28 lutego 2021

Od Kasztana CD Jazgotu

Czas mijał, a Jazgot bardzo szybko rósł i bardzo szybko się uczył. Ze skradaniami, gonitwami, polowaniami i siłowaniem się radził sobie lepiej i lepiej, ale Kasztan wiedział, że to nie oznacza dla niego nic dobrego. Przyzwyczaił się już do swojej nowej roli. Właściwie to nie było takie trudne, Jazgot był naprawdę wspaniałym małym psiakiem. Dużo gadał, był pilny i zdolny, nie można było na niego jako ucznia narzekać. Może i uciekał często poza granice, a odkąd podszkolił w skradaniu, to coraz łatwiej było mu nagle znikać, ale to nie było takie znowu straszne. W końcu rzadko robił to sam, no a Kasztan tylko chwilę się pomartwił, a potem znowu go widział. Normalna sprawa z maluchami, jak mu powiedział Laurency. Może nie do końca w tych słowach, ale tyle zrozumiał.
Była jednak jedna sprawa, w której wiedział, że Jazgot nie może być z nim szczery. Walka. Co prawda przepychali się czasem, Kasztan pokazał mu też jak polować (chociaż długo musiał się do tego przełamywać, a i podjął się tego, dopiero kiedy dowiedział się, że ten już schwytał swojego pierwszego ptaka), ale mimo zapewnień szczeniaka, że trening jest idealny i jest najlepszym nauczycielem, pies w głębi serca wiedział, że Jazgot chce tych lekcji. I to chce ich od niego. Widział wprawdzie, jak czasem walczył z Dymem, z którym bardzo się polubił. Cieszył się, ale jednocześnie coś go kuło. Sam nie wiedział, jak się do tego zabrać, a co dopiero zachowywać się tak, jak Dym. Niekiedy bał się, że ten coś zrobi jego uczniowi — nie bywał szczególnie delikatny. Denerwowało go to trochę, w końcu, jeśli nawet coś by się stało, to zapewne byłoby zlekceważone. A w końcu szczeniaki nie powinny mieć takich poważnych treningów przeprowadzanych w taki sposób. Jakby się tak dłużej zastanowić, to Kasztan w ogóle nie wiedział, jak to powinno wyglądać, żeby wszystko było w porządku. Wiedział jedynie, że jego nie był w porządku.
Wojownik spojrzał na ucznia śpiącego obok. Przez tę spokojną (przynajmniej teraz), pochrapującą kulę w jego życiu nagle pojawiło się tyle nowych, dziwacznych problemów. Zupełnie nie podejrzewałby wcześniej, że ten malec może zmienić aż tyle. Co wieczór bał się, że jak zaśnie, to Jazgot zniknie, pójdzie gdzieś rano czy nawet w nocy i coś mu się stanie. Ulga, jaką przeżywał każdego ranka, którego widział go całego i zdrowego po przebudzeniu się, była największą, jaką kiedykolwiek czuł. Może poza tymi momentami, w których widział go w końcu po tym, jak nie było go dłużej niż kawałek dnia i można było się już zaczynać bardzo niepokoić. Przyłapywał się także na tym, że na patrolu czy polowaniu myślał o tym, co teraz ten łobuz może porabiać. Albo znajdywał kolejną ciekawą rzecz, której mógł go nauczyć.
Czuł się za niego odpowiedzialny i to bardzo. To było dalej dla niego trochę dziwne, jak w kilka księżyców w zasadzie obcy szczeniak z klanu stał się nagle tak ważnym członkiem rodziny. Kasztan bał się sam przed sobą do tego przyznać, ale kiedy raz Laurie odniósł się do Jazgotu jako jego syna, to po otrząśnięciu się z chwilowego zamurowania, poczuł, że robi mu się cieplej na samą myśl o tym. Czy Jazgot był jego synem? Możliwe, że tak się wobec niego zachowywał, a przynajmniej chciałby robić to porządnie, tak, żeby ten nie czuł się źle w jego towarzystwie. Żeby czuł, że może na nim polegać. W końcu tego potrzebuje się od rodziców. Tego i oczywiście mnóstwa innych rzeczy, o których pies bał się myśleć. Perspektywa bycia ojcem była dla niego przerażająca, na szczęście wiedział, że Jazgot tak go nie postrzegał. Mówił mu po imieniu i mimo wspólnego legowiska i innych rzeczy, to w końcu był jego mentorem, nauczycielem. A relacja z nimi tak wyglądała. Poza tym doskonale wiedział, jak mały tęsknił za mamą. Mówił o niej coraz rzadziej, ale Kasztan widział, że Jazgot dalej na nią czekał. Rozumiał go. Gdyby on miał cień nadziei na to, że gdzieś tam może być jego siostra czy mama, sam cały czas by czekał, a co dopiero taki malec.
To wszystko sprowadzało się jednak do prostego wniosku, że Jazgot nie może uważać go za swojego tatę. Zresztą kto by go chciał na ojca, bądźmy szczerzy. To stwarzało wygodny układ, w którym mógł odpychać od siebie myśl, jakoby był kimś więcej, niż tylko jego mentorem, a więc przecież także opiekunem. Choć czasem robiło mu się tak dziwnie, gdy przez myśl przemknęło mu to, że może być dla niego ojcem, prawdziwie kochającym i dobrym, takim, jakiego powinien mieć każdy szczeniak. To uczucie nie było czysto miłe, nie było też złe, było zupełnie nie do scharakteryzowania, albo po prostu przemijało za szybko, by być określonym. Zaraz po tym Kasztan wracał do normalności, bycia nauczycielem i wszystko znowu było po staremu. Tak było łatwiej, bo w końcu tutaj mógł pytać innych o radę, kiedy już naprawdę nie wiedział, co robić. Mógł też zastanawiać się nad wychowaniem małego, rozmawiając z innymi o ich szkoleniach, a czasem, z desperacji, zagłębiając się we wspomnienia i przypominając sobie, jak to wyglądało z innymi we Flumine. Mógł też zastanawiać się nad tym, czego sam chciał i potrzebował. To jednak znowu sprowadzało do bolesnej myśli o treningach walki. Perspektywa tego, że Jazgot cały czas gdzieś znikał i wszędzie mogło na niego czyhać coś niedobrego, przerażała Kasztana ostatnio bardziej, niż mógł kiedykolwiek przypuszczać. W końcu, jeśli sobie nie poradzi, czy coś mu się stanie, to będzie jego wina. Jednocześnie pies nie mógł się zdobyć na poważniejszy trening, skupiał się więc na polowaniu, co też często nadszarpywało jego granice. Póki wszystko jakoś działało, Kasztan nie mógł się zdobyć na poważniejszy krok. Zwłaszcza że ten maluch mu ufał. Patrzył na niego z radością i sympatią w oczach. Nie darowałby sobie, gdyby kiedykolwiek miał go tego pozbawić, zdradzić go, oszukać, zniszczyć.
Jazgot przekręcił się i mlasnął przez sen. Mentor spojrzał na niego w ciemnościach, a gdyby ktoś mu się teraz przyjrzał, zobaczyłby strach i panikę w jego brązowych oczach. Położył łeb obok jego odsłoniętego brzucha i spróbował w końcu zasnąć.

***

Pora Nowych Liści niedawno się zaczęła, a pączki na drzewach i powoli znikający śnieg zapowiadały radośniejszy czas. Kasztan był na patrolu, co zawsze go trochę denerwowało. Oznaczało bowiem, że szanse na spotkanie obcego psa niebezpiecznie się zwiększały. Pies jednak starał się o tym nie myśleć, wspominał natomiast ostatni trening, na którym Jazgot korzystając z jego porad, upolował łasicę. Mały robił takie postępy, że aż strach. Był tak cichy i silny, że po odpowiedniemu zakradnięciu się wystarczyło jedno szybkie kłapnięcie pyszczkiem i już. Dokładnie tak, jak mu powtarzał — śmierć zadana szybko, mocny cios i jak najmniej cierpienia. Cały czas czuł dumę z jego sukcesu.
Nic nie zapowiadało, że ten dzień będzie gorszy od ostatnich, a jednak miało się tak stać. Kiedy wojownik po rozdzieleniu się z towarzyszką patrolu przechodził wśród licznych drzew w pobliżu kościoła, usłyszał wycie. Zaalarmowany ruszył natychmiast w stronę, z której dobiegał krzyk o pomoc. W pewnym momencie zdał sobie sprawę z tego, że zna ten głos. Przyspieszył, jak tylko mógł, czując nagły przypływ adrenaliny zmieszanej z paniką. Łamał gałęzie pod łapami, rozbryzgiwał wokoło resztki śniegu, którego było tu dalej całkiem sporo i podążał za wyciem, które usilnie starało się uszyć głośne bicie jego własnego serca.
<Jazgot? Przepraszam, że tak długo, naprawdę ;-;>
[1184 słów: Kasztan otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia, a Jazgot 2 Punkty Treningu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz