15 lutego 2021

Od Jazgotu CD Mlecza

Mlecz był kochanym psem. Miłym, kochanym i ciepłym. Jedną z ulubionych osób. Taką, za którą można wskoczyć w ogień, ale w tym momencie Jazgot miał ochotę nazwać go idiotą. Przecież każdy pies wiedział, co to park, a co to las.
Chyba że wiedział. Tylko wtedy znaczyłoby to, że specjalnie okłamał Jazgota. Nie, Mlecz nie był taki. Chociaż… chociaż Jazgot też nie, a przecież właśnie skłamał kumplowi i prawie wciągnął go w niebezpieczeństwo. Zastanawiał się, czy go posłuchać. Wiedział, że powinien, ale łapy go ciągnęły. Ślad. Potrzebował jakiegokolwiek śladu, że ona tu jest.
— Tak, możemy pochodzić po parku — powiedział w końcu. Musiał postarać się wyciągnąć jakiś optymizm z siebie.
— Poszukamy kamieni — zdecydował Mlecz.
— Co?
— Poszukamy kamieni, które będą ci pasować do oczu.
— Co? — Teraz jeszcze bardziej tego nie rozumiał. Mlecz zaczął mu to tłumaczyć, jak jakiemuś szczeniakowi.
— Masz prawie czerwone oczy. Jak krew. Trudno będzie taki znaleźć. Możemy zrobić zawody, kto pierwszy znajdzie odpowiedni kolor. — Jazgot patrzył na niego w ciszy przez dłuższą chwilę.
— Czy ty próbujesz odwrócić moją uwagę? — zapytał w końcu. Mlecz wyglądał na zakłopotanego i wbił wzrok w ziemię.
— A działa? — wymamrotał.
— Nie — odpowiedział Jazgot, ale zaśmiał się w końcu. Nie chciał się śmiać, sam mu się wyrwał. — Ale możemy poszukać jakiś ciekawych, ludzkich przedmiotów. Albo się siłować — powiedział. — I nie mam czerwonych oczu.
— Masz, masz — odpowiedział Mlecz, jego ogon merdał, a oczy się świeciły. A niech będzie, zdecydował Jazgot. Jeżeli Mlecz będzie szczęśliwy i uśmiechnięty, niech nie idą do tego lasu. Przynajmniej nie na razie. 
~~***~~
Zastanawiał się, patrząc w lustro wody, czy jego oczy rzeczywiście przypominają krew. Czy zawsze tak było? Wydawało mu się, że nie. Czy istniała szansa, że sczerwieniały, przez to, co zobaczyły?
Nie ćwiczył dziś z Kasztanem. Ostatnio w ogóle za mało zdarzało mu się ćwiczyć z Kasztanem. Nie powinien na to narzekać. Miękka zdecydowała wysyłać patrole na poszukiwanie roślin. Czasami szło lepiej, a zwykle gorzej. Ta epidemia nawet nie tak długo, a już mu się wydawało, że nie mieli czego zbierać. Bał się momentu, gdy rzeczywiście tak się stanie.
Mlecz przeżył chorobę, ale nie było pewności, że nie będzie przechodził jej drugi raz. Leonis tak powiedział. Wszyscy byli zaskoczeni, nikt nic nie wiedział, tylko sposób leczenia. Medyk szukał jakiegoś bardziej efektywnego, ale na razie nic nie było.
Jazgot intensywnie szukał wszelkiego zielska, jakie mogło być przydatne. Stało się to niemal częścią jego rutyny, gdy nie mógł spędzać czasu z Kasztanem. Bał się trochę, że starszy samiec jest zmęczony jego obecnością. Nigdy tego co prawda nie okazał, ale Jazgot starał się dawać mu przerwę od siebie. Poza tym trzeba było go zmusić do zapoznania z ciocią Szramą, ale to inna historia.
— Co ci jest? — zapytał, widząc Pyła stojącego na klatce schodowej. Jazgotowi nie podobało się, jak dyszał.
— Goniłem zająca — odpowiedział samiec. — A tak poza tym, to czekam na swoją kolej. Szałwia była pierwsza — Wskazał pyskiem do pomieszczenia. Jazgot nie był w stanie usłyszeć, o czym Kurka mówi do samicy, ale Leonis mieszał zioła. Uczeń uśmiechnął się. Będą wyleczeni. Nie wiedział tylko, ile właściwie ziół im zostało. Na pewno za mało. Zawsze było ich za mało.
Teraz przydałby się Laurency. On był świetny we wszystkim, ale zaginął. Nie, nie mógł używać tych słów przy Mleczu. Nie zaginął, poszedł na misję. Za bardzo brzmiało to jak słowa, które powiedziała do niego matka wtedy. Oby jego misja była udana.
Zbiegł szybko po schodach, przeskakując po dwa. Prawie się wywalił pod koniec, gdy źle wymierzył, ale nie trafił pyskiem w podłogę. Truchtem udał się na granice blokowiska. Śnieg na szczęście zaczął topnieć. Nie znosił śniegu. Miał jakiś głupi pomysł, że może coś się zmieni. Może wraz ze śniegiem znikną koszmary. Nie był na tyle głupi, by naprawdę w to wierzyć, ale jednak...
Otrząsnął się z głupich myśli, gdy zobaczył Mlecza. Samiec w coś się wpatrywał. Stał do niego tyłem, a słońce odbijało się od jego futra. W takich chwilach jeszcze bardziej przypominał Jazgotowi żywy promyk słońca. Jak można się nie uśmiechać, patrząc na niego? No jak?
— Co tam widzisz? — zapytał, przystając obok.
— Pojawiają się pierwsze motyle. — Jazgot musiał się wyciągnąć, żeby zobaczyć to samo. Rzeczywiście. Pierwsze motyle pojawiły się i unosiły nad nie licznymi kwiatami, które rosły na ich terenach. Musiał wcześniej je widzieć, ale nie mógł sobie przypomnieć, że były takie ładne. Miał ochotę podbiec i złapać któregoś w łapy.
— To co, plaża? — zapytał się Mlecz. Już najwyraźniej motyle go nie interesowały. Jazgot niechętnie oderwał od nich wzrok.
— A może park? — zaproponował.
— Coś ci się stało? — zapytał Mlecz żartobliwym tonem. — Nie chcesz do morza?
— Zioła rosną w parku — wytłumaczył. — A wiesz, że potrzebujemy ziół. Poza tym park też ciekawy.
Został już skrzyczany za wychodzenie, ale wierzył, że Miękka mu wybaczy. W końcu to było dla dobra sfory. Pragnął ich tylko wszystkich uratować. A jak wyleczyć chorobę bez ziół? Zastanawiał się, czy coś jeszcze tam zostało. Przecież zapewne wszystkie klany wpadły na pomysł. Ale przynajmniej teraz, skoro było cieplej, może jakieś nowe wyrosły.
Kiedy uczniowie dobiegli do parku, znaleźli się otoczeni przez dwunogów. Czemu nagle tyle wyszło? Czyżby ich też wygoniło słońce? Jeszcze na dodatek nie mieli żadnego szacunku wobec roślinności.
— Widzisz je? — zapytał Mlecz, odskakując od czyiś lepkich łap. Oni wszyscy chcieli dotykać Mlecza. Nie podobało się to Jazgotowi, ciężko powiedzieć dlaczego.
— Nie chyba… ej? A tam. — Wskazał pyskiem na małego dwunożnego, który siedział na kocyku. Uroczy ziemniak. Uroczy ziemniak, który siedział sam, a wokół rosły rośliny.
Każdy pies wiedział, że nie powinno się kontaktować z dwunogami. Dlatego właśnie Jazgot postanowił skontaktować się z dwunogami. Ziemniaczek był w końcu całkiem fajny. Wyciągnął ręce, by go dotknąć. Ten jeden przynajmniej ignorował Mlecza.
— Chyba się pomyliłeś — powiedział samiec.
— Chyba masz rację — odparł Jazgot, którego szczeniak dwunogów najwyraźniej polubił. Głaskanie było nawet przyjemne. Tylko łapki trochę za mocno zaciskał na jego futrze, ale trudno. Przecież na taką mordkę nie dało się gniewać.
— Chociaż… Jazgocik, spójrz tu? Czy on na nich nie siedzi? — Mlecz uniósł kawałek koca i rzeczywiście. Może to i było to. Niestety starszym dwunogom chyba nie spodobało się, że krążą wokół ich dziecka. Jacyś zaczęli podchodzić bliżej.
— Spróbuję go podnieść, zabierzemy zioła, a potem uciekamy. Bez dziecka.
— Co?
— Nie myśl Mlecz, robimy?
Ale ten dzieciaczek swoje ważył. Przeprosił go, chociaż wiedział, że nic nie zrozumie. Spróbował wziąć go na kark, a wtedy już usłyszał krzyki dorosłych. 
<Ale to dziwne opo. Ale Mlecz?>
[1038 słów: Jazgot otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia, 1 Punkt Treningu, Pył i Szałwia zostają wyleczeni z choroby]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz