14 lutego 2021

Od Dyni

 
Nieporadne stadko malutkich istotek próbowało stawiać swoje pierwsze kroki, przypominając tym samym nowo narodzone źrebięta. Zabawny był fakt, iż każdy wyglądał praktycznie tak samo: rude, puchate kuleczki, tylko u niektórych zauważalne były białe znaczenia. Rodzice, którzy nimi się zajmowali, spali w kącie, będąc zmęczeni ciągłą opieką. Nie powinno być w tym nic dziwnego — szczeniąt urodziło się aż sześć. Świeża matka dawała im tyle uwagi, ile tylko potrzebują (a nawet i więcej), nie chciała odstąpić ich na krok, trochę tak, jakby te sześć małych kulek wciąż było do niej połączonych za pośrednictwem pępowiny.
Jedna z rudych kuleczek urodziła się niestety niepełnosprawna, co dosyć zaskoczyło samego medyka, który oglądał samczyka oraz rodziców. Żaden z nich bowiem nie przypuszczał, że ich syn okaże się ślepy, jakby Gwiezdni stwierdzili, iż wzrok do niczego mu się nie przyda. W takiej sytuacji Irysowe Serce szczególną uwagę poświęcała Dyni — to imię okazało się idealnie do niego pasować, był najbardziej puszystym szczenięciem z miotu — opowiadając mu o świecie, którego przecież nie mógł zobaczyć.
Dynia natomiast należał do tych typów osobowości, którzy udają, że nie czują się w pewien sposób poruszeni, gdy daje im się dużą ilość uwagi. Dynia chciał być indywidualistą — sam chciał poznać świat. Nie chciał czuć się gorszy od rodzeństwa, które wstawało na swoje łapki i krążyło wokół, obwąchując ciekawe przedmioty. Dynia nie chciał być traktowany jak jajko, które trzeba nosić w folii bąbelkowej, bo inaczej pęknie i już nigdy nie wróci do poprzedniego stanu. Uciekał więc spod opieki matki i na własną łapę przeszukiwał pomieszczenie, w którym spali, jedli oraz się bawili. Bez zmysłu wzroku było to niebywale trudne — potykał się o własne łapki, jak młody źrebak, niezgrabnie skaczący po trawie. Cicho skomlał pod nosem, nie chcąc, aby przypadkiem ktoś go nie usłyszał. Co by wtedy pomyśleli?! Pewnie płacze, co za niezdara!
Powoli jednak uczył się korzystać z innych zmysłów, które, na szczęście, działały na jeszcze wyższych obrotach, niż ten nieszczęsny wzrok. Szczeniak z upływem czasu dowiedział się, iż został obdarzony czułym słuchem (było to niestety też irytujące, kiedy budził się z byle powodu w nocy). Nie ujawnił tego odkrycia przed rodzeństwem — czekał bowiem na moment, kiedy sam będzie mógł się popisać, pokazać, że też ma w sobie coś niezwykłego.
— Uważaj. — Irysowe Serce spróbował złapać szczeniaka za kark, kiedy ten niepostrzeżenie kierował się prosto w stronę topniejącej zaspy śniegu.
Dynia odwrócił się gwałtownie i — nawet nie patrząc na matkę, ponieważ nie wiedział, w którą stronę patrzy — zmarszczył brwi. Jego malutki pyszczek przybrał taki wyraz, jakby właśnie zjadł cebulę, cytrynę oraz ogórka kiszonego, a do tego popił to mlekiem. Suczka zaśmiała się na jego oburzenie; doskonale wiedziała, że piesek w duchu jest jej wdzięczny za to delikatne ostrzeżenie.
— Wiem, gdzie idę — prychnął, po czym ominął zaspę, lecz przekonany o swojej umiejętności oceny terenu, skończył z łapami w błotnistej brei.
Za jego plecami rozległ się czyjś śmiech. To jeden z jego braci, który musiał bawić się z innymi i przez przypadek dostrzegł burmuszącego się Dynię. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, iż szczeniak rozpoznawał głosy swojego rodzeństwa — rozróżniał ich po śmiechu, po krokach oraz nawet oddechu. Ten, który się z niego zaśmiał był Borowikiem. Borowik niezmiernie go irytował — miał charakter, przyprawiający go o ból głowy.
— Uważaj, gdzie idziesz! — roześmiał się.
Dynia czuł, jak powieka jego oka oraz brew zaczynają drgać mimo jego woli.
— To było specjalnie. — Wypiął dumnie pierś. — Sprawdzam tym samym swoje umiejętności!
Borowik zaśmiał się ponownie, lecz nie dopowiedział nic więcej. Dynia poczuł się wygrany, chociaż wciąż w głębi duszy narastała w nim irytacja.
Jego życie było dosyć… skomplikowane. Trudno tutaj nie mówić o komplikacjach, kiedy mamy do czynienia z niewidzącym psem. Wśród rodzeństwa nie wyróżniał się wyglądem, jednakże tym jednym ubytkiem stał się czymś, z czego można było się naśmiewać. Dla nierozumiejących jeszcze świata szczeniąt trudno było pojąć, iż może urodzić się ktoś, kto nigdy nie zobaczy świata. Rodzice co prawda przykładali się do wychowania, starając tłumaczyć małym rudym kulkom czego wolno, a czego nie, to coraz częściej zauważali, że niektórych zachowań nie dadzą rady się pozbyć. Tak, jak nie dadzą rady pozbyć się wrodzonego zaangażowania Dyni, tak samo nie dadzą rady stłumić zachowania Borowika.
Wiosna powoli dawała o sobie znaki — do życia budziły się kwiaty oraz drzewa, które powoli wypuszczały świeże liście. Dynia słyszał, jak matka opowiada innym o kolorze płatków kwiatów oraz dlaczego te wielkie kreatury, zwane właśnie drzewami, wypuszczają ze swoich gałęzi coś zielonego. Rudzielec nie znał pojęcia zielonego, ponieważ nigdy nie mógł go zobaczyć. Pomimo tego nauczył się słowa zielony. Czasem, gdy chciał coś opisać, mówił, iż jest to koloru zielonego. Oczywiście często myliło mu się i słyszał w odpowiedzi: „chwila, przecież to nie jest zielony, ale niebieski!”. Udawał, że go to nie załamuje, chociaż w duchu czuł się przez to groszy — wszyscy inni wiedzą, jak wygląda kolor zielony, ale nie on. Mógł sobie tylko wyobrażać, próbując stworzyć w głowie definicję koloru, jednakże jeszcze mu się to nie udało. 
***
— Skup się — syknął do Rumianka. — Nie możesz tak postępować! — Miał oczywiście na myśli lekceważące podejście szczeniaka. Rumianek nie postarało się nawet zawalczyć o to, co należało do jejgo.
— Ale…
— Nie! — Odwrócił się. — Słyszałem, jak Borowik się z ciebie naśmiewał. Podnieś to. Upadło ci, prawda?
— Zjem to. — Usłyszał, jak Rumianek się oblizało.
Kawałek jedzenia, o którym była mowa, wylądował w błocie. Dynia usłyszał jedynie głośny plusk oraz śmiech Borowika.
— Następnym razem mu oddaj — prychnął, delikatnie poirytowany zachowaniem szczeniaka.
Od dawna już wiedział, że Rumianek większość rzeczy ma w głębokim poważaniu i będąc szczerym, irytowało go to. Irytowało go to, iż Rumianek nigdy nie wykazywało chęci… praktycznie żadnych chęci. Jedzenie leżało w błocie, a Rumianek mówiło, że to zje. Na dodatek się oblizało, jakby było to najśmieszniejszym, co zaraz wyląduje w jejgo pysku.
Dynia skrzywił się na samo wyobrażanie Rumianka ze smakiem pożerającego mięso utaplane w zimnym błocie.
— Tak, tak — wymamrotało. — Tobie też smacznego.
I na tym ich rozmowa się skończyła. Dynia chciał dać Rumiankowi cenną lekcję, ale ten nie wyglądało, jakby chciało z tego skorzystać. Rudzielec miał nawet wrażenie, że nie został wysłuchany. 
***
Śnieg topniał coraz szybciej, a promienie słońca ogrzewały rude futro Dyni. Każdego dnia naraża się na kolejne interakcje z rodzeństwem i chociaż były te lepsze, jak rozmowa z Krzakiem, to były też te gorsze, jak niechciana rozmowa Borowikiem.
Skrycie przed matką oraz ojcem próbował również trenować, chociaż jeszcze długa droga przed tym, aby został uczniem. Nikt nie odbierze mu tej radości z treningu, nawet fakt, iż nie widzi. To tylko drobny uszczerbek na zdrowiu, nic więcej.
Kiedyś pokaże wszystkim, na co stać ślepego psa — jak dobry jest w walce, jak zwinnie się porusza i jakie ma specjalne umiejętności. To wszystko jeszcze pokaże.
[1094 słowa: Dynia otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz