31 stycznia 2021

Od Opalowego Promyka — zgromadzenie klanów — „Złote Światełko”

Byłem podekscytowany kolejnym zgromadzeniem, ale jednocześnie obawiałem się tego, o czym będziemy rozmawiać. W końcu ostatnim razem, kiedy tam zawitałem, byłem razem z moją mentorką, która uspokajała mnie oraz odpowiadała na nurtujące mnie pytania. Tym razem pojawię się na zgromadzeniu jako dorosły — prawdziwy wojownik, który zaczął już nowy etap w życiu. Moje obawy więc nie wynikały z samego pójścia na zgromadzenie, ale tego, co będę na nim robić.
Widziałem, że wiele psów z mojego klanu powoli szło w kierunku Gwiezdnego Szczytu, rozmawiając głośno oraz dyskutując, jaki temat tym razem zostanie podjęty. Przełknąłem ślinę i poszedłem za kilkoma innymi psami, którzy przez całą drogę żartowali, opowiadając (w moim mniemaniu) nieśmieszne żarty na temat przywódców innych klanów. Nie widziałem tych psów wcześniej — być może nie zwróciłem na nich nigdy wcześniej uwagi, lecz wydawali się na swój sposób podejrzani.
Po dotarciu na miejsce usadowiłem się najdalej od innych, jak tylko mogłem. Nie chciałem z nikim rozmawiać — nawet patrzeć innym w oczy nie chciałem. Chciałem słuchać oraz uważnie obserwować to, co za chwilę się zadzieje. To ważny dla mnie moment, traktowałem to, jak specjalne przejście do dorosłego świata, choć powinienem traktować za takie przejście zdany egzamin i ceremonię. Jednak nie, to właśnie uczestniczenie w zgromadzeniu, na którym znajdowali się liderzy innych klanów oraz ich wojownicy było czymś niezwykłym. Powiedziałbym, że wręcz niezwykłym.
Zanim zaczęliśmy obrady, inne psy prowadziły zaciekłe rozmowy; psy z różnych klanów, pochodziły do innych, witały się oraz żartowali. Ja zaś siedziałem jak na szpilkach, ponieważ byłem zbyt spięty tym, co się miało zadziać. I byłem tak skupiony na obserwacji, że nie zauważyłem, jak przysiada się do mnie Irysowe Serce.
— Denerwujesz się? — zagaiła.
Niemal nie podskoczyłem na jej głos, czując się, jakby właśnie ktoś wybudził mnie z kilkuletniego snu.
— Och, Irysowe Serce. — Uśmiechnąłem się niezręcznie. — Tylko odrobinkę.
Suczka przycisnęła się do mojego boku, próbując tym samym dodać mi otuchy. Czując ciepło, wydobywające się z jej ciała, poczułem się jak w domu, jakbym wciąż był nieporadnym, głupiutkim szczeniakiem, który kroczy krok w krok za swoim mentorem.
— Irysowe Serce, czy wszystko w porządku? — zapytałem nagle, widząc, że suczka ma nienaturalnie duży brzuch. Zaniepokoiłem się. — Twój brzuch, on... troszkę urósł.
— Ostatnio dużo jadłam — zaśmiałam się. — Nie przejmuj się. — Liznęła mnie w policzek.
Kiwnąłem nieprzekonany głową na jej odpowiedź. Miałem ochotę zapytać o coś jeszcze, zaproponować, aby udała się do medyka, lecz nim się w sobie zebrałem, to zdążył przemówić pies z innego klanu. Wyprostowałem się i z uwagą słuchałem, co rudawy samiec opowiada o obcych psach, które wtargnęły na tereny niczyje i uważają je za swoje własne. Dookoła dochodziły wrzaski oraz pomruki innych — wiele pytało, ale kogo to obchodzi, dlaczego Industria sama sobie z tym nie poradzi? To tylko włóczędzy, dlaczego nas ma to obchodzić! Była też druga strona, szczerze zaniepokojona. Była również Słoneczny Pysk — suczka, którą niedawno poznałem, która siedziała skulona i wbijała wzrok w rudawego wojownika.
Łapy mi drgnęły, jakby ciało chciało powiedzieć mi: idź do niej! Jednak zdołałem zmusić się jedynie na dziwnie niekontrolowany ruch głową. Irysowe Serce przyjrzała się mi i uśmiechnęła się do mnie, pewnie odbierając to jako jeden z moich tików nerwowych. Odwzajemniłem niepewnie uśmiech, lecz dalej spoglądałem na złotą suczkę, która nerwowo grzebała łapą w ziemi i słuchała słów wojownika z Industrii.
— Zdecydowanie powinniśmy coś z tym zrobić — powiedział głośno na koniec, zachęcając innych do podjęcia tematu raz jeszcze.
— A co z Płomiennym Zachodem? Czy nikogo nie obchodzi śmierć medyka? — rozmowę przerwała biszkoptowo-czarna suczka, z tego, co wyjaśniła mi była mentorka — nowa liderka Ventus. — Ostatnio został zabity. Powinniśmy również podjąć temat jego śmierci.
— Tak samo, jak temat śmierci poprzedniej liderki? — rzucił ktoś, śmiejąc się. — No, o tym też wypadałoby porozmawiać, prawda?!
Suczka warknęła przeciągle, na co przełknąłem ślinę, czując, jak stres zaczyna we mnie wzbierać.
— Niesamowite, jak niektórzy liderzy nie potrafią zająć się własnymi wojownikami — prychnęła, cofając się w tłum. Przy jej nogach plątał się odrobinę mniejszy od niej pies, wyglądając na ucznia liderki.
— Omówmy temat włóczęg! — próbował podjąć temat raz jeszcze rudy samiec. — Mogą stanowić poważne zagrożenie dla innych klanów!
Wokół znów zaczęły się rozmowy, pomrukiwania oraz warczenie. Nie wiedziałem, co się działo — nie rozumiałem połowy słów, które padały z pysków doświadczonych wojowników. Czułem się jak paproch, który przypadkiem znalazł się na czystej tafli wody i zaraz utonie, bo nie utrzyma się na jej powierzchni.
Skuliłem się, chcąc zniknąć z tego miejsca i nigdy więcej się tutaj nie pojawiać; chociaż moim obowiązkiem było zostać oraz słuchać starszych, to miałem wrażenie, iż atmosfera była napięta, a inni patrzyli sobie wzajemnie wrogo w oczy. Irysowe Serce próbowała mnie pocieszać, co jakiś czas szepcząc podnoszące na duchu słowa, lecz nie działało to na długo — za każdym razem, gdy kolejny pies unosił głos, czułem się na nowo gorzej.
Czułem, że temat powoli słabnie, a psy próbują dojść do porozumienia; zrobiło się na chwilę miło. I była to dosłownie chwila, bo nim wszyscy zdążyli zauważyć, że coś się dzieje, lider klanu Tenebris padł na ziemię. Moje ciało drgnęło, gotowe podbiec do wysokiego, czarnego psa, lecz coś sprawiło, że zostałem na miejscu. Wgapiałem się w jego cielsko, a serce tłukło w mojej piersi.
— Co z nim? — zapytałem, choć sam nie wiedziałem kogo, ponieważ już nawet Irysowego Serca nie było przy mnie. — Zemdlał?
Nikt mi nie odpowiedział, co powinno być oczywistą oczywistością, jednak nic logicznego do mnie w tym momencie nie przemawiało; sam nie wiedziałem czym się kierować, czy zacząć się śmiać, czy histerycznie płakać. Po prostu siedziałem, patrząc, jak inne psy zaczynają otaczać leżącego lidera i trącają go nosem lub łapą.
Wśród zgromadzonych oczywiście znajdowali się i medycy, jednakże nie potrafiłem wśród tłumu rozróżnić, kto nim jest — rozpoznawałem tylko Podgrzybkową Sierść, medyka z mojego klanu.
— Co jest?! — wydarłem się nagle, mając wrażenie, że nikt nie jest skory pomóc liderowi. — Dlaczego tak stoicie?! — darłem się dalej, nie zastanawiając się nad tym, iż nikt mnie nie słucha, nikt nie reaguje na moje krzyki.
Nikt nie reagował, ponieważ inni krzyczeli, płakali lub trącali ciało lidera. Wyglądali jak barbarzyńcy. Mordercy. Dlaczego mu nie pomagają? Dlaczego, do cholery, nikt mu nie pomaga?!
Wstałem z miejsca i podbiegłem do czarnego psa, przeciskając się przez innych. Schyliłem się, by go obwąchać oraz trąciłem głowę lidera własnym nosem. Miałem wrażenie, że dotykam coś niezwykle obrzydliwego — jak rozkładające się ciało wiewiórki.
— Gdzie są medycy? — wyszeptałem. — Gdzie są medycy! — Podniosłem się gwałtownie, patrząc ze wściekłością na innych. Po pysku ściekły mi łzy. — Pomóżcie mu!
Płakałem tak głośno, że nie mogłem złapać oddechu. Stałem tuż nad ciałem martwego psa, prosząc Gwiezdnych, by znalazł się ktoś, kto by mu pomógł. Nie mogłem znieść myśli, iż inni zebrani patrzą na czarnego psa beznamiętnie, jakby był nikim, zwykłym zwierzęciem, którego można brutalnie zamordować, a później zjeść. Chciało mi się wymiotować. Chciałem wyrzygać wszystko, co w tym momencie czułem.
— Opal... — usłyszałem dobrze znany mi głos. — Chodź już...
Irysowe Serce próbowała do mnie przemówić, lecz ja sam nie byłem w stanie zareagować na jej słowa. Mogła mówić i mówić do mnie, jednak jej delikatne prośby wymieszały się z głosami innych. Siedziałem przy martwym psie i płakałem z sytuacji, która właśnie miała, i z psów, którzy nie ruszyli na pomoc oraz własnej głupiej bezsilności, bo sam nie mogłem zrobić nic. Byłem bezużyteczny.
Odwróciłem wzrok, patrząc, jak inni powoli oddalają się i znikają. Wszystko widziałem jak przez mgłę. I gdybym nie zawiesił spojrzenia na tamtej złotej suczce, którą poznałem już jakiś czas wcześniej, to bym siedział dalej, płacząc. Widziałem, jak próbuje wstać o własnych siłach, ale zaraz pada na ziemię, zanosząc się głośnym szlochem. Nikt inny jej nie słyszał, ponieważ każdy był zajęty własnym ogonem.
Czułem, jak moje łapy same kierują się w jej stronę. Łapczywie chwytałem powietrze; czułem tak jak, jakbym właśnie wynurzył się na powierzchnię, kiedy przed chwilą dosięgnąłem dna. Ona potrzebuje pomocy. Potrzebuje pomocy.
Upadłem tuż obok niej i ze znikomymi siłami, przycisnąłem się do boku Słonecznego Pyska. Suczka rozluźniła spięte mięśnie i opadła na mnie, jak delikatna chmurka, która zetknęła się z ziemią.
 ***
Przez pierwsze godziny nie mogłem usnąć, mając wrażenie, że nawiedza mnie lider Tenebris i szepcze do ucha, że mogłem coś zrobić. Jakkolwiek by głupio to nie zabrzmiało, bo w końcu, dlaczego obcy lider miałby mnie nawiedzać, czułem, że ma rację. Może gdybym był odważniejszy, może gdybym umiał ładnie przemawiać, to więcej psów zebrałoby się w sobie i być może ocaliło czarnemu psu życie? Nic z tych rzeczy nie zrobiłem. Po prostu zanosiłem się płaczem nad jego truchłem, obserwując, jak ciemne futro nasiąka wilgocią, zmieniając się w najobrzydliwszą istotę, jaką w życiu widziałem.
Dopiero po chwili udało mi się zasnąć; czułem się tak, jakbym właśnie udawał się w bezpieczne ramiona własnej matki, która przyciśnie mnie do swej piersi i powie, że zrobiłem wszystko, co mogłem. Chociaż prawda jest taka, iż powiedziała mi to Irysowe Serce. Chciałbym, aby była teraz przy mnie.
Słyszałem czyjś cichy śmiech, który znikał, kiedy próbowałem odnaleźć jego źródło, błądząc w ciemności. Rozglądałem się, lecz nie widziałem niczego — pustka. Próbowałem wołać, jednakże nie słyszałem nawet własnego głosu, jakbym nie istniał, a śmiech, który przypadkiem usłyszałem, był tylko moim wymysłem.
Zatrzymałem się w połowie drogi, a raczej czymś, co można nazwać połową, ponieważ owa droga nie miała początku ani końca. Sapnąłem ciężko, lecz tego również nie usłyszałem. Zobaczyłem za to swobodnie poruszającą się smugę światła. Podążyłem za nią wzrokiem, myśląc, że Gwiezdni postanowili odwiedzić mnie we śnie i ukarać za lidera innego klanu.
— Opalowy Promyku...
Odwróciłem się.
— Opalowy Promyku, Gwiezdni potrzebują twojej pomocy.
Leśny strumyk szumiał w tle.
— Kto... — Uniosłem wzrok wyżej, widząc, że światło rozpryskuje się i na chwilę znika.
— W miejscu...
Strumyk wciąż szumiał, ptaki śpiewały, a liście szeleściły.
— Bliskim gwiazdom...
Rozglądałem się nerwowo, próbując namierzyć źródło odgłosów, lecz po chwili miałem wrażenie, że mój nieznajomy rozmówca jest wszędzie oraz jednocześnie nigdzie. Otaczał mnie, tak, jak wiatr otacza wszystko, co napotka.
— Spoczywa uzdrowienie... — Ze światła wyłoniła się ledwo widoczna sylwetka złotego psa. — Spoczywa uzdrowienie klanów. — Uśmiechnął się.
Chciałem zapytać, o jakie uzdrowienie chodzi, o czym mówi, jednak nie zdążyłem — obudziłem się, zrywając się nerwowo z legowiska. Nikogo innego przy mnie nie było. Wszyscy już musieli wyjść i zająć się własnymi sprawami.
Gdzie jest medyk? Muszę udać się do Podgrzybkowej sierści. Muszę opowiedzieć mu, co widziałem, bo w końcu widziałem... kogo ja właściwie widziałem? Kim był tajemny pies o złotej jak słońce sierści? 
***
— Widziałem... widziałem kogoś. — Spojrzałem błagalnie na małego pieska. — Miał... złotą sierść. — Przełknąłem ślinę. — Mówił o miejscu... miejscu bliskiemu gwiazdom. — Czułem, jak moje ciało zaczyna się spinać.
— Och.
— Och? — Kąciki mojego pyska drgnęły. — Czy to... czy to źle?
— Nie, oczywiście, że nie. — Medyk usiadł. — Nie, to na pewno nie była zła wieść.
— W takim razie? — Przybliżyłem się do niego. — Co to za miejsce, które uratuje wszystkie klany?
Podgrzybkowa Sierść uśmiechnął się delikatnie (albo mi się tylko wydawało, że się uśmiechnął) i rzucił mi spojrzenie starego, doświadczonego psa.
— To wizja.
— Wizja.
— Uratujesz klan. Razem z czterema innymi psami. — Podniósł się i podszedł do miejsca, w którym trzymał zioła. — Tak przewidzieli Gwiezdni. Wybrali cię.
— Co powinienem zrobić?
— Pomyśl — odpowiedział, zajmując się już zupełnie czymś innym, przestając zwracać na mnie uwagę.
Kiwnąłem głową, czując, że stało się coś niebywale dziwnego.
Wybrali mnie Gwiezdni. Sami Gwiezdni.
 [1833 słowa: Opalowy Promyk otrzymuje 18 Punktów Doświadczenia +25 za ten przeklęty event]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz