24 lutego 2021

Od Jazgotu — „Pora Nagich Drzew według Dwunożnych” [przygoda #15]

Stanął mocno na łapach. Kołysał się lekko w prawo i lewo, sprawdzając swoją postawę. Wpatrywał się uważnie w oczy Pyłu. Starszy pies delikatnie się uśmiechał. Często zaczynał się uśmiechać, gdy już trochę się rozgrzali. Potrzebowali chwili, by znaleźć miejsce, które spełniało jego standardy czystości. Pył powiedział, że nie chce upadać na brud, a Jazgot miał zamiar się upewnić, że spotka się z ziemią.
Zaatakował. Biegł na niego prosto i Pył oczywiście postarał się odsunąć. Jazgot już to przewidział. Wykręcił i wpadł na samca z całym swoim impetem. Zabolała go przy tym łapa, za mocno ją wykręcił. Pył upadł, przygnieciony uczniem. Jazgot szybko się pozbierał i postarał się go przygwoździć. Wojownik wykręcił się spod niego. To był nieprzyjemny ruch, ale instynkt zadziałał i uderzył Pyła w pysk łapą. Oby nie został ślad. Samiec syknął, więc nadzieja chyba była płonna. Jazgot wykorzystał moment. Wtedy doskoczył i przycisnął jego gardło. Nie chciał mu zrobić krzywdy, ale mieli zasady. Póki osoba nie uderzyła ogonem trzy razy w ziemię, mieli walczyć.
Jazgot zaczynał się już niepokoić, bo Pył ciągle miał błysk walki w oczach. Przycisnął jeszcze mocniej. W końcu samiec przestał się wyrywać i nareszcie zasygnalizował poddanie się. Wtedy nareszcie Jazgot wypuścił z siebie wstrzymywane powietrze i odsunął się.
— Stajesz się ciężki. — Wojownik wstał i się otrzepał. – Ale wciąż brakuje ci finezji.
— Nie wytrenowałem jej. Mam jeszcze czas — odpowiedział z uśmiechem. — Czy starczy na dziś? — zapytał. Pył pokiwał łbem. Tylko trochę go to zasmuciło, ale postarał się tego nie pokazywać. W końcu męczył go już od paru godzin.
— Co robisz dalej, idziesz na patrol?
— Patrol już wyszedł — odpowiedział. A, tak, zapomniał.
Kasztan uczestniczył dziś w patrolu przecież i tym razem Jazgot musiał odmówić. Powiedział, że jest zmęczony i chce sobie poleżeć. Nie chciał, żeby jego mistrz wiedział, że trenuje z innymi psami. Miał nadzieję, że nikt tego mu nie przekaże, ale plotki roznosiły się szybko. Jeżeli te tematy były dla niego ciężkie, to nie chciał ich wyciągać. A z drugiej strony już potrafił sobie wyobrazić zawód na jego pysku, gdy dowie się, że Jazgot znalazł sobie innych trenerów. Planował nauczyć się wszystkiego i postawić Kasztana przed faktem dokonanym, tak, by samiec nie mógł się martwić.
— Pozbieramy zioła?
— Co ty towarzyski dziś jesteś? — Jazgot zarumienił się i spojrzał na własne łapy.
— Nie jestem, wydaje ci się — prychnął. — Pozbieram sam. Ty też powinieneś! — Samiec tylko przewrócił oczami.
To całe zbieractwo sprawiło przynajmniej, że nauczył się paru rzeczy. Nie miał może żadnej specjalnej wiedzy medycznej, ale poznał parę ziół, które były przydatne. Zaczynało go nieco męczyć chodzenie po nie samodzielnie. Czuł, jakby oddalał się od Kasztana, przez swoje kłamstwa. Mlecz miał swoje zajęcia, Nieuchwytki za to nie widział już od kilku księżyców. Nie chciał tego przyznać, ale chyba naprawdę stał się samotny.
Zaczynało się już ściemniać. Jazgot krążył dookoła cmentarza. Rzadko zdarzało mu się tam teraz zachodzić. Za bardzo kojarzyło mu się z wujkiem Richiem. Wszystkie inne psy z czasem straciły w jego głowie tytuły wujków i ciotek, jakoś samo z siebie to zaszło. Richie tylko pozostał.
Jazgot nazbierał nieco krwawnika, bo na pewno się przyda. Przy nagrobku znalazł odpowiednie zioła i spróbował przesunąć go podnieść, by się do nich dostać. Z pełnym pyskiem wylądował u medyka. Szrama z nim rozmawiała, więc tylko podrzucił roślinki na miejsce i wyszedł bez słowa. Miękka patrzyła na niego nieco dziwnie. Dziś nie miał ochoty z nią rozmawiać. Zawsze zmuszała go do myślenia.
Nie mógł znaleźć Mlecza, Pył miał go dość, Kasztan z Miętą poszli na patrol. Świerzbiły go nogi. Nie mógł usiedzieć w miejscu.
Teraz rzadziej wychodził do miasta, ale nadal bardzo dobrze się w nim odnajdywał. Rozpoznawał te drobne różnice w zapachach konkretnych miejsc. Znał fragmenty chodnika, które powinno się przeskakiwać i miejsca, gdzie potwory dwunogów wyskakiwały znikąd. Było mu dobrze. Smutno, ale całkiem dobrze. Oglądał się tylko co chwila, spodziewając się zobaczyć mordercę za sobą. Nie było nikogo, tylko ulice pełne dwunogów. Wysiadali ze swoich potworów i szli w tym samym kierunku. Postanowił za nimi podążyć.
Część dwunogów zwracała na niego uwagę, zwłaszcza ci z maluchami. Jazgot zwinnie wymijał ich długie nogi. Tylko raz prawie wszedł pod potwora, ale odskoczył, wiedząc jego świecące oczy. Nie był pewien, gdzie właściwie zmierzali. To było niemal przyjemne. Idąc przed siebie, w tej wielkiej grupie, czuł się lepiej. Wiedział, że nie mieli pojęcia, kim był, ale niemal potrafił sobie wmówić, że nie jest sam.
Najpierw wydawało mu się, że to oczy potworów. Dopiero potem zrozumiał, co widzi. To były gwiazdy przyczepione do słupów, do ścian, do płotów. Stał, patrząc na nie jak zaczarowany. Kiedy to się stało? Jak? Nie był w stanie oderwać wzroku. Jak oni byli w stanie tego dokonać?
Ktoś na niego nadepnął i przerażony Jazgot odskoczył. Wpadł na innego dwunoga i ten krzyknął. Przedostał się do jednej z lamp i skulił się pod nią, starając się stać niewidzialnym. Zdenerwowany dwunóg, nie patrzył nawet już w jego kierunku. Zamiast tego zainteresował się bliskimi gwiazdami. Jazgot zrobił to samo.
To jakby, znalazł się w innym świecie. Czemu nie było tak wcześniej? Czy on jakimś sposobem to przeoczył?
— Hej? — usłyszał za sobą. Obrócił się szybko i najeżył, zanim zdążył nawet pomyśleć. Stał tam pies. Duży, przypominający mu bardziej owłosionego Dyma i na dodatek był czysty. Jazgot sam dbał mocno o zachowanie ładnego futra, ale ten pies… ten pies miał jedynie błoto na łapach, nigdzie więcej. Niemal błyszczał z tej czystości.
— Kim jesteś? — zapytał się Jazgot, tylko trochę się rozluźniając.
— Graham — powiedział i jak poruszył pyskiem, coś błysnęło pod jego sierścią. Obroża. Czyli Pieszczoch. Jazgot opuścił ogon i uniósł nieco łeb. — A ty?
— Jaz… Nazywam się Jaz — skłamał dość gładko. Nie wiedział, jakie pieszczochy mają stosunki do klanów, ale zapewne nie miały za dużo miłości do Bezgwiezdnych. Nikt przecież nie miał. Pies popatrzył na niego i przechylił łeb w bok.
— Miło cię poznać, Jaz. — Uśmiechnął się delikatnie, jakby bał się pokazać zęby. — Nie jesteś stąd, prawda?
— Niezupełnie — powiedział, starając się dobrze dobierać słowa. Kłamanie w żywe oczy było trudne, znacznie lepiej sobie radził, gdy mógł wtrącać jakieś ziarenka prawdy. — Trzymam się raczej krańców miasta. Postanowiłem się wyjątkowo przejść do centrum. Ty? Mieszkasz tu?
— Niezupełnie — zaśmiał się pies. Jazgot nie wiedział, czy jego radość i rozluźnienie go cieszy, czy może martwi. Pozostał uważny. — Mieszkam trochę za rynkiem. Wyszedłem, bo to ostatni dzień światełek świątecznych. Jakoś w tym roku moi państwo nas na nie wzięli.
Moi państwo. Jazgot aż zadrżał na dźwięk tych słów. Pozwolić się zniewolić. Dać innej rasie całkowitą kontrolę nad sobą. Słyszał o tym tyle opowieści, a ten pies mówił o tym, jak o czymś normalnym. Zwyczajnym. Czy pies może być aż tak ślepy, by nie dostrzegać własnych łańcuchów?
— Może chciałbyś się ze mną przejść? — zapytał. Jazgot zawahał się.
— Nie dziękuję — powiedział w końcu z ciężkim sercem.
— Na pewno? Uwierz mi, to nie problem. I tak zmierzam w tamtym kierunku. — Wskazał łbem w stronę głównej ulicy. — Przydałoby mi się jakieś towarzystwo. Wiesz, trochę samotnie jest tak chodzić wśród ludzi, którzy mnie nie znają.
— Ludzi? — wyrwało mu się to niechcący.
— Ach, nie używacie tego określenia, prawda? Wiesz, dwunogów.
Ludzie. Dziwne określenie. Zapamiętał je, na wszelki wypadek.
— Dobrze, możemy się przejść — powiedział, jakby łaskawie się zgadzał na propozycję psa. Wiedział jeszcze, gdzie jest. Póki kojarzy rejon miasta, nie miał co się niepokoić. Nauczył się walczyć i wiedział, jak biec. Da przecież radę. Postanowił się pilnować i nie spuszczać wzroku z otoczenia. Uczył się być wojownikiem, jakby co, pokona przecież jakiegoś pieszczocha.
Poza tym, światła. Naprawdę starał się walczyć ze swoim zdziwieniem. To było… niesamowite. Nie szli środkiem, tylko bokiem, by nie wpadać za bardzo na dwunogów, nie, ludzi. Nie dość, że dali radę zawiesić gwiazdy na słupach, a dodatkowo dali radę wrzucić więcej na nieboskłon. Czuł, jakby miały zaraz opaść na niego.
W budach, rozstawionych po targu, stało jedzenie. To było coś innego niż zwykle. Nie czuł tylko i wyłącznie mięsa, ale jakieś nowe zapachy. Nie umiał tego nawet nazwać. Jakby było czymś słodziutkim, a jednocześnie jakieś bardziej… miodowe? Leśne? Nawet jeśli nigdy nie postawił łapy w prawdziwym lesie, to potrafił sobie to odpowiednio wyobrazić. Wyciągnął łeb w górę, starając się złapać jak najwięcej zapachu. Próbował zapamiętać je jak najlepiej, mając wrażenie, że znikną z jego pamięci, jak tylko wyjdzie spod gwiazd.
— Co o tym sądzisz?
— Hm? — Jazgot spojrzał na psa. Uśmiechał się do niego trochę dziwnie. Jakoś tak przyjacielsko. Postarał się odpowiadać równie przyjemnie, żeby samiec się nie zasmucił.
— O Gwiazdach. Czy nie jest to dla ciebie jakieś… bluźniercze? — zapytał Graham. Przez chwile nie był pewien, o czym samiec mówi.
— A, Gwiezdni? Niespecjalnie. — Spróbował zobaczyć coś pomiędzy światełkami, ale nie był w stanie dostrzec czegokolwiek między światełkami. — Nie jestem wierzący.
— A myślałem, że wszystkich klanowiczów łączy wiara. — Jazgot zamarł, ale szybko postarał się przywrócić sobie spokój.
— Skąd pomysł, że jestem z klanu?
— Patrzyłem na ciebie i nie wydajesz się być włóczęgą. A jest na tobie za wiele zapachów, byś mógł być samotnikiem. Zostają klany. Ale nie musisz mi mówić, jak nie chcesz. — Uśmiechnął się do niego ponownie i zwolnił krok, by dostosować się do Jazgota. — Rozumiem, że pewnie wolałbyś nie zdradzać nic pieszczochowi.
Spojrzał na niego. Próbował rozpracować, ile ten pies miał lat. Na pewno nie był młody, rozpoznawał to po głosie, ale przez to całe zadbanie ciężej było mu rozpracować wiek. Wydawał się być całkiem sprawny, nie powinien być zbyt stary.
— Czemu żyjesz z ludźmi? — zapytał się. Pies zamyślił się przez chwilę.
— Bo lubię. Dobrze mi jest z nimi. Nie muszę się niczym martwić, jestem zadbany i bezpieczny. To jak bycie w klanie, tylko z innym gatunkiem. Rozumiesz, prawda?
Nie, nie rozumiał. Nie wiedział, czy potrafi rozumieć. Ten pies wydawał się miły, przyjemny, normalny. Mógł uciec z klatki, a jednak właśnie tam wracał? Dlaczego? Dlaczego wolał wybrać ich zamiast swoich?
Dotarli do świecącego drzewa. Jazgot zatrzymał się, by na nie popatrzeć. Miał wrażenie, że wszystkie kolory tego świata świeciły właśnie przed jego oczami. Błyskały tysiącami, milionami świateł i blaski odbijały się od wiszących kryształów.
Graham dał mu czas. Usiadł z boku i pozwolił mu patrzeć, Jazgot nie był pewien, ile czasu minęło. Jakiś dwunóg błysnął swoją maszyną na niego. Wtedy uznał, że musi się zbierać. Wzbudzał już za duże zainteresowanie. Ociągał się jednak, jeszcze jeden, ostatni raz obszedł drzewo dookoła. Miał nadzieję, że zastąpi mu mordercę w snach. Wrócił do Grahama.
— Jutro już tego nie będzie? — Chciał pokazać to wszystko Mleczowi.
— Niestety. — Pies pokręcił łbem — Za rok znowu będziesz mógł je zobaczyć.
— Szmat czasu — westchnął i ruszył za psem.
Świateł powoli było coraz mniej i mniej. Okrążyli już rynek i na nowo przechodzili przez targ. Zbliżali się niebezpiecznie do granic z Flumine. Jeszcze nie czuł ich zapachów, ale wiedział, gdzie powinny się zaczynać. Chociaż milczeli przez większość drogi, było mu dobrze. Lepiej milczeć z kimś, niż samemu.
— To tu. — Pies wskazał łbem na ładny, duży domek z ogródkiem i jasnymi ścianami. — Moi państwo wyszli dziś, więc może chcesz wskoczyć do nas. Moja ukochana pewnie będzie chciała cię poznać.
— Ukochana?
— Też miała do czynienia z klanami. Raczej jej nie znasz, jak tak patrzę, ale moglibyście pogadać o jedzeniu szyszek i kopaniu dołów.
— Tak, to jest dokładnie to, co robią klany — zaśmiał się Jazgot. — Dziękuję ci — powiedział w końcu. - Przydał mi się ten spacer.
— Mogłem się domyślić, patrząc na to, jak krążyłeś zagubiony. — Poklepał go łapą w kark. — Powodzenia Jaz. Wpadnij, jak kiedyś będziesz miał czas. Mój płot jest zawsze możliwy do przeskoczenia.
— Pewnie zapamiętam. — Odwrócił się jeszcze, by zobaczyć, jak Graham jednym, sprawnym ruchem przeskoczył przez ogrodzenie. Wiatr zmienił kierunek i Jazgot pozwolił mu owiać swój pysk. Przez moment przyszedł do niego dziwny zapach. Taki… ciepły, ale ziemisty, jak mleko i opadłe liście. Jak dom.
Jazgot pokręcił łbem. Wrócił do domu truchtem, wchodząc na tereny od strony cmentarza. Czekała na niego Miękka, siedząc przy oknie, spokojna jak zawsze. Kazała mu w ramach kary, za ucieczkę, sprzątać legowisko. Było warto.
Gdy zasypiał, morderca znów się pojawił, ale był oświetlany w snach milionami nowych gwiazd. 
[1969 słów: Jazgot otrzymuje 19 Punktów Doświadczenia +10 za przygodę, 4 Punkty Treningu i w ogóle jest kox bo nawet Szrame terminator wyleczył]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz