Wojowniczka obudziła się dość wcześnie. Wstała i wyszła z legowiska do centrum obozu. Kiedy przechodziła między psami, rozmowy milkły. Słyszała słowa „morderczyni”. A może jej tylko się wydawało? Przeskoczyła przez kupę gruzu, w stronę wybitej szyby. Tak, pójdzie na spacer. A może nawet coś upoluje? Jeziorny Kwiat chodziła wokół starego dworku, który powinna nazywać domem. Jednak wszędzie w mieście czuła się obco, tylko las był taki „jej”. Wygląd odróżniał ją od reszty psów, i to pewnie było powodem relacji z resztą klanowiczów. Większość z psów zawsze bała się tego, co obce i instynktownie chcieli się tego kogoś pozbyć. Śmierć Rzecznego Liścia wzbudziła wiele pytań, a najłatwiej było zrzucić winę na nią. Od zawsze czuła, że nie pasuje do klanów. Śmierć jej brata była okazją dla psów, żeby otwarcie nazwać ją morderczynią i już nie skrycie chcieć jej śmierci.
Suczka biegła brzegiem lasu. A co gdyby spotkała Quintus? Szczerze mówiąc, jej było już wszystko jedno. Może nawet ucieszyłaby się jeśli jeden z tych zdrajców rozerwał jej gardło...
Nagle coś zwróciło uwagę suczki. Z krzaków wyszedł lis. Pysk miał uwalany krwią, niedaleko niego leżał całkiem spory królik. Na widok wojowniczki warknął, ale kiedy to Jeziorny Kwiat odsłoniła zęby w warknięciu, zrozumiał, że niewiele wskóra przeciw wilkowi. Podkulił ogon pod siebie i uciekł, skomląc. Zadowolona sunia chwyciła królika i zaczęła go konsumować w ciszy. Dopiero kiedy zostało już praktycznie tyle, co mysz, zdała sobie sprawę, że mogłaby zanieść zwierzynę klanowi. W sumie, moim „kolegom” wszystko jedno co będę robić — myślała, kończąc jeść — Zawsze będę dla nich intruzem, wrogiem, którego trzeba się wystrzegać.
Oblizała dokładnie pysk i położyła się na stercie liści. Zwróciła łeb w kierunku, gdzie był obóz. Nie czuła chęci wracania tam. Od czasu epidemii, mogła częściej wymykać się do lasu pod pretekstem zbierania ziół. Niestety, niczego jeszcze nie przyniosła. W może by coś jednak zebrać?
Od strony drzew dało się słyszeć kolejne szelesty. Wojowniczka wstała. Zza krzaków wyszedł lis, ten sam którego królika właśnie przełykała. Lis nie byłby tak głupi, żeby wracać sam — pomyślała, marszcząc wargi w pomruku. Miała rację. Zza drzew wyszło jeszcze pięć lisów. Jeden, dwa, może nawet trzy — Jeziorny Kwiat dałaby sobie radę bez problemu. Jednak sześć lisów daje nieco inne szanse. Szara suczka nie czekała, aż lisy zaatakują. Sama zaatakowała. Rzuciła się bez żadnego warknięcia czy skowytu na lisa najbardziej z przodu. Gryząc i drapiąc, wywołała całkiem spory strumień krwi, który głęboką czerwienią znaczył polankę. Wilczyca odskoczyła, pamiętając o tym, żeby nie dać się przewrócić. Jeśli upadnie, zagryzą ją i zadeptają. Truchtała, biegała i skakała w miejscu, starając się atakować lisy. Jeden nie miał już oka. Drugi — kicał na trzech łapach. Reszta mogła się pochwalić podobnymi zadrapaniami, ale nie mniejszą ochotą do walki. Na razie suczka wygrywała, ale nie może to trwać wiecznie. W końcu się zmęczy.
Pierwszy błąd popełniła, skacząc na drugą stronę polany. Poharatane lisy ją otoczyły. W tym momencie na polanę wpadło lisię szczenię. Najwyraźniej wyszło z nory, zdziwione, że mamy nie ma. Jeden z lisów, ten bez oka chwycił malca za kark. Jeziorny Kwiat przez chwilę patrzyła w ślad za nią. Ten moment nieuwagi wystarczył drapieżnikom, aby rzucić się na jej bark i chwilowo przygwoździć do ziemi. Suczka zaskowyczała rozpaczliwie, i drapiąc tylnymi łapami, na oślep skoczyła poza zasięg lisich kłów. Cztery lisy rzuciły się w ślad za nią. Cztery — jeden leżał na ziemi i się nie ruszał. Zaraz, było sześć... Jeden sobie poszedł... Jeden nie żyje...
Poczuła pazury na plecach. To lis, który odprowadził szczeniaka. Teraz atakował dwa razy zajadlej. Czy to dlatego, że bał się o potomstwo? Jeziorny Kwiat ponownie zanurzyła się w wir walki.
Kiedy słońce zachodziło, oświetlając wszystko pięknym złotym kolorem, wojowniczka wymęczona leżała na polanie. Niedaleko niej leżały cztery lisie truchła. Jeden lis, skowycząc i kuśtykając, uciekł w las. W każdej chwili mógł wrócić, ale suczka, prawdę mówiąc, miała to w nosie. Ostatni lis ledwo trzymając się na łapach, skoczył na przeciwniczkę. Chyba krew pomieszała mu w głowie. Jakby nie widział, że jest sam przeciw wojowniczce. A może pomyślał, że jest tak słaba, że uda mu się wygrać? Wilczyca machnięciem przetrąciła mu kark. Więcej miała szczęścia niż energii. Schyliła się, żeby wylizać dość dokuczliwą ranę na nodze. Krwawiła z wielu miejsc, ale w tej chwili ból był jej obojętny. Nagle na skraju polany zauważyła jakieś liście. Czy już je gdzieś widziała? Podniosła łapę i wzięła się do jej wylizywania. Delikatnie wyjęła z poduszki cierń, który tkwił w jej łapie już od paru dni. Przymknęła oczy i żałowała wyprawy w las. Zawsze widok drzew podnosił ją na duchu. Tym razem las dał jej również bitwę z lisami i dokuczliwe rany. Obserwując krew wypływającą z łapy, znowu przypomniała sobie śmierć Rzecznego Liścia. Ten moment przywoływała już tak często, że miała nadzieję, że w jej myślach zatrą się przynajmniej szczegóły. Jednak mimo upływu czasu, krew i bezwładne ciało brata powracało w snach i myślach bardzo realnie. Ostatnio do sennych koszmarów doszła jeszcze jedna śmierć. Śmierć medyka Industrii pamiętała bardzo wyraźnie. Czasami śniła jej się też Bryzowy Szept, która do tej śmierci doprowadziła. Zamrugała oczami i spojrzała w usłane gwiazdami niebo. Gwiezdni, czemu daliście mi tak ciężkie życie? — pomyślała. Spuściła łeb i dalej wylizywała rany. Powinna już wracać do obozu. Noc w lesie nie jest dobrym pomysłem, ponieważ to terytorium Quintusu. Była wymęczona po bitwie z lisami. Już chciała wstać i skierować się do obozu, kiedy coś zwróciło jej uwagę. Obróciła poharatany łeb w kierunku dźwięku. Tylko jej się wydawało czy to naprawdę? Teraz wyraźnie usłyszała szelest liści z tyłu. Z krzaków wyłonił się rudy pysk bez jednego oka. Lis wrócił. Odsłonił zęby i warcząc, przejechał jej pazurami po pysku. Wymęczona wojowniczka nie pozostawała mu dłużna — skoczyła w stronę drapieżnika, przewracając go na plecy. Jednym ruchem łap wypruła mu wnętrzności. Położyła się na brzegu polanki, liżąc rany. Teraz dopiero zdała sobie sprawę, że walcząc, zostawiła swój zapach. Quintus pewnie to wyczuje. Ostatkiem sił przeciągnęła zwłoki do jakichś ruin blisko lasu. A w miejscu walki powalała wszystko lisią krwią. Nie zakryło to całkiem jej zapachu, ale może wojownicy Quintusu po prostu czując smród lisa, nie będą się bawili w dalsze analizowanie zapachu. Zwróciła łeb w kierunku ciemnego nieba i wyszeptała cicho:
— Gwiezdni, proszę, żebym mogła chociaż wrócić bezpiecznie do obozu.
Słowo „obóz” dziwnie brzmiało w jej pysku. Ale niczego innego nie miała... Powinna dziękować Gwiezdnym za to, że może żyć z Klanami.
Zioła na skraju polanki ponownie przyciągnęły jej uwagę. Wydawało jej się, że gdzieś już je widziała...
[1065 słów: Jeziorny Kwiat otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz