Nakrapiana Gwiazda wskakuje na stos kartonów z taką lekkością, jakby od lat przymierzała się już do stania na miejscu lidera. Ciepły wzrok piwnych oczu wypełnia duma, której nie widziałem już od wielu księżyców; swoisty ukłon wobec członka swojego klanu, który spisał się wobec jej oczekiwań. Kręcąc łbem dookoła, podobny wyraz mogę dostrzec na pyskach innych Wodnych, którzy zerkając opiekuńczo w stronę Opalowej Łapy, wyglądają, jakby wspominali raczkującego jeszcze szczeniaka dążącego do zostania wojownikiem.
— A zatem mocą Gwiezdnych nadaję ci imię wojownika. Opalowa Łapo, od dziś będziesz znany jako Opalowy Promyk. Gwiezdni honorują twoją determinację i uczciwość, a my witamy cię jako pełnoprawnego wojownika Flumine.
Irysowe Serce krzyczy imię swojego dawnego już ucznia najgłośniej ze wszystkich osób. Sympatia jej spojrzenia to powrót do silnej relacji łączącej tę dwójkę; mentorka i uczeń, niemal jak matka i syn.
Wbijam pazury w starą podłogę. Chrobot drewna zostaje zagłuszony przez radosne okrzyki pozostałych członków klanu, którzy jak mantrę powtarzają imię nowego wojownika. Zazdrość falą uderza we mnie z każdym kolejnym zawołaniem. Dlaczego Nakrapiana Gwiazda uznała, że Opalowy Promyk będzie lepszym wojownikiem? Dlaczego wszyscy są z niego dumni, a mnie nikt nie zauważa?
Nagły gniew miesza się z zazdrością, ale nim wybuchowej mieszance uda się stworzyć większe szkody, oddalam się od stosu kartonów i grupy uradowanych psów. Zaraz za mną zeskakuje Nakrapiana Gwiazda, ale jej różnokolorowa sierść znika pomiędzy mieszaniną Wodnych, nie zwracając się do mnie choćby słowem.
Kolejna noc kończy (albo raczej zaczyna) się bezsennie. Przewracam się z boku na bok na lichym legowisku, wzniecając za sobą tumany duszącego kurzu. Miejsce uczniów wygląda na wyjątkowo zimne, nawet jak na porę nagich drzew; wraz z opuszczeniem Opalowego Promyka, mojego dotychczasowego sąsiada we śnie, silnie omiata mnie chłodny wiatr.
Równomiernie do prędkich powiewów moje futro targa nie tylko wichura, ale i wątpliwości. Czy powinienem być wojownikiem? Może Gwiezdni wybrali dla mnie inne przeznaczenie?
Kurcząc się do kuli czarno-białego futra, otwieram niemrawo pysk, aby złapać na języku zapach dnia, kiedy Odważny Kieł mnie znalazł. Co prawda nie pamiętam z tego zbyt dużo, byłem zbyt mały, żeby zapamiętać cokolwiek poza kojącym ciepłem owczarka i jego ojcowską, zmęczoną podróżami wonią, ale to wspomnienie wydaje się jedynym ratunkiem dla zdrowych zmysłów. Byłem włóczęgą wyciągniętym półżywie z króliczej nory, którego życie od początku nie miało nic wspólnego z klanami. Czy skoro nie urodziłem się jak reszta uczniów, Gwiezdni powinni odmówić mi zostania wojownikiem? Podgrzybkowa Sierść mówił kiedyś o tym, że zarówno medycy, jak i liderzy, zawsze utrzymują bliskie stosunki z Coelum. Być może przywódczyni dostała od nich znak w związku z moją przyszłością? A może jest wręcz przeciwnie? Może to, że razem z Odważnym Kłem podczas podróży natrafiliśmy na terytorium Flumine to nie przypadek? Może moim przeznaczeniem było właśnie to, żebym się tutaj znalazł pomimo innego pochodzenia?
Podnoszę się na równe łapy. Jakiś uczeń mamrocze coś cicho przez sen, omiatając wzrokiem pomieszczenie przez półprzymknięte powieki. Zerkam na wybite już przez Dwunożnych okno; niebo jaśnieje, a co za tym idzie, zaczyna wstawać dzień. Odrzucam nasuwające się z tyłu głowy myśli o tym, że z brakiem snu daleko nie zajdę, po czym pędzę do legowiska wojowników najciszej, jak potrafię, ukrywając rozpierającą wręcz energię.
Pod moimi nogami drewniane deski skrzypią cicho. Na ten odgłos słyszę potężne chrapnięcie Burzowego Gardła i przez chwilę chcę zawrócić do swojego miejsca, ale zdaję sobie sprawę, że wuja Burzowego nie obudzi nawet przejechanie obok wielkiego Potwora. Zakradam się więc bliżej, poruszając płasko przy podłodze, aż w końcu moim oczom ukazuje się rozłożone falami rude futro.
— Pssst — syczę, pochylając się nad uchem suki. — Pssst, Irysowe Serce!
Odpowiada mi senne mamrotanie i spojrzenie spod przymrużonych powiek. Na początku wydaje się, że Rysa w ogóle nie zwróciła na moją obecność uwagi… albo wręcz przeciwnie, zwróciła, ale postanowiła udawać, że nie.
Kilka uderzeń serca później zastępczyni orientuje się, że coś jest nie tak, ale nim uda jej się zaalarmować pozostałych wojowników, zatykam jej pysk łapą.
— Ćśś! To tylko ja, Wojownicza Łapa!
Nie wygląda na pocieszoną.
W końcu Irysowe Serce zdaje sobie sprawę, że zapewne nie obudziłem ją w samym środku nocy bez powodu, więc podnosi się na chwiejnych nogach, powoli schodząc na parter Starego Domu. Dopiero kiedy stajemy przed obozowiskiem, niemal zdmuchiwani przez świszczący wiatr, posyła mi tak piorunujące spojrzenie, jakby zamieniła się na zadki z Nakrapianą Gwiazdą.
— Co się stało, Wojownicza Łapo?
— Irysowe Serce! — powtarzam jej imię zduszonym okrzykiem. — Jest sprawa. Albo dwie. Może nawet trzy. Na Gwiezdnych, nieważne, po prostu mam problemy i tylko ty je możesz rozwiązać! Irysowe Serce, słuchaj, jestem uczniem, tak? Mam szlaban na wychodzenie gdziekolwiek bez nadzoru, tak? Jestem w wieku Opalowego Promyka, tak? Spędziłem ostatnie kilka dni u medyka, tak? — Ani drgnie na żadne z moich retorycznych pytań. — Więc słuchaj, Irysowe Serce, tak sobie próbowałem zasnąć, patrzyłem na śnieg za oknem i nagle dostałem znak od Gwiezdnych! W sensie niedosłownie, ale tak właśnie się czuję. MUSZĘ zostać wojownikiem. Będę świetnym wojownikiem, naprawdę, Irysowe Serce! Lepszym niż uczniem! Ale skoro chcę być wojownikiem, a jestem uziemiony, to nigdy nim nie zostanę!
— I?
— I — przestępuję z łapy na łapę — pomyślałem, że to idealny moment na polowanie.
— W środku nocy? — Wybałusza na mnie oczy. Zagradzam jej drogę powrotną do Starego Domu, wypinając pierś z determinacją.
— Spokojnie, madam, ja to wszystko przemyślałem! — fukam zuchwale. — Nie mogę spać, ale i tak sen to strata czasu, kiedy mogę wykorzystać każde uderzenie serca na zostanie wojownikiem. Poza tym jesteś zastępczynią, w ciągu dnia masz pilne obowiązki, a teraz straciłaś ucznia — na wspomnienie o Opalowym Promyku rudą przebiega dreszcz równy smutkowi i dumie — a ja straciłem mentorkę — kontynuuję — więc to idealny moment na polowanie!
— Nawdychałeś się czegoś u Podgrzybkowej Sierści?
Odruchowo mam ochotę odpowiedzieć nie, ale przypominam sobie ten duszący kwiecisty pyłek, który wpadł mi do nosa.
— Proooszę, Irysowe Serce! — jęczę, posyłając jej swoje najbardziej prosząco-szczeniaczkowe spojrzenie. — Obiecuję, że odstawię cię bezpiecznie o świcie z powrotem do legowiska wojowników! Odważny Kieł nie będzie ze mnie dumny, jeśli nie zostanę wojownikiem!
Nie jestem pewien, w jakim stopniu zadziałał mój urok osobisty, a w jakim chęć pozbycia się trującego motoru w dupie przez zastępczynię. W każdym razie rudy ogon opada wzdłuż ciała suki, której spojrzenie beznamiętnie wbija się w śnieg.
— Odstawisz mnie bezpiecznie o świcie? Chyba powinno być na odwrót. — Wzdycha. — Porozmawiam z Nakrapianą Gwiazdą o tym, żebyś przeszedł już test przed mianowaniem.
— NAPRAWDĘ?!
— Nie krzycz, bo zaraz obudzisz wszystkie sroki na terenie Tenebris!
Chociaż rozpierająca energia próbuje mnie rozsadzić, to cierpliwie czekam na dalszą decyzję Irysowego Serca. W końcu suka, zamiast wrócić do swojego legowiska, kieruje się w przeciwną stronę, sennym krokiem drepcząc do parku.
Park? Nakrapiana Gwiazda zwykła zabierać mnie na obrzeża Flumine, zapewniając, że tam zwierzyna nie daje się spłoszyć przez Dwunożnych i ich śmierdzące wynalazki. Nie da się zaprzeczyć, że było tam nie tylko bezpieczniej, ale i mniej rozpraszająco niż w środku miasta, ale nie tracę determinacji. Jeśli mam zostać dobrym wojownikiem, muszę posiadać umiejętności w wielu zakresach, tak, aby wykorzystywać je w walce przy każdej najmniejszej możliwości.
Droga Grzmotu zachowuje się wyjątkowo cicho. Co jakiś czas jej trasą przebiegają ogromne, taranujące wszystko po drodze Potwory, ale poruszają się na tyle powoli, że bez problemu ja i Irysowe Serce przebiegamy na drugą stronę ulicy, wychodząc obok parku.
Park wygląda obco. Mimo że nie urodziłem się w lesie jak pozostali Wodni, niekiedy podróżowałem przez drzewiaste tereny razem z Odważnym Kłem. To właśnie pomiędzy krzakami w niskiej, króliczej norze pies mnie odnalazł. Nie było mi dane szczegółowo zapamiętać obrazu dzikiej roślinności, ale jednego jestem pewien; park, nawet jeśli zewsząd otoczony jest drzewami, krzakami i innymi ozdóbkami, w niczym nie przypomina lasu.
Kiedy głęboko wciągam powietrze, zamiast poczuć słodki zapach owoców leśnych, dzikiej zwierzyny czy medykowych roślin, czuję jedynie drażniący swąd Potworów. Irysowe Serce prowadzi mnie betonową ścieżką wzdłuż alejek, gdzie niewielkie ogródki jeszcze kilka księżyców temu były upstrzone różnokolorowymi rządkami kwiatów. Teraz liście zapadły w sen zimowy, okryte puchowym materiałem śniegu. Nawet fontanna, porą zielonych liści tętniąca życiem, zapadła się zapomniana przed wzrokiem Dwunogów, którzy nie siadają już licznie na bocznych ławeczkach i nie dokarmiają tutejszych żyjątek.
— Irysowe Serce? Dlaczego mnie tutaj przyprowadziłaś? — zagajam, rozglądając się niepewnie po pociemniałym od pory dnia otoczeniu. — Park wygląda martwo, jesteś pewna, że znajdziemy tutaj coś do jedzenia?
— Co czujesz, Wojownicza Łapo?
— Potwory.
Potrząsa łbem.
Otwieram pysk, wyłapując na języku wszystkie zapachy. Czuję się jak raczkujący szczeniak, który dopiero uczy się podczas polowania, ale pora nagich drzew utrudnia życie nie tylko zimnem czy głodem, ale także i gubieniem tropu pod grubą warstwą śniegu. Szybciej reagują moje uszy, zaalarmowane cichym szelestem wcześniej nieruchomych krzaków i skrzypliwym świergoleniem, dla odmiany wyjątkowo melodyjnym.
Wbijam pazury w oblodzony chodnik, ze wszystkich sił starając się, aby ptak mnie nie zauważył. Moje ciało zwinnie porusza się między alejkami, a biała sierść gubi się na tle śnieżnego puchu. Odliczając w myślach tętent krwi w żyłach, przez moment pozostaję nieruchomo, aż udaje mi się zgrabnie wyskoczyć i zatopić szpony… w czymś o wiele większym od ptaka.
— No, no, Kostka, widzę, że twój sposób skutecznie działa na te dzikusy — prycha obcy mi głos. Odsuwam się tak gwałtownie, że wpadam na zaaferowaną Irysowe Serce, która poważnym wzrokiem omiata tutejszych tubylców.
Otacza nas okrąg kilku psów, zdecydowanie przeważający liczebnością. Ich futra są wyliniałe, ale łapy tak zgrabne, jakby urodzili się na ulicy i żyli przystosowaniem do miasta. Sierść każdego z osobna pokryta jest zaschłą już warstwą błota, które zapewne na celu ma maskować ich zapach — nie powiem, skutecznie — i zmniejszać widoczność.
Zadzieram łeb, aby spojrzeć w oczy osobie, którą przypadkowo zaatakowałem. Kostka, tak ją nazwali, a trzeba przyznać, że imię jest wyjątkowo adekwatne do wyglądu. Spomiędzy błotnistej pokrywy wychylają się wystające żebra, a długie nogi przypominają raczej tyczki, niźli dobrze umięśnione łapy wojowników. Pod jej stopą do ziemi dociskany jest półżywy, wycieńczony walką o życie ptak, którego wcześniej wyczułem; wygląda na to, że samotnicy postanowili posilić się pierwsi.
Łaciaty pies wybucha sarkastycznym śmiechem, stulając do siebie nakrapiane uszy.
— Ej, ty tam, jak ci tam było!
— Mglisty Horyzont.
— Psia kość, Gryzoncie. Dzikusy aż tak głodują, że daliby się zabić za kawałek piórka?
Uderza mnie zapach Industrii. Irysowe Serce też go wyczuwa, bo zaczyna lekko drżeć, niemal ocierając się o mnie bokiem.
— Nasz klan potrzebuje każdego kawałka jedzenia! — warczy, na co zostaje zamach z potężnej łapy jednego z owczarków. Pazury orają jego bok, ale pies nie porusza się. Domyślam się, że kalkuluje jak uciec, w końcu walka z większą ilością wrogów nie miałaby żadnego sensu.
Kostka wyszczerza się złośliwie w stronę Mglistego Horyzontu, po czym wyrywa kłami pojedyncze pióro z przytrzymywanego ptaka i rzuca je w stronę wojownika.
— Dzikusy jak wy — prycha dwa razy większy od Ognistego pies, dociskając potężną łapą wojownika do ziemi. — Żałosne. Słyszeliśmy już plotki o was wszystkich, tych cholernych dzikusach. Daliście się wypędzić z lasu, więc myślicie, że my sympatycznie obwąchamy wam ogony? — Serce podchodzi mi do gardła, kiedy zaciska pazury na szyi Mglistego Horyzontu, który wydaje z siebie zduszony pisk. — Dzikusy nie mają żadnych praw w tym mieście, do cholery!
— Irysowe Serce — szepczę cicho ze wzrokiem utkwionym w bezwładnym Mglistym Horyzoncie. Z kolejnym słowem przytrzymującego go włóczęgi z pyska wycieka mu słaba strużka krwi. — Irysowe Serce, on umiera!
Ruda zerka na mnie z bólem w jasnych oczach.
— Musimy uciec, Wojownicza Łapo. Nie pozwolę, żeby kolejny Wodny zginął na moich oczach.
Świat załamuje mi się pod stopami. Mam patrzeć, jak umiera jakiś wojownik i nie spróbować nawet walczyć? Co z tego, że góruje nad nami spora przewaga. Nauczono mnie, że zawsze trzeba próbować. A nawet jeśli nie trzeba, nie jestem skończonym tchórzem bez krztyny serca, żeby do końca życia prześladował mnie obraz dumnego obrońcy Industrii, który zginął z łap paru mieszczuchów!
Zanim Irysowemu Sercu uda się mnie zatrzymać, rzucam się przed siebie, skacząc na grzbiet samotnika duszącego Mglisty Horyzont. Ledwo zagojone rany po przyłapaniu mnie przez patrol Tenebris znowu jarzą się bólem, ale zamiast wydać z siebie głośny okrzyk bólu, zaciskam mocniej szczęki na karku szamoczącego się pode mną psa.
Kościsty bark zrzuca mnie z grzbietu swojego wroga. Ląduję na śniegu, zwinnie podnosząc się na równe łapy w pozycji do ataku. Kątem oka dostrzegam, jak Irysowe Serce kłapie zębami w stronę wrogich psów, równocześnie próbując przybliżyć się do mnie o parę kroków. Tymczasem nikt nas nie atakuje, otaczając zwartym kołem ciało Mglistego Horyzontu, teraz tak samo słabe i bezwładne, jak upolowanego przez Kostkę wcześniej ptaka.
— A więc to jest ten wasz kodeks? — syczy ogromny pies, zaciskając szczęki ze złości. Krew ścieka po błotnistych plamach, ale mięśnie włóczęgi ani drgną. — Dzikusy nigdy nie nauczą się życia w mieście. Myślicie, że uda wam się przetrwać, jeśli będziecie idiotycznie rzucać się do gardła każdemu wrogowi? To nie bycie szlachetnym, to głupota. — Chrzęst. Krew szumi mi w uszach, mroczki przed oczami zamazują całą scenę, ale nie potrzeba dedukcji wszechwiedzącego, aby wiedzieć, że Mglisty Horyzont opadł ze złamanym karkiem. — Jak wy na to mówicie? Gwiezdni? Nieważne, w jakie bajki dla szczeniaków wierzycie, ale skoro macie w coś pokładać nadzieje, to uwierzcie w to, że w mieście powinniście być egoistami.
— Wojownicza Łapo! — Irysowe Serce przywraca mnie do porządku, popychając lekko w bok. Nie czekając na choćby słowo ze strony samotników ani moją odpowiedź, rzuca się przed siebie, już po chwili smukłe ciało przepychając przez ogrodzenie parku. Analogicznie robię to samo, ale włóczędzy nas nie gonią, szydząc ze zmarłego wojownika.
Drogę powrotną do Flumine utrzymujemy w ciszy. Dopiero pod samymi drzwiami Starego Domu, oboje dysząc i sapiąc, nie jestem w stanie powstrzymać żałosnego szlochu, który jednoczy wszystkie moje myśli w jedno.
— Mogliśmy mu pomóc! — krzyczę. Pierwsze promienie światła odbijają się od śniegu, rozjaśniając rudą sierść mojej towarzyszki. — To przez nas nie żyje! To nie wina tych samotników, tylko nasza!
— Uspokój się, Wojownicza Łapo, to nie nasza-
— Ile wiesz o śmierci, Irysowe Serce?! Ile razy patrzyłaś, jak ktoś, kogo kochasz, umiera, a ty nie możesz nic zrobić, bo znalazłaś go za późno?! — Ryję łapami w śniegu, trzęsąc się w konwulsjach. — To przeze mnie Odważny Kieł nie żyje! To przeze mnie Mglisty Horyzont nie żyje! To ja powinienem być na ich miejscu! Nie jestem taki jak wy, Gwiezdni chcą, żebym zginął!
Zza uchylonych drzwi ukazuje się nam zaskoczony pysk Burzowego Gardła. Zastępczyni wskazuje mu coś kiwnięciem ogona, a ten bez zbędnych pytań zawraca się.
— Powiedziałeś mi, że Odważny Kieł nie będzie z ciebie dumny, dopóki nie zostaniesz wojownikiem — mówi powoli Irysowe Serce. Jej kojący głos sprzecza się z wysuwanymi i chowanymi pazurami, które ewidentnie sygnalizują stres, ale wszystkie bodźce dochodzą do moich zmysłów zbyt późno. — Wiesz, co o tym myślę? Odważny Kieł zawsze był z ciebie dumny i zawsze będzie z ciebie dumny, o ile się nie poddasz.
Z legowiska wojowników wypada mniejszy od Burzowego Gardła pies o szczurzym ciałku, który kładzie przede mną na śniegu garść ziarenek maku.
— Miałeś na siebie uważać, Wojownicza Łapo — wzdycha Podgrzybkowa Sierść, szturchając nosem nasiona. — Zliż to.
Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że tracę oddech już nie przez męczący bieg. Wykonuję pośpiesznie rozkaz medyka, łapczywie próbując zaczerpnąć tchu, ale prędko oddaję się w objęcia senności, targany wizjami własnego końca.
Znowu budzę się na posłaniu u medyka. Na niższym piętrze rozpoznaję debatujące głosy Nakrapianej Gwiazdy i Irysowego Serca; ku mojemu zdziwieniu, zastępczyni kompletnie pomija część z moją nieodpowiedzialnością, informując liderkę jedynie o zagrożeniu ze strony samotników. Wojowniczki wymieniają ze sobą wiadomości o nadchodzącym zgromadzeniu, nie skrywając wzajemnego niepokoju o klan.
Nie waham się ani chwili dłużej. Bez większego przemyślenia, przemykam przez obóz Flumine, wymykając się wybitym oknem na parterze, przez które tej nocy doglądałem drogi księżyca na ciemniejącym niebie. Kierując się przez terytorium Flumine pędzę najszybciej jak mogę, w obawie, że znajdzie mnie wczesny patrol klanu, ale już po chwili przekraczam ogrodzenie parku.
W ciągu dnia alejki są bardziej wypełnione Dwunogami, którzy zapewne w ogóle nie zwracają uwagę na śpiącego psa między krzakami. Być może i ryzykuję nawet i atakiem samotników, ale nie dbam o to, smagany gorzkim poczuciem winy.
Bezwładne ciało Mglistego Horyzontu pasuje do ogółu parku. Nie porusza się, ale nie wygląda też jak czuwający nad nami Gwiezdny, jakby czekając na porę nowych liści, która przywróci wszystko do życia. Zanurzam nos w jego futrze, wypełniając tradycję, o której zawsze powtarzali uczniom starsi. Nieważne, czy klan uważa mnie za zdrajcę albo nieodpowiedzialnego lekkoducha. Nieważne, czy Mglisty Horyzont pochodził z Industrii, czy był samotnikiem. W Coelum wszyscy są sobie równi, egzystując bezcieleśnie bez podziału na klany, a skoro Gwiezdni tak żyją, dlaczego my, na ziemi, musimy być wobec siebie niesprawiedliwi?
Okryty rzucanymi mi spojrzeniami Dwunożnych ciągnę ciężkie ciało Mglistego Horyzontu przez miasto, rozluźniając ucisk szczęk dopiero w momencie, kiedy do mojego nosa dochodzą znaczenia zapachowe Ognistych. Przez kilkanaście uderzeń serca nie drgnę nawet o krok, wtulając zimny nos w futro Mglistego Horyzontu i w myślach zapewniając Gwiezdnych, że kiedyś będą ze mnie dumni.
[2754 słowa: Wojownicza Łapa otrzymuje 27 Punktów Doświadczenia i 2 punkty do treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz