22 lutego 2021

Od Krzemiennej Łapy

Obudziłem się dzisiaj, nie mogąc przestać kichać. Zresztą, w nocy też się źle czułem. Gdy otrząsnąłem się po przebudzeniu, już wszystko wiedziałem. Trwa epidemia. Członkowie mojego klanu chorują na jakąś nieznaną chorobę. A jeden z tych chorych głupców postanowił zniszczyć moje marzenia, sabotując moją drogę do władzy. Niedoczekanie jego. Ja się jeszcze zemszczę. Wyzdrowieję tak szybko, jak tylko to będzie możliwe, poznam tożsamość psa, który mnie zdradził i sprawię, że pożałuje, iż nie jest w... Psik. Na czym to stanęło? Tak. Pies, który mnie zdradził, pożałuje, że nie jest w Infernum. Może to była Nieuchwytna Łapa? Tak, zaczepiała mnie, abym się z nią pobawił. W czasie choroby. Czego ona się ode mnie spodziewała? Że jestem masochistą? A może Biała Zamieć? Moją byłą mentorkę również bez powodu ciągnęło do interakcji ze mną. Potrząsnąłem głową.
To i tak nieważne. Jestem chory, więc chwilowo bezsilny. Muszę zachować się jak odpowiedzialny wojownik i uratować siebie z tak niekomfortowej sytuacji. Przede wszystkim muszę znaleźć zioła. Złota Gwiazda w życiu nie pozwoli mi wyjść samemu. Muszę znaleźć opiekuna. Najlepiej i tak już chorego, aby miał motywację. Nie mogę nikomu zdradzić mojej słabości.
Mój wzrok padł na białe futro Srebrnego Zboczeń... znaczy się, Srebrnego Zbocza. Prawie nazwałem go dość obraźliwym określeniem, jakim mianują go moi pobratymcy z Ventus. Jeśli chcę go wziąć za opiekuna na czas wyprawy po zioła, muszę być dla niego miły. A miły i niewinny to ja akurat potrafię być.
Najpierw poszedłem w krzaki, kichnąć i kaszlnąć tyle razy ile tylko się dało. Nie mogłem pozwolić sobie na kichnięcie w obecności Srebrnego Zbocza. Wziąłem głęboki wdech i poszedłem do białego wojownika.
— Srebrne Zbocze, widzę, że chorujesz. — Skinąłem głową z szacunkiem. — O ile mógłbym coś zasugerować, chciałbym wyjść z tobą poszukać ziół, gdyż tylko to może zapewnić Ventus przetrwanie.
— Chcesz iść po zioła? — Srebrne Zbocze spojrzał na mnie nieufnie, ale na szczęście nie zauważył, że jestem chory.
— Muszę dbać o klan — stwierdziłem. — W końcu, za kilka księżyców mogę zostać przywódcą. A nie chcę nim być w umierającym klanie.
Srebrne Zbocze spojrzał na mnie z rozbawieniem, co mnie zirytowało, choć nie dałem po sobie tego poznać. Czy wojownik naprawdę nie wierzy, że mógłbym kiedyś zostać przywódcą? Jeszcze się zdziwi.
— W porządku Krzemienna Łapo, możemy iść — zaśmiał się Srebrne Zbocze. — Pójdę tylko powiadomić Złotą Gwiazdę, gdzie idziemy.
Odwrócił się do mnie tyłem i wszedł do legowiska przywódczyni. Grzecznie poczekałem na nim w tym samym miejscu, nie mogąc przestać myśleć o tym, jak Srebrne Zbocze mnie potraktował, gdy usłyszał, że wierzę, że mam zostać szansę zostać przywódcą. Co jest ze mną nie tak? Może nie jestem tak szybki i silny jak inne psy, ale za to sprytny i podstępny.
Po chwili z legowiska przywódczyni wyszedł Srebrne Zbocze, ruchem głowy dając mi do zrozumienia, że możemy iść. Poszedłem za nim z pochyloną głową. Głupiec z niego. Nie potrafi spojrzeć obiektywnie. Mam nadzieję, że to nie on jest moim biologicznym ojcem. Ktokolwiek nim jest, ten krótkowzroczny Srebrne Zbocze nawet w snach nie mógłby spłodzić takiego obserwatora, co ja.
Poczułem swędzenie w nosie. Stłumiłem kichnięcie, nie chcąc, aby usłyszał je idący wciąż przede mną Srebrne Zbocze. Tak, przede wszystkim muszę skupić się na tym zielsku, które może mnie wyleczyć. Jak ono wygląda. Chyba jak typowe zielsko. Nie wygląda jak trawa, nie pachnie jak mech, nie szeleści jak liście, tylko coś pomiędzy. Jak medycy to rozpoznają.
Mój wzrok spoczął na czymś dziwnym leżącym na ziemi. Wyglądało jak roślina, ale nie była to ani trawa, ani liście, ani mech. To musiał być lek. A jak nie lek, to chociaż trucizna. I tak dobrze. Otruję Srebrne Zbocze, który ze mnie drwił, a potem zemszczę się na chorym, który mnie zaraził. Zioła okazały się być dość łatwe do wyciągnięcia, więc je wykopałem, a kiedy już leżały obok mnie na ziemi, przywołałem Srebrne Zbocze.
— Co jest młody? — spytał przyjaźnie. — O, niezły łup. Ja nic nie znalazłem.
— Zjedz trochę — powiedziałem. — Widziałem, jak Manaci Olbrzym leczy pacjentów. Po prostu to jedzą.
— Na pewno? — spytał ostrożnie Srebrne Zbocze, po czym ostrożnie wziął do pyska trochę tego ziela.
Nie, nie uważam, abym postępował podle. Nie mogłem pójść do Manaciego Olbrzyma z trucizną, ponieważ by mnie wyśmiał. Z kolei Srebrnemu Zboczu należała się kara za to, że ze mnie drwił, gdy opowiedziałem mu o moich ambicjach. Jeśli Gwiezdni o niego dbają, nie dadzą mu zginąć.
Srebrne Zbocze przeżuł zioła, krzywiąc się przy tym nieprzyjemnie. To jeszcze o niczym nie świadczyło. Każdy lek i każda trucizna jest ohydna. Spojrzałem na białego wojownika z ciekawością.
— I jak? — spytałem. — Lepiej ci, gorzej? Umierasz, zdrowiejesz?
— Nic nie czuję — zawahał się Srebrne Zbocze, po czym się uśmiechnął — ale na pewno nie umieram.
— No i dokładnie to chciałem wiedzieć — powiedziałem z zadowoleniem, zabierając zioła, po raz kolejny tłumiąc kichnięcie. — Zabiorę je do Manaciego Olbrzyma. Życzę powrotu do zdrowia.
Idąc do legowiska medyka, walczyłem ze sobą, aby stłumić rozbawienie. Dałem radę. Zmanipulowałem Srebrnym Zboczem, aby zjadł zioło, które mogło okazać się trucizną. Dobry jestem.
Gdy wróciłem do obozu, pierwsze co, to ruszyłem w kierunku legowiska medyka. Starannie unikając chorych (jeszcze by mnie drugi raz zarazili) podszedłem do Manaciego Olbrzyma. Z ulgą przyjąłem fakt, że nie ma z nim tej jego chorej uczennicy. Mojej nieuważnej, chorej siostry, Cynamonowej Łapy.
— Manaci Olbrzymie. — Wyplułem zioła i skinąłem z szacunkiem głową. — Muszę cię poinformować, że był zamach na moje życie.
— Co? — Manaci Olbrzym wyglądał na zaskoczonego. — Krzemienna Łapo, o czym ty mówisz?
— Jeden z twoich... — spojrzałem z nieufnością na inne psy z legowiska Manaciego Olbrzyma — pacjentów mnie zaraził. Przypuszczam, że oczywiście niechcący. — Skłamałem, nie chcąc w klanie rozsiewać plotki, że warto organizować na mnie zamachy. — Jestem jednak chory. Przyniosłem zioła. Co mam z nimi zrobić?
— Cóż... — zawahał się Manaci Olbrzym. — Oczywiście, Krzemienna Łapo. Zaraz się tobą zajmę. Obiecałem jednak pierwszeństwo Aksamitkowej Chmurze... Sam rozumiesz.
— Ach tak — mruknąłem z irytacją, po czym się otrzepałem. — Naturalnie, że to rozumiem. Suczki mają pierwszeństwo.
Postarałem się stłumić irytację i odszedłem na bok, cały czas starając trzymać się z daleka od tego wariatkowa. Co to w ogóle za zasada, że suczki mają pierwszeństwo? Słyszałem wielokrotnie, jak starsze psy o tym mówią, ale czy to nie jest niegrzeczne? To jakby określać, że suczki powinny być ważniejsze od psów, co jest kompletną głupotą. Spojrzałem wrogo na Aksamitkową Chmurę, leczoną właśnie przez Manaciego Olbrzyma. I w czym ty niby jesteś lepsza ode mnie — pomyślałem z irytacją. Czy to ty znalazłaś zioła, aby uzdrowić siebie i nie musieć zrzucać tego zadania na innych? Nie. Nie masz nawet dość godności, aby mi podziękować i uznać moją wyższość.
Ale pewnego dnia to zrozumiesz. Pewnego dnia zrozumiesz, że jestem od ciebie lepszy. Może nie pod względem fizycznym, ale intelektualnym. Pewnego dnia, wszyscy to zrozumiecie. Lecz wtedy będzie już za późno.
[1106 słów: Krzemienna Łapa otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia, 3 Punkty Treningu i zostaje wyleczony z choroby]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz