28 lutego 2021

Od Białej Zamieci CD Złotej Gwiazdy

TW: samobójstwo

Przez ostatnie sytuacje czuła, jakby wszystko zwaliło się na jej głowę. Można wręcz powiedzieć, iż przestała kontrolować wszystko, co wokół niej się działo (jakby kiedykolwiek wcześniej to robiła). Na dodatek wzrok Złotej Gwiazdy — to jedno spojrzenie, którego tak pragnęła — zabolało ją i sprawiło, że poczuła się gorzej. Próbowała się uśmiechać, delikatnie, jak na nią, aby ukryć w sobie cały ból oraz myśli, które nękały ją od jakiegoś czasu. Nie chciała przyznać się przed suczką, co tak naprawdę czuje. 
Odwróciła wzrok, aby nie patrzeć na Złotą Gwiazdę — odruchowo zacisnęła również zęby, starając się zdusić w sobie nieprzyjemne uczucie, zaganiające ją do płaczu. Jak długo musiała czekać, by towarzyszka się do niej odezwała? Jak długa ganiała się oraz próbowała zagadywać? Jak długo ta nadzieja żyła? I dlaczego przyszła akurat wtedy, kiedy przestała wierzyć. Kiedy powoli godziła się z myślą, iż nie będzie już nigdy tak samo? 
Przez ten czas stało się wiele — tak naprawdę, zbyt wiele. Migotek, a raczej już Migocząca Łapa, zachorował prawie że śmiertelnie. Wystraszona oraz zmartwiona Biała Zamieć czuwała przy nim w dzień i noc, sprawdzając co jakiś czas, jak piesek się trzyma. W duchu prosiła również Gwiezdnych, aby zesłali jej Złotą Gwiazdę, której tak bardzo wtedy potrzebowała. A potrzebowała bardzo. Pomyślała nawet wtedy o cieple, jakiego brakowało jej przez dłuższy czas; właściwie ciepła brakowało jej od początku życia. 
Łzy zakręciły się w jej oczach — z trudem wychodziło jej powstrzymywanie się przed płaczem. Wszystkie uczucia, które w sobie tłumiła, zdawały się nagle zlać w całość. One ożyły. Starały się silniejsze, niż już były. 
Serce suczki zakołowało niespokojnie, próbując dać jej znak, aby wzięła głębszy oddech i się uspokoiła. Serce bowiem nie chciało umierać. Biała Zamieć również tego nie chciała, ale teraz umarła w niezrozumiałym uczuciu, które czuła do Złotej Gwiazdy. Pogubiła się we wszystkim: myślach, świecie, w którym żyła oraz czarujących, brązowych oczach suczki. Te oczy napełniały ją życiem. Właśnie przez te oczy postanowiła z nią zostać, choć ich pierwsze spotkanie było zupełnie nieoczekiwane. Jednak czy to właśnie nie nieoczekiwane, niezrozumiałe spotkania łączą dwa psy ze sobą na wieczność i jeszcze dłużej? Czy to właśnie nie spotkania, przy których oboje nie wiecie, czego chce druga strona, nie sprawiają, iż chcecie poznać się nawzajem lepiej? 
Tak, to zapewne to. To zapewne wina tego jednego, silnego, rozrywającego od środka uczucia. Biała Zamieć chciała krzyczeć. Chciała wykrzyczeć w pysk Złotej Gwiazdy wszystko, co ukrywała oraz wszystko, co naprawdę czuła. Chciała spojrzeć raz jeszcze w jej brązowe, świecące w blasku wschodzącego słońca oczy i zapytać, czy to nie to, czego tak naprawdę chciała. 
Złota Gwiazdo, to życie, o które chcesz walczyć, prawda? To jest twoje wymarzone życie? Ze mną? 
I zapewne spytałaby o to, lecz nie starczyło jej odwagi, a cieknące po pysku łzy sprawiły, iż cała pewność siebie prysła jak bańka mydlana. Nie potrafiła spojrzeć na Złota Gwiazda, która teraz zresztą czuła się winna i nie wiedziała, co powinna począć. Przez jej myśl przeszło, iż lepiej jak odejdzie, pozwalając Białej Zamieci wszystko przemyśleć. 
Jednak to nie tak! Złota Gwiazdo, to nie tak! Zostań ze mną… chociaż dzisiaj. Wysłuchaj tego, co mam ci do powiedzenia!
Nie powiedziała tego. Nic nie powiedziała. Czekała, choć sama nie wiedziała na co. 
— Tak, rozumiem — odpowiedziała, starając się zabrzmieć wesoło. 
Przez swój udawany ton poczuła, jak spada na jej ciało ciężka na pięć ton cegła i przygniata do ziemi. Czuła, jak pyskiem ryje w ziemi, smakując błota oraz napotykając wzrokiem obrzydliwe robaki, które nie onieśmieliły się, aby wtargnąć pomiędzy białe kosmyki. Ma wrażenie, że całe to obrzydliwe robactwo powoli wygryza się w jej skórę, smakuje metalicznej krwi oraz zajada mięskiem. Pozwalała im na to. Pozwalała się pożreć, tak jak wcześniej pozwoliła pożreć się spojrzeniu Złotej Gwiazdy. Towarzyszka ją pochłonęła. Co za tragedia. 
— W takim razie… — Głos Złotej Gwiazdy zdawał się drzeć. Nie przypominała siebie. 
Biała Zamieć, starając się utrzymać na drżących łapach, kiwnęła niepewnie łbem. 
Tak, dla nas obu będzie dobrze, jeśli odejdziesz. Zniknij najlepiej. Zniknij z mojego życia, abym znów mogła być sama ze sobą, ze swoim wymyślnym szczęściem oraz palącą tęsknotą za czymś, co już dawno straciłam… ponieważ tęsknię za tobą, Złota Gwiazdo. I to ciebie, Złota Gwiazdo, straciłam. 
— Tak, będzie lepiej, jeśli teraz odejdziesz — wydusiła z siebie, starając się wciąż brzmieć naturalnie. 
Towarzyszka uchyliła delikatnie pysk, lecz nie powiedziała nic. Nie postarała się o żadne słowa — wpatrywała się w białe futro psa, którego ceniła ponad całe swoje życia i powoli odwróciła wzrok. Biała Zamieć nie widziała tego, lecz w oczach Złotego Popiołu zakręciły się dwie malutkie łezki. 
Po tym, jak Złoty Popiół odeszła, a charakterystyczny odgłos stawianych łap po mokrej powierzchni ucichły, Biała Zamieć upadła, nie zważając na fakt, iż zapewne pobrudzi swoje cenne, białe futro. Wgryzła się w swoją własną łapę i raniąc własne ciało, cicho łkała. 

***

Tego dnia poczuła się wyjątkowo źle; bolało ją gardło, ledwo mówiła, zniknął jej melodyjny oraz pełny życia głos. Stała się cieniem siebie. Pierwsza myśl, która nasunęła się Białej Zamieci, było, czy to już ten moment zwany umieraniem. Tak, zastanawiała się, czy zaraz nie odejdzie na drugi świat, do przodków, aby z nimi polować, śmiać się oraz rozmawiać. 
Co właściwie robią psy, które znajdą się wśród Gwiezdnych? Czują się szczęśliwi, czy może tęsknią za tymi, których kochali? Trudno było jednoznacznie odpowiedzieć na te pytania. Przecież nikt, kto umarł nie wracał, aby opowiedzieć, jak jest po drugiej stronie. 
Biała Zamieć przysiadła pod jednym z drzew, wbijając wzrok w małą roślinę, budzącą się do życia. Jej wzrok przykuły fioletowe płatki, wyróżniające się z marnego, jak na nią, krajobrazu.
Schyliła się, aby powąchać kwiatka, lecz nim zdążyła to zrobić, zaczepiło ją czyjeś głośne wołanie. 
 — Biała Zamieci! — wołała kolorowa suczka, nowa zastępczyni klanu Ventus. Wojowniczka rozpoznaje jej głos, chociaż w ciągu całego swojego życia wymieniła z nią może dwa słowa. — Musimy porozmawiać! 
Odsunęła się więc od roślinki, spoglądając na zdyszaną zastępczynie. 
— O co chodzi? — zapytała, starając się brzmieć normalnie, zdrowo, choć piekło w jej gardle zaczynało się nasilać, tak, jakby ktoś grał na fortepianie i stopniowo przyspieszał; naciskał ze wściekłością w klawisze, pozwalając, aby muzyka stawała się złowieszcza, wroga oraz krwawa. 
Biała wzięła głębszy oddech; muzyk wciąż grał, przyspieszając i zwalniając, aby dawać jej złudne wrażenie, że ból znika. 
— Chodzi o… twoją towarzyszkę. — Uśmiechnęła się, lecz w jej uśmiechu nie wyczuła szczęścia ani dobroci. Patrzyła na Bryzowy Szept, szczerzącą się najszerzej, jak tylko potrafiła; biała, ostre kły świeciły w promieniach wschodzącego słońca. 
— Moją… towarzyszkę — powtórzyła po niej.
Tak, chodziło o Złotą Gwiazdę. Czuła to. Serce zabiło w jej piersi ze zdwojoną mocą, uderzając jak dzwon kościelny o delikatne żebra suczki. Skrzywiła się z bólu, który powoli zaczynał rozsadzać ją od środka: dzwony biły, muzyk grał, a w głowie huczała krew. 
Nie pytaj, nie teraz, nie dzisiaj. Dlaczego o to pytasz? 
Muzyka zwolniła, jakby wszystkie procesy życiowe zaczynały się cofać: ze starca, po dorosłego, dziecko i niemowlę. Biała Zamieć zamknęła oczy, oddając się cała muzyce, która otulała ją do snu, otaczała, niczym kokon gotową do przemiany w motyla gąsienicę. Była, jak taka gąsienica — najadła się już odpowiednio, wyczerpała z tego życia całkowitą energię, teraz… teraz mogła odpocząć. Mogła przeobrazić się, stać pięknym motylem i odlecieć do gwiezdnych — do przodków oraz brata, który opuścił ją przed laty w młodym wieku.  
— Złota Gwiazda zabiła Orzechową Gwiazdę.
Tak, tak muzyka była wspaniała; wznosiła Białą Zamieć, pozwalając, aby dotknęła miękkich chmur, po czym zaczęła opadać, wracając do złowieszczej formy. Łapy przodków, które ją trzymały oddaliły się, przez co suczka z zawrotną prędkością zaczęła lecieć w dół. Och, jak ona spada, jak leci, rozbije się — nie zdążyła się przeobrazić. Z oczu wyciekają łzy, ochlapując okolicę słoną cieczą. Z chmur, które przed chwilą dotknęła, zaczyna padać deszcz; duże, przezroczyste krople stykają się z jej białą sierścią, a ona wciąż leci, spada i nie wygląda na to, aby mogła się zatrzymać. 
W końcu styka się z ziemią: upada w pole białych stokrotek, tonąc w nich, a w powietrze wzbija się chmara niebieskich motyli. 
— Więc to tak. — Uśmiechnęła się, ciężko wzdychając. — Więc to tak wszystko się kończy.
Bryzowego Szeptu już przy niej nie było — wróciła zapewne do swoich obowiązków, zostawiając Białą Zamieć pod tym samym drzewem, przy tym samym kwiatku, z którego fioletowe płatki zdążyły opaść. Suczka zastanawiała się dlaczego. Czy to przez wiatr? Czy to przez to, że nagle zrobiło się zimniej? 

***

Świat pełen kolorów nagle przestał być kolorowy: przemienił się w ponury czarno-biały obraz tego, co kiedyś było żywe. Biała Zamieć spoglądała na budzące się do życia drzewa, lecz zamiast szczęścia i energii odczuwała pustkę. Była pozbawiona tego, czego większość jej od zawsze zazdrościła. Przeżyła śmierć brata w młodym wieku — patrzyła prosto w bursztynowe oczy Śnieżynki i widziała, jak stopniowo uchodzi z nich życie. Tak samo życie teraz uchodziło z niej oraz roślin. Wszystko zaczynało tracić swój wieczny blask. 
Ból gardła nasilał się z każdym dniem, lecz Biała Zamieć była zbyt wyprana ze wszystkiego, aby udać się do medyka. Postanowiła, że pozwoli sobie cierpieć. Kiedy jednak pogoda zaczynała się zmieniać, a z nieba praktycznie codziennie padał deszcz, powoli myślała nad udaniem się do kogoś… niekoniecznie do medyka. Chciała się z kimś jeszcze zobaczyć. Tak, jeszcze.
Z zawieszonym łbem i drgającymi łapami powoli sunęła w kierunku najbliższego budynku. A budynek ten okazał się jej poprzednim domem — jej oraz Złotą Gwiazdę. To właśnie tam opiekowali się zgrają szczeniąt. Na to wspomnienie zakręciło się suczce w głowie; miała wrażenie, jakby z nieba zamiast rzęsistego deszczu, padał deszcz cegieł, które raz po raz uderzały ją w łeb. 
Podeszła do budynku i ze smutkiem na niego spojrzała — ile by dała, aby cofnąć się w czasie i znów przeżyć to samo. 
— To mi się należy władza! — usłyszała czyjś krzyk. — Mi! Zapracowałam na to! Pracowałam od lat, rozumiesz?! 
Krzyk do bólu przypominał jej głos Bryzowego Szeptu, z którą rozmawiała jakiś czas temu. Do gardła podeszła jej żółć — miała ochotę zwrócić wszystko, co zjadła z samego rana. 
— Nie wiem, jak to się stało — śmiała się. — Nie wiem, rozumiesz?! Dlaczego ty? Zabiłaś tę głupią Orzechową Gwiazdę i uważasz się za lidera?! Śmieszne! Żałosne! Godne politowania! — złowieszczy śmiech otulił Białą Zamieć, która nawet nie śmiała się ruszyć o krok. 
— Bryzowy Szepcie… — głos Złotej Gwiazdy wstrząsnął nią doszczętnie. 
— Biała Zamieć wie, rozumiesz?! 
— Umówiliśmy się.
— Żałosne! — znów się wydarła. — Uwierzyłaś mi, a od samego początku kłamałam! Okłamałam ją, że zabiłaś lidera, rozumiesz? Nienawidzi cię. Nikt nie stanie po twojej stronie.
Duże krople wpadały suczce do oczu, zamazują obraz. Nie wiedziała, w co powinna wierzyć. To, co powiedziała jej wcześniej Bryzowy Szept, było kłamstwem? To wszystko było kłamstwem? Złota Gwiazda nikogo nie zabiła? 
Przesunęła się do przodu, choć miała wrażenie, że wokół jej łap zacieśniły się sznury i nie pozwalały iść dalej. Dusza mówiła suczce, aby nie ufała ponownie, by zostawiła tę sprawę pomiędzy zastępcą, a liderem. Nie mogła tego zrobić. Nie mogła zostawić Złotej Gwiazdy, choć na samo imię liderki ogarniał ją żar złości. Też żar jednak powoli był gaszony nieznanym dla niej uczuciem. Chciała jej nienawidzić, lecz nie mogła tego uczynić. 
Wyrwała się z uwięzi i pognała do przodu, mijając wysokie drzewa; błoto chlapało na wszystkie strony, brudząc białe futro Białej Zamieci. Nie mogła się już zatrzymać — wybrała, aby pobiec na pomoc liderce. Tej decyzji nie dało się już cofnąć.
Wybiegła cała mokra oraz obłocona i spojrzała w oczy zaskoczonej Złotej. Suczka patrzyła na nią tymi zgubnymi oczami; Biała Zamieć ponownie zabłądziła w ich głębi, ciemności oraz nieznanej magii, która wypływała z ciemno brązowych tęczówek. Wpatrywała się na nią, spojrzeniem powoli odkrywając wszystkie sekrety, słabości oraz obawy Złotej Gwiazdy. Liderka była przy niej jak pozbawiona kory brzoza. 
— Biała Zamieć… 
Ten szept mogła słyszeć każdej nocy, jak kładła się spać. Ten szept mógł uspokajać ją za każdym razem, jak źle się czuła. Ten szept mógł dawać jej energii, kiedy brakowało jej sił. 
— Złota Gwiazda…
Łapy same goniły do przodu, prosto na liderkę, a czarno-biszkoptowa suczka nie cofnęła się nawet na krok. 
— Ty… nie zrobiłaś nic złego, prawda? — Uśmiechnęła się delikatnie. — Nic złego. 
— Nikogo nie zabiłam.
Suczka poczuła, jak z jej serca spada ogromny ciężar, który dźwigała od kilku dni. Ta ulga była jak lecące w powietrzu piórko. Nic jednak nie mogło trwać wiecznie — psy rodzą się i umierają, z tą chwilą było dokładnie tak samo. Ta chwila umarła. 
Bryzowy Szept zerwała się do biegu i nim obie suczki zdążyły zareagować, kły zastępcy zacisnęły się na karku obecnej liderki. Złota Gwiazda próbowała ją z siebie zrzucić, lecz na jej nieszczęście miała za mało siły. Dopiero Biała Zamieć, która ze wściekłości wgryzła się w łapę Bryzowego Szeptu, uwolniła towarzyszkę. 
— Co ty robisz?! — krzyknęła.
Bryzowy Szept uniosła wyżej głowę.
— Obie jesteście ciebie warte — prychnęła. — Zejdź mi z drogi.
Suczka zaparła się. Nie da jej przejść nawet, jeśli skończy ranna. 
— Nie! — W oczach zaczęły wzbierać jej się łzy. Za nią Złota Gwiazda charczała. Została ciężko ranna. 
Bryzowy Szept zmarszczyła pysk, odsłaniając rząd zakrwawionych kłów. Biała Zamieć zrobiła to samo, warcząc ostrzegawczo i wbijając pazury w brudną, mokrą ziemię. Wpatrywały się w siebie, jakby obie czekały na to, która pierwsza zacznie.
— Zabiją ją — wyszeptała liderka.
Zabij. Zabij. Zabij.
Jak mogła zabić kogoś, kto był z tego samego klanu? Jak mogła zabić kogoś, kto…
Wyrwała na przód i rzuciła się na rudą suczkę. Powaliła ją na ziemię i przygniotła do niej całym ciężarem ciała. Zabij. Zabij ją. Ufała Złotej Gwieździe bardziej, niż komukolwiek innemu. Nie obchodziły ją w tym momencie żadne konsekwencje. Dopiero co ją znalazła! Dopiero co poczuła, że liderka czuje to samo! 
— Złota Gwiazdo… — odwróciła się, trzymając wyrywającą się pod nią suczkę — jeśli piekło istnieje, to trafię tam razem z tobą. 
Otworzyła pysk i zacisnęła kły na gardle Bryzowego Szeptu; łzy ściekały jej po pysku, mocząc i tak mokre od deszczu futro. Zastępczyni powoli zdawała się tracić siły — Biała Zamieć niemal że czuła, jak uchodzi z niej życie.
I gdyby nie ten jeden, fatalny błąd, Złota Gwiazda pewnie wciąż by żyła. Pewnie poszłaby do medyka razem z Białą Zamiecią, gdzie zostałaby opatrzona. Ten jeden błąd był ostatnim błędem, który popełnia wojowniczka przed śmiercią życiowej towarzyszki i swoją własną. 
Bryzowy Szept wyrwała się nagle z ucisku Białej Zamieci i nim ta zdążyła zareagować, rzuciła się na osłabioną liderkę. Przed oczami wojowniczki latała krew, martwe ptaki, a wszystko to dodatkowo było rozmazane przez wciąż padający deszcz. 
— Złota Gwiazdo — wydarła się tak głośno, że z pewnością zdarła chore gardło. — Złota Gwiazdo! — rzuciła się do biegu, próbując odciągnąć Bryzowy Szept, jednak zastępczyni zbyt mocno trzymała nie ruszającą się już liderkę. 

***

Minęło już trochę czasu od poprzedniego zdarzenia. Biała Zamieć nie spała od tamtego dnia ani nic nie jadła przez co wyraźnie schudła. Wciąż w głowie ma swój rozdzierający krzyk, wołający Złotą Gwiazdę, która zmarła tuż obok niej, tak samo, jak jej brat. Wciąż pamięta, jak stała nad nią, szturchała nosem i prosiła, aby wstała. Mówiła, że zabierze ją do medyka i zaraz wszystko się ułoży. 
Nic się nie ułożyło. Nikomu nie powiedziała, co się stało. 
Ten dzień zapowiadał się na bardzo ładny: ptaki śpiewały, słońce świeciło, ogrzewając wymarzłe ciała psów po zimie, a kolejne rośliny budziły się do życia. Ten dzień był naprawdę bardzo ładny. 
Suczka uniosła głowę, aby spojrzeć na rozciągająca się wodę aż po horyzont. Z tego miejsca, odpowiednio wysokiego widać było wszystko. Poczuła chwilową żałość, że nigdy wcześniej tutaj nie bywała; bo gdyby bywała, z pewnością cieszyłaby się podobnymi widokami. 
Spojrzała teraz w dół, w nieskończoność, w którą zaraz skoczy; skoczy tam po to, aby odnaleźć się raz jeszcze w cieple Złotej Gwiazdy i by porozmawiać z bratem. Chciała się dowiedzieć, jak się miewa i sprawuje. 
Bez chwili zawahania wysunęła swe ciało do przodu i pozwoliła mu spaść delikatnie, swobodnie, niczym ptasie pióra suną po wietrze. 

[2572 słów]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz