam mentorowi jak Migoczący. Czułam się źle. W tamtej chwili miałam ochotę po prostu zniknąć. Ona nigdy mnie nie doceni. Nigdy.
— Od ostatniego zgromadzenia mamy nowych uczniów! — krzyknął nagle jakiś pies, ni z tego, ni z owego.
— Ktoś zamordował naszego medyka — usłyszałam drżący głos siostry, która starała się przebić przez szmery i krzyki. — Mogli to być oni.
Jej mentor wyszedł na środek. Mój oddech zaczynał robić się coraz bardziej niespokojny.
— Witam wszystkich, których znam i których nie znam. Jak zauważyliście, a mnie raczej ciężko ominąć, nie ma z nami Płomiennego Zachodu. Nie żyje. Czy ktoś może wie dlaczego? Może przez tych włóczęgów, o których tu już jest mowa? — wypowiedział się Manaci Olbrzym, a mi zrobiło się słabo.
— Rozmawiamy o uczniach czy o włóczęgach? — prychnęła Złota Gwiazda.
Oddychaj, Nieuchwytna, spokojnie. Spokojnie, będzie dobrze. Skup się na czymś, skup się na czymś, skup się na…
— Ciemna Gwiazda też wygląda, jakby miał zaraz umrzeć. Wszystko z nim ok? — matka znów się odezwała.
Przed oczami stanął mi widok ciała Płomiennego. Mówili o morderstwie. Mówili o tym, że zaraz ktoś umrze. Łzy mimowolnie napłynęły do moich oczu. Starałam się je powstrzymać ze wszystkich sił. Zadrżałam niespokojnie.
— Zabili nam wojownika! — przebijał się Jazgot.
Dźwięki otoczenia zaczynały mi się rozmywać. Przestawałam słyszeć, co się dzieje, a głosy innych psów zlewały się w jeden, niezrozumiały bełkot. Obraz także się rozmazywał. Obracałam głowę, żeby nadążyć za otoczeniem. I widziałam jego. Między psami z Industrii, siedział Płomienny Zachód z roztrzaskanym łbem. Kiedy spojrzałam na Flumine, tam też był. W Tenebrisie patrzył się na lidera, który upadał. Był nawet za Migoczącą Łapą, a z jego rany cały czas sączyła się szkarłatna ciecz. Spięłam się i potrząsnęłam mocno łbem, żeby przestać go widzieć. Ale, nawet kiedy to robiłam, owszem, wszystko rozmazywało się jeszcze bardziej, ale on stawał się jakby wyraźniejszy. Mój oddech zmienił się w urywane, rozpaczliwe próby nabrania powietrza, które jakby nie chciało do mnie dotrzeć. Oddalało się.
— Nie, proszę, nie… — powtarzałam cicho.
Złota krzyczała coś obok mnie. Ale nie byłam w stanie się na tym skupić. Wszyscy krzyczeli. Wszyscy krzyczeli jednocześnie. Każdy coś innego. A ja przed oczami miałam tylko jeden obraz. Roztrzaskana głowa. Nie chcę tego widzieć, nie chcę tego widzieć! Nie byłam świadoma momentu, w którym mój pysk zetknął się z twardą ziemią, ale czym prędzej zasłoniłam oczy łapami, usiłując przysłonić też uszy. Nie chciałam tego widzieć, nie chciałam tego słyszeć. Błagam, Gwiezdni, zabierzcie ode mnie to wspomnienie, wydrzyjcie ten widok sprzed moich oczu, proszę!
— ...mordował… napad… włóczędzy… umiera… śmierć… trup… zabić… nieetycznie… śmierć... — przewijały się zlane w jeden słowa psów, z których docierały do mnie tylko te najgorsze.
— Nie, nie, proszę… — powtarzałam wciąż, jak mantrę.
Coraz bardziej płaczliwie. Coraz trudniej mi się oddychało. Coraz więcej łez przedostawało się na światło księżyca. Zaczynałam dławić się nimi.
— Płomiennego… śmierć… umiera… medyków…
Czułam się coraz gorzej. Sama chciałam umrzeć. Zniknąć. Cokolwiek, byle tego nie słyszeć, byle tego nie widzieć, byle tego nie czuć! Byłam prawie pewna, że czuję woń krwi. Mój płacz nasilił się. Znowu usłyszałam to imię. Ktoś je naprawdę wypowiedział, czy to Gwiezdni chcą mnie wykończyć, podsyłając mi go do świadomości? Trzęsłam się, wyłam i z trudem łapałam oddech. Kręciło mi się w głowie. Coś mnie dotknęło. Gwiezdni. Coś mnie dotknęło! Nie byłam świadoma tego, że to Cynamonowa starała się mi pomóc. Było już za późno. Nie słyszałam jej. Mimo tego, że mówiła, nie docierały do mnie jej słowa. Nie byłam nawet świadoma jej obecności. Ponownie dotarła do mnie śmierć. Słyszałam. Słyszałam urywki zdania, w którym ktoś powiedział o kolejnej śmierci. Nie wytrzymałam. Zerwałam się i zaczęłam biec na oślep, w ciemność, w nieznane. Nie zauważyłam, że Gwiezdni przysłonili księżyc. Nie widziałam nic. Leciałam przed siebie, byle znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Nie widzieć. Nie słyszeć. Nie czuć. Nie istnieć. Nie wiedziałam, że mnie gonili. Nie wiedziałam, że za mną w pościg ruszyła Cynamonowa Łapa z Olbrzymim Manatem. Biegłam tak szybko, jak jeszcze nigdy. Ale co z tego, skoro Złotej i tak by to nie starczyło. 
~***~
Obudziłam się zziębnięta. Nie pamiętałam, kiedy zasnęłam. Nie wiedziałam, gdzie jestem ani co się dzieje. Ostatnim, co pamiętałam, był widok Płomiennego Zachodu. Pociągnęłam nosem, powoli wstając spomiędzy śniegu. Łapy miałam odrętwiałe. Za pierwszym razem upadłam, ale świadomość, że jestem sama i nikt mnie nie podniesie, była zbyt przerażająca, aby miała pozwolić mi na zostanie w tym miejscu. Czułam się… słabo. Było mi słabo, a mój brzuch burczał, jakby nie jadł od kilku dni. Ale przecież spałam tylko od zgromadzenia do ranka, prawda? Prawda...?
Powoli, Nieuchwytna Łapo. Czego nauczyła cię Złota Gwiazda? Przyłożyłam nos do ziemi, chcąc rozpoznać po zapachu tereny, na których się znajdowałam. Byłam odrobinę… zaspana i ociężała, więc dłużej zajęło mi zorientowanie się. Właściwie, to w ogóle się nie zorientowałam, nie sama.
— Hej, kim jesteś? — usłyszałam.
Odwróciłam się w kierunku głosu. Zobaczyłam psa. Psa, którego rozpoznawałam. Zgromadzenie. Był tam. Był koło Jazgota. Bezgwiezdni. Byłam na terenach bezgwiezdnych!
— Ja… Jesteś bezgwiezdnym? — wymamrotałam niewyraźnie.
— Dobrze się czujesz? Poczekaj, usiądź. Powoli. Ja jestem Mlecz. Tak, jestem bezgwiezdnym. — Cały czas się uśmiechał. — Jak się nazywasz? Kojarzę cię. O, czy to nie ty byłaś jedną z osób na Zgromadzeniu trzy dni temu?
Trzy dni. Trzy dni mnie nie było i nikt mnie nie znalazł? Czy… czy oni chociaż szukali? Złota Gwiazda nazwała mnie przecież bachorem. Oczy mi się zaszkliły. Pewnie nie chcieli mnie więcej w klanie. Nie byłam wystarczająco dobrą uczennicą. I na co zdała mi się znajomość kodeksu i granic, skoro i tak do niczego się nie nadawałam?
— Nieuchwytna Łapa — powiedziałam cicho. — Jestem Nieuchwytna Łapa. A ty jesteś nowym, lepszym przyjacielem Jazgotu — dodałam jeszcze ciszej, czując, jak smutek wraca ze zdwojoną siła.
<Mleczu? Załapałeś się na opis zgromadzenia.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz