17 lutego 2021

Od Białej Gwiazdy

Choróbsko dopadło również Białą Gwiazdę. Nie było już co się oszukiwać, choć przez ostatnie kilka dni uparcie to robiła. Była chora, a do tego z dnia na dzień jej stan się pogarszał. Kaszel i kichanie się nasilały, wzmocnione teraz dodatkowo przez ból gardła. Była osłabiona i wydawało jej się, że mogła mieć podwyższoną temperaturę ciała. 
Mówiąc w skrócie — jeśli wkrótce nie miała się wziąć w garść, Tenebris mógł stracić drugiego lidera w ciągu tak krótkiego okresu czasu. Do tego, pod nieobecność jej zastępczyni, Mlecznego Oka, która zgodnie z wolą Gwiezdnych wyruszyła na wyprawę, nie mogło dojść, by klan nie pogrążył się w chaosie.
Ba, liderka po prostu nie chciała umierać. Może nie należała już do najmłodszych, ale zdecydowanie nie był to jeszcze dobry moment, by dołączyć do Gwiezdnych. O ile oni w ogóle planowali ją przyjąć w swoje szeregi, bo takiej pewności, jak sądziła, nigdy mieć nie mogła.
Nie mogła też pójść do Ciemnego Kła, nie po tym, co medyczka uczyniła w przeszłości. Na pomoc jej ucznia, notabene swojego najstarszego syna, też nie miała co liczyć. Lisek prawdopodobnie byłby zdolny zamiast lekarstwa podać jej truciznę, zwłaszcza po tym, jak dowiedział się, kto był jego ojcem. 
Wiedziała już, jak wyglądały zioła, które mogły jej pomóc. Tylko czy to cokolwiek jej dawało? Nawet gdyby je zdobyła, czy to wykradając z legowiska medyka, czy samodzielnie zbierając, nie wiedziałaby potem, co z nimi zrobić, żeby zadziałały. 
Ale Ciemny Kieł nie była przecież jedynym medykiem w okolicy...
Pochmurny Pysk. Były uczeń medyka w jej klanie, który odszedł od nich po ataku Piątego. Bezgwiezdny. Medyk. Leonis. Jej ostatnia deska ratunku.
Teraz wystarczyło jedynie zdobyć zioła. Nie mogła ich wykraść z legowiska Ciemnej, choć taka była jej pierwsza myśl. Nie było ich zbyt dużo, a chorych wciąż przybywało. Nie mogła zaszkodzić członkom swojego klanu tylko i wyłącznie dlatego, że bała się o swoje życie. Może i nie należała do największych altruistów świata, ale aż tak samolubna również nie była. 
Pozostawało jej już tylko jedno — zebrać świeże zioła. Nie była pewna, czy to w ogóle możliwe w jej stanie, ale musiała spróbować. Nie mogła zjawić się chora w samym centrum gniazda żmij, jakim było legowisko medyka w jej klanie. Nie, jeśli życie było jej miłe.
Nie miała dość sił, by wędrować wszędzie i nigdzie w poszukiwaniu ziół. Musiała powędrować prosto w stronę terytorium Bezgwiezdnych, licząc na to, że składnik potrzebnego jej lekarstwa ot tak wyrośnie sobie magicznie prosto pod jej łapami. 
Ostatnimi czasy nie miała w życiu wiele szczęścia. Czy teraz miało ono jej dopisać?
Szła powoli, z każdym krokiem ostrożnie patrząc pod łapy i rozglądając się naokoło. Musiała znaleźć zioła. Nie mogła dojść do granic terenów Bezgwiezdnych jedynie z głupim uśmiechem na pysku. 
— Gwiezdni, błagam was, potrzebuję tych przeklętych... — urwała, zauważywszy coś co najmniej ciekawego kilkanaście kroków od siebie. 
Spod dość dużego, ale też nie ogromnego kamienia wystawały jakieś pomięte liście — te liście. Zioła, których potrzebowała. 
— Dzięki, Gwiezdni — mruknęła gdzieś w kierunku nieba i naparła na głaz z całych sił.
Nic. Skała ani drgnęła, a ona sama już po chwili musiała się o niego oprzeć bokiem, by utrzymać się w pionie podczas ataku kaszlu. 
— Serio? — wycharczała, gdy skończyła zanosić się kaszlem. — Są zioła, ale nie ma jak ich zdobyć? Tak mi pomagacie? — warknęła i naskoczyła na leżący obok długi prosty przedmiot, płaski i względnie szeroki, prawdopodobnie pozostawiony tam przez Dwunożnych.
Jęknęła aż z bólu, gdy wyrżnęła o to coś nosem. Twarde. A jak twarde, to pewnie i wytrzymałe...
Widziała kiedyś Dwunożnego w ciekawy sposób podnoszącego coś dużego i pewnie ciężkiego właśnie za pomocą czegoś takiego, jak ta deska. Mogłaby się na nim teraz wzorować, oczywiście w miarę swoich psich możliwości...
Długi przedmiot podłożyła pod kamień, wpychając pod spód najlepiej, jak tylko mogła. Drugi koniec znalazł się przez to w powietrzu. Wysoko, ale nie zbyt wysoko. Naparła na niego przednimi łapami. Coś drgnęło, ale nie wystarczająco mocno. 
Pozostawał jej już tylko jeden pomysł. Przygotowała się do skoku. Musiała użyć całego ciężaru swojego ciała, wzmocnionego przez to, że zamierzała naskoczyć na deskę. Ustawiła się odpowiednio.
Skoczyła.
Doskoczyła. Jeden koniec deski pod wpływem jej ciężaru powędrował w dół, drugi, dzięki prawom fizyki, do góry i oto kamień odchylił się, ukazując nieco podeschnięte i pomięte liście leczniczego zioła. Zebrała je szybko i wyruszyła w dalszą drogę. 
— Medyku Bezgwiezdnych, który może mnie kompletnie zignorować i kazać spadać albo zawołać wojowników, żeby się ze mną rozprawili, nadchodzę!

No i nadeszła, ale jedynie w okolice granic terenów Bezgwiezdnych, bo tam uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia jak dotrzeć do legowiska medyka, nie dając się przy tym złapać ich patrolowi. Nie znała ich terenów, praktycznie nie znała nikogo z nich. (Na pomoc tego Bezgwiezdnego, który przedstawił jej się niegdyś jako Żabi Odwłok, raczej nie miała co liczyć. Nie była też pewna, czy chciałaby prosić o pomoc kogoś, kto okłamał ją w tak podstawowej sprawie jak jego imię.) 
Co wiedziała o Pochmurnym Pysku? Sądząc po dawnym imieniu, prawdopodobnie nie miała co się spodziewać uśmiechniętego psa. Kolorowa sierść, zupełnie niepasująca do wyrazu pyska, to też ktoś chyba kiedyś o nim powiedział. Tylko czy to jakkolwiek ją urządzało?
Jakieś kilka kroków przed nią nagle przeszedł jakiś pies. Zanurkowała głębiej w krzaki, próbując jednocześnie mu się przyjrzeć.  Ładna sierść, pokryta zadziwiająco dużą ilością barw, zwłaszcza w porównaniu z jej jednolitą bielą. Bił od niego zapach ziół, wyczuwalny nawet mimo jej kataru.
Leonis. To znaczy, najprawdopodobniej Leonis, ale przecież kto nie ryzykuje, ten nie ma szans skorzystać z usług niewierzącego medyka czy jakoś tak.
Cichutko wyszła z zarośli i rozejrzała się. Nie dostrzegała w okolicy żadnego innego psa. Wzięła głęboki oddech i przekroczyła granicę, by już po chwili podejść do Bezgwiezdnego.
— Leonisie? — spytała cicho, zwracając na siebie uwagę psa. Jego reakcja pozwalała jej przypuszczać, że rzeczywiście miała do czynienia z byłym członkiem swojego klanu. — Potrzebuję twojej pomocy. Nazywam się Biała Gwiazda, jestem liderką klanu Ciemnych. Tak się składa, że nie układa mi się zbyt dobrze z naszą medyczką i jej uczniem, a jestem chora. Mam zioła. Potrzebuję tylko medyka, z którym nie jestem skonfliktowana — wymruczała szybko, nie pozwalając mu otworzyć pyska.
Nie mogła pozwolić, by przegonił ją, zanim zdążyłaby przedstawić mu sytuację.
— Twoją medyczką jest Ciemny Kieł? — zapytał samiec, na tyle niespodziewanie, że zdyszana po swoim monologu suczka na chwilę zaniemówiła. Udało jej się jednak pokiwać łbem.
— Tak, Ciemny Kieł — odezwała się po chwili, podczas której Leonis milczał, nie patrząc nawet na nią.
Milczał również, gdy odwrócił się i zaczął odchodzić w głąb terenów swojego klanu. Biała patrzyła za nim osłupiała. Tak po prostu odchodził, nie kazawszy jej nawet pocałować się w cztery litery albo po prostu się stamtąd zwijać?
— Wiem, że zachowanie odstępu jest obecnie wskazane, ale bez przesady — odezwał się medyk, znajdując się już dobre kilka bądź kilkanaście kroków przed nią. Nawet się przy tym nie obejrzał.
Uśmiechnęła się delikatnie i ruszyła za nim. Coś jej podpowiadało, że gdyby spędzili ze sobą więcej czasu, najprawdopodobniej by go naprawdę polubiła. 

Wiedziała, że na to, by zioła naprawdę zadziałały, musiała zaczekać przynajmniej do następnego poranka, lecz już samo ich przyjęcie sprawiało, że czuła się lepiej. W drodze powrotnej do obozu swojego klanu miała ochotę skakać jak małe szczenię. Na to, jako pies wciąż chory, a do tego liderka klanu, która chciała, by inni mieli do niej jakikolwiek szacunek, pozwolić sobie nie mogła, lecz szeroki uśmiech nie opuszczał jej pyska. 
Dopiero na granicy terenów Ciemnych spoważniała. Ona może i była już zdrowa, ale wiele innych psów nie. Nikt też nie mówił, że choroba nie mogła ją dopaść później jeszcze raz.
 — Gwiezdni, pozwólcie waszym wybrańcom szybko i bezpiecznie odnaleźć lekarstwo i powrócić z nim do klanów — wyszeptała ku niebu.
Dopiero wtedy przekroczyła granicę. Nadeszła pora, by znowu stać się liderką, która musiała zadbać o swój klan podczas epidemii. Niech Infernum pochłonie ją na nowo po tej chwili w Coelum.
(1300 słów, punkty niewpisane)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz