3 stycznia 2021

Od Słonecznego Pyska CD Płonącego Konara

Słoneczko wlepiła ślepia w nowo poznanego psa. Jego nastrój wydawał się zmienić całkowicie. Z rozluźnienia Konara nic już nie pozostało, był czujny, wyprostował się nagle i zastrzygł uszami, a na jego pysku malowało się połączenie zaniepokojenia z kurczowym, intensywnym myśleniem. Suczka nie wiedziała, co się działo. Nie poznała psiego wycia z oddali, założyła więc, że musi to być ktoś z innego klanu, a sądząc po reakcji dopiero co poznanego współokupującego kryjówki pod wierzbą, najpewniej jeden z Ognistych. Nie uśmiechało jej się tłumaczyć z przypadkowego spotkania z samcem z innego klanu, ale w końcu byli na ziemi niczyjej. Martwić mogła jedynie pora, księżyc dawno już świecił na niebie i przebijał się przez chmury zasypujące świat coraz to większą ilością śnieżnych płatków. O takiej porze natknięcie się na psy z różnych klanów same, w ciasnej kryjówce w odosobnieniu… Ale przecież przy takim śniegu to musiał być (i był!) przypadek, nikt nie pomyśli, że mogło być inaczej… Suczka starała się uspokoić myśli i już powoli szykowała na nakrycie przez Ognistych towarzyszy Konara, jednak ani ci nie zjawiali się, ani ten nie wyglądał na spokojniejszego. Zrozumiałym by było, gdyby w pierwszym momencie się lekko przeraził, szybko przemyślał sprawę, znalazł dobrą wymówkę i w końcu uspokoił, jednak pies wydawał się wręcz jeszcze bardziej spięty. A co jeśli to jego partnerka? przeraziła się nagle Słoneczny Pysk.
— Chyba już poszli — odezwał się nagle Płonący Konar. Jednak wbrew temu, co powiedział, nie wyglądało na to, by miał się rozluźnić; dalej stał cały naprężony.
— Poznałeś, kto to był? — spytała suczka po krótkiej ciszy.
Ognisty przytaknął, ale nie rozwinął odpowiedzi od razu. Przysiadł tuż przy ścianie z zamrożonych gałęzi i wydawało się, jakby przez chwilę próbował wywęszyć nieznajomego. Po chwili odwrócił się i przysunął bliżej złocistej suczki, która dotąd nie ruszyła się spod pnia.
— Miałem kiedyś wątpliwą przyjemność spotkać parę okolicznych psów, nienależących do żadnych klanów, ot zwykłej dzikiej zgrai pozbawionych zasad degeneratów — zaczął. — Nie myślałem, że jeszcze kiedyś się na nich natknę, przecież powiedziałem im, co się stanie, jak zaatakują klan...y — dodał prędko.
— Więc martwisz się, że mogą nie być zadowoleni z kolejnego spotkania?...
— Kolejne spotkanie już miało miejsce i hm… Jestem wręcz pewien, że następne nie będą równie miłe. — Płonący uśmiechnął się szelmowsko, ale Słoneczko zauważyła szybkie spojrzenie w stronę, z której dobiegało wycie. — Była podobna pora, szedłem na umówione spotkanie, ale zamiast mojej towarzyszki zastałem tę bandę. Tym razem było ich więcej i z początku tylko kazali mi stąd iść. Stwierdzili, że to ich park, rozumiesz? Ale szybko okazało się, że Wilku, Stek i Bury mnie zapamiętali. Doszło do małej awantury i skończyło się licznymi groźbami z obu stron. Uszedłem nieomal bez szwanku, ale sama rozumiesz, dla takich typów nie istnieje honorowa walka.
— Skoro mieli znaczną przewagę, to dobrze, że nic ci się nie stało. — Głos Słoneczka lekko zadrżał. Nagle zaczęła cieszyć się, że to właśnie Ognisty przerwał jej spokój pod drzewem. — Mówiłeś już komuś o tej bandzie?
— Coś tam wspomniałem… — Konar nie dokończył, bo z oddali dobiegło kolejne wycie. Tym razem jednak bliżej i zdecydowanie nie był to jeden głos. Oba psy zamilkły i nadstawiły uszu, starając się wychwycić, czy potencjalni napastnicy nie zbliżali się w ich kierunku. Nie było to łatwe, gdyż śnieżyca rozszalała się na dobre, a mroźny wicher wydawał się wyć równie głośno, co obce psy.
Czas jakby zwolnił i rozciągał każdą chwilę nasłuchiwania, jak tylko się dało. Żadne z ukrytych pod kopułą lodu i gałęzi pasiaków nie ruszało się, nie wydawało dźwięków. Mimo hałaśliwej natury za ścianą ich, póki co bezpiecznego schronienia każdy szelest czy trzask mógł się przecież okazać tym niewłaściwym i sprowadzić na wojowników nieszczęście. W końcu usłyszeli kolejny głos, coś jakby szybko przerwany skowyt; nie wróżyło to nic dobrego.
Słoneczny Pysk spojrzała na swojego towarzysza; jego oczy były zupełnie czarne, ale może winne temu było słabe światło, wsączające się nieśmiało przez szpary między gałęziami. Dotąd nie przyjrzała mu się dokładniej, ale musiała przyznać, że robił wrażenie swoim wyglądem. Siedział cały naprężony, a jego puszyste futro miejscami pobłyskiwało przez kropelki, będące jeszcze niedawno płatkami śniegu. Jeszcze nigdy nie widziała podobnego mu psa, ale trzeba było przyznać, że miał swój urok. Nawet jego zapach, charakterystycznie ciężki i momentami duszący, wydawał się mile drażnić nozdrza. Słoneczko jednak szybko wyrzuciła te rozmyślenia z głowy. Ani nie było na nie właściwej pory, ani one same nie były właściwe. Kiedy odwróciła pysk, poczuła jego spojrzenie na ciele; starała się z całej siły nie odpowiedzieć na nie, nie chciała zdradzić mu, że się boi. Nie był to co prawda wielki strach, ale możliwość stoczenia walki ze zgrają prymitywów u boku dopiero co poznanego psa z obcego klanu nie należała do najprzyjemniejszych perspektyw. A to miała być taka spokojna, cudowna, samotna noc… westchnęła. Zauważyła, że Konar przekręcił lekko pysk. Wzdychanie w takim momencie faktycznie mogło wydawać się dziwne, suczka więc umilkła zupełnie. I tak siedzieli wyprostowani i czujni, wpatrując się intensywnie w gałęzie. Aż w pewnym momencie bardzo blisko rozległy się odgłosy ciężkich łap stawianych na śniegu.
Słoneczny Pysk wstrzymała oddech, Płonący Konar przymrużył oczy. Dwa psy, śmierdzące odpadami Dwunogów i zepsutymi rybami zbliżały się do ich kryjówki.
— Mówię ci, jak Hektor dalej będzie się tak rządził, poharatam mu ten jego długi pysk…
Usłyszeli gruby głos ewidentnie wściekłego psa, jednak szybko ucichł i na moment kroki ucichły. Wywęszyli nas! pomyślała ze zdenerwowaniem suczka. Silna łapa wynurzyła się nagle z gałęzi, za nią powędrowały łeb i umięśniona szyja, aż w końcu przed wojownikami stanął ponury, czarny nieznajomy. Nie minęła chwila, a pojawił się jego towarzysz, wyższy i węższy, cały biały w ciemne łaty.
— No popatrz, popatrz Łata, co my tutaj mamy — odezwał się niższy, z paskudnym uśmiechem. Przypominał Burzowe Gardło, z paroma różnicami; miał wiele blizn, krwawiło mu ucho i suczka zdecydowanie nie cieszyła się na jego widok.
— Chyba mamy tu dwie sieroty, którymi wypadałoby się zająć — odpowiedział Łata i uśmiechnął głupkowato.
— Racja, jedna nawet krwawi — odparował szybko Płonący Konar. Jego ton był tak lekceważący, że Słoneczko aż oderwała w końcu spojrzenie od obcych i skierowała je na niego.
Obce psy z początku tępo wpatrywały się w Ognistego, zupełnie jakby nie dotarło do nich, że im odpyskował. Kiedy jednak już dotarło, warknęli zgodnie i nastroszyli sierść wzdłuż grzbietu.
— No, no, no, kolega ma ochotę się stawiać. — Wyszczerzył kły czarny. — Ciekawe jak się będziesz stawiać, jak ci przetrącę łeb!
— Cezar, poznajesz go? — wtrącił nagle drugi. — To ten frajer, co mu Grubas pysk obił ostatnio! Ha ha ha, wróciłeś się z nami zabawić?
— I przyprowadził swoją sukę hy hy hy — Cezar ponownie wyszczerzył kły, tym razem jednak w obleśnym uśmiechu. — Chcesz nam pomóc ci się nią zająć? Może on nie wie jak, Łata! — Zaśmiali się obaj, jednak wciąż było czuć, że nie są do końca rozluźnieni. Było ich po równo, gdyby doszło do walki, jej wynik nie byłby przesądzony.
— Sądząc po twoim żałosnym stanie, ty nie wiesz jak powiedzieć Hektorowi, żebyś nie był jego workiem treningowym — znów odbił piłeczkę Konar. — Ale pewnie lubisz być jego szczeniakiem do bicia, co? — wyszczerzył kły w bezczelnym uśmiechu.
Cezar warknął głośniej, gardłowo i zamachnął się łapą na wojownika. Ten jednak był szybszy; odchylił się niby od niechcenia i wstał, napinając mięśnie. Był gotowy do walki choćby w tej chwili. Kiedy jednak odbywała się ta próba starcia sił, Łata skorzystał z okazji i przysunął się do Słonecznego Pyska. Górował nad nią, a jego mina nie zdradzała niczego dobrego. Gdy tylko jego towarzysz odskoczył od Konara i dojrzał kątem oka ich dwoje, również zbliżył się do Słoneczka. Czarne, puste oczy błysnęły, gdy zbliżył swój pysk do futra suczki. Ta najeżyła się i zastygła, jakby tracąc na chwilę kontakt z rzeczywistością.
— Jak ty ładnie pachniesz maleńka — powiedział Cezar, kiedy oderwał pysk od jej futra i przystawił tuż obok jej pyszczka.
Za nimi Płonący próbował dostać się do suczki; warknął przeciągle, ale Łata zastawiał mu drogę.
— Słoneczko! — krzyknął w stronę suczki. Słysząc swoje imię, ocknęła się nagle, zjeżyła jeszcze bardziej i kłapnęła kłami tuż przed nosem Cezara. Ten odsunął się, zaskoczony. Suczka przybrała pozycję bojową, a Konar wykorzystał okazję i jednym susem przedostał się do niej. Stali teraz łapa w łapę, przyjmując identyczne pozycje. Słonko nie myślała wiele, była przygotowana na walkę. Tylko gdzieś z tyłu głowy majaczyła myśl, że przecież wyjących psów słyszeli dużo więcej.
— A więc to twoje słoneczko, a to dobre. — Cezar wrócił do swojego kpiącego tonu. Dało się jednak silnie wyczuć, że nie było mu już tak do śmiechu jak wcześniej.
— Co byś powiedział na to, że pożyczymy sobie twoje słoneczko — dodał Łata. — Pójdzie sobie na naszą hawirę, a potem wróci do ciebie w całości.
— Może — dokończył Cezar i uśmiechnął się lubieżnie.
Tym razem Ognisty nie miał czasu na odpowiedź. Łata podskoczył do niego i przytrzymał za futro na karku, a Cezar doskoczył do Słoneczka. Jego pysk znalazł się niebezpiecznie blisko gardła suczki, przełamując jej pozycję obronną. Chciała się wycofać, ale trafiła na pień wierzby. Dobrze znane suczce schronienie okazało się pułapką. Usłyszała śmiech czarnego psa, a jego łeb w ułamku chwili znalazł się przy jej pysku. Śmierdziało mu z paszczy i Słoneczko poczuła, że robi jej się niedobrze. Wykręciła łeb i wychwyciła, jak Konar wydostaje się z uścisku napastnika. Nie powinna jednak nie niego patrzeć; ten moment nieuwagi został wykorzystany przez Cezara. Przewrócił ją swoją wielką, ciężką łapą i przystawił łeb do jej szyi. Łapami przekroczył jej ciało okrakiem, a gdy ta zamarła, z jego gardła dobiegł paskudny rechot. Jednak teraz suczka nie wyłączyła się na długo. Kiedy zobaczyła, że jej przypuszczenia się sprawdziły i obcy samiec znowu zbliżył swój pysk do jej pyska, poderwała szyję i zacisnęła kły na jego gardle. Ruch był na tyle szybki, że Cezar nie zdołał umknąć szczękom suczki. Odepchnęła go łapami, cały czas nie puszczając i zdołała wyprostować. W tym jednak momencie Łata i Konar przewalili się obok nich, szamocząc się. Ponownie Słoneczko rozproszył ten krótki moment, a trzymany przeciwnik wydostał się z morderczego zacisku jej szczęk. Przez chwilę starał się zaciekle łapać powietrze, a gdy przestał, jego oczy skierowały się na Słoneczko. Wcześniej puste, teraz z zimną furią. Rzucił się na nią od razu, bez żadnego rozbiegu czy zamachu. Przygwoździł do twardej ziemi i ugryzł w ucho. Zaczął ciągnąć za nie suczkę, aż jej łeb nie mógł się już wyżej podnieść. Słoneczko poczuła strużkę ciepłej krwi, która zaczęła spływać na jej łebek; po chwili dołączyła do niej druga. Zamachnęła się łapą, ale bezskutecznie. Cezar napierał na nią bardziej, aż w końcu, gdy był pewien, że ni wydostanie się spod jego cielska, puścił jej ucho i zbliżył zakrwawione kły do łba, tak, by mogła je podziwiać. Ohydny oddech znów dotarł do jej nosa, kiedy ponownie odezwał się do niej:
— Będziesz błagać, żebym był tak miły, jak wcześniej, pieprzona suko — wycedził zza kłów. — A nie, przepraszam. Pieprzone słoneczko.
Na jego pysku znów zagościł uśmiech, choć teraz przypominał bardziej grymas. Słoneczko próbowała wyrwać się spod jego cielska, jednak na próżno. Zamachnął się łapą i zadrapał jej nos. Pociągnęła nim, na co ten tylko pogłębił grymas. Kiedy miał wykonać kolejny zamach, suczka skorzystała z okazji i przekręciła się na bok. Ten natychmiast podążył za nią i już miał znowu zacisnąć kły na jej długim uchu, gdy nagle sam stęknął i się potknął. Słoneczny Pysk umknęła jak najdalej od niego, a gdy się obejrzała, dostrzegła, że stanął na błyszczącym kamieniu, jej wcześniejszej zdobyczy. Cezar jednak szybko się otrząsnął i ponownie skierował w jej stronę. Rozległo się wycie, przypominające nawoływanie. Suczka miała w głowie tylko jedno — wydostać się stąd jak najszybciej razem z Konarem i umknąć reszcie tych popaprańców. Jeśli nas znajdą, to po nas! huczało jej w głowie. Zerknęła szybko w stronę Ognistego; radził sobie dobrze, wyglądało na to, że górował nad Łatą. Kiedy czarny ruszył na nią, była przygotowana. Odskoczyła w bok, prosto na Konara, ściągając go z przeciwnika. Ten warknął na nią, ale szybko się opamiętał i zrozumiał. Jeśli mieli uciec, muszą to zrobić razem. Dwaj psi barbarzyńcy skierowali się na wojowników, którzy byli tuż przy ścianie z gałęzi. Nie było czasu na porozumiewawcze spojrzenia czy planowanie. Cezar i Łata rzucili się w stronę każdego; Konar doskoczył do wysokiego psa, ale Słoneczny Pysk umknęła w bok. Trafiła na gałęzie i przebiła się przez nie na zawieje. Kiedy Cezar wynurzył się spod nich, dosłownie w tym samym momencie co ona, oberwał śnieżną zaspą, która zwaliła się z górnych warstw drzewa. Oszołomiona suczka ruszyła w stronę — jak się jej wydawało — przeciwnej do wycia. Miała nadzieję, że Konar również wybiegł. I nie pomyliła się. Usłyszała susy łap gdzieś obok siebie; mignęło jej też rudawe futro. Głosy wrogich psów, także tych, z którymi nie stoczyli walki, nasilały się, biegli więc co tchu. Słoneczko bywała tu często, po starym dębie, który zamajaczył na horyzoncie, poznała więc, że są blisko dziury w twardym ogrodzeniu parku. Skierowała łapy w tamtą stronę i szczeknęła półgłosem do Ognistego, by zrobił to samo. Nie miała pewności, czy ją usłyszał przy tej zawiei, ale przynajmniej nie mieli na to szansy ci zbóje, którzy ich gonili.
Dziura w ogrodzeniu zamajaczyła jej przed oczami tylko na moment, przeskoczyła przez nią bez ani chwili zastanowienia czy dobrze wcelowała. Na jej szczęście tak. Biegli po twardej ścieżce Dwunogów, gdy Konar krzyknął, by odbili na wschód. Niewiele się nad tym zastanawiając, Słoneczko skręciła i tak dotarli w okolice domów Dwunożnych. Było ich wiele, poustawiane jeden obok drugiego. Płonący zrównał krok z suczką, ich łapy przebijały się przez szalejący śnieg obok siebie, łapa w łapę. Wojownik trącił lekko Słonko, by zboczyła w jakiś zaułek i zaczął prowadzić. Dała się kierować wśród nieznanych zupełnie twardych, kamiennych domów i stojących cicho potworów. W końcu dotarli do dziwnej dziury w kamiennym podłożu obok jednej z siedzib Dwunogów. Konar wskoczył tam szybko, a chwilę później dołączyła do niego Słoneczko. W środku było cicho, ciemno i sucho, pachniało grzybami i Dwunożnymi.
— Chyba nas tu nie znajdą — zaczął cicho, gdy odsapnęli chwilę. — Biegliśmy długo, kluczyliśmy, a w tej wichurze nie trafią na nasz trop.
Słoneczko potaknęła łbem, ale nie odezwała się. Cały czas stała roztrzęsiona; nie była w stanie nawet usiąść. 
<Płonący Konarze? Rozgrzej Słoneczko trochę…> 
[2309 słów: Słoneczny Pysk otrzymuje 23 Punkty Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz