Kiedy Kasztan powiedział mu, żeby się położyć obok, Jazgot trochę nie był pewien, co zrobić. Zrozumiał oczywiście pytanie, ale jakoś tak… dziwnie. Tak przytulony to spał tylko do mamy (i Mlecza te kilka razy, gdy było mu bardzo źle), a Kasztan był… tak trochę obcy. Nie bardzo obcy, bo w końcu był Bezgwiezdnym, ale ciut. Mniej niż Cierń, bardziej niż ciotka Szrama. Ale w końcu był jego mentorem. Wujek Klematis tak postanowił. A może nawet nie wujek, a aż los. To coś musiało znaczyć. Starał się być rozluźniony i chyba zadziałało.
Tak przyjemnie mu się właściwie leżało. Cieplutko i gdyby odpowiednio mocno się postarał, to mógłby nawet myśleć, że leży obok niego mama.
Kiedy się obudził, był przerażony, że obślinił futro Kasztana przez sen. Czasami mu się zdarzało, nie jego wina. Znaczy trochę jego, bo pewnie miał jakąś złą ślinę.
Wizja treningu stała się mniej przerażająca. Mniej, to nie znaczy wcale. Kiedy Kasztan postanowił pokazać mu granice, przypadkiem wymsknęło mu się, że kiedyś gonił tam króliki. Gonił króliki na terenach Industrii, jak się okazało. Industria. Tak bliziutko…
— Wiesz, nad czym myślę? — zapytałem, przeskakując z kamyka na kamyk. Przeszli na te ciekawsze rejony. Ciekawsze, bo Jazgot częściej tam był. Granice Tenebrisu, tak powiedział Kasztan.
— Nie, ale pewnie mi opowiesz — powiedział. Uśmiechał się nawet, brzmiał miło, więc Jazgot prawie nie martwił się, by powiedzieć, co naprawdę myślał.
— Mam ojca prawda? — Kasztan patrzył na niego zaskoczony. — Wiem, że mam. Leonis mi mówił, jak powstają dzieci.
— To dobrze? — brzmiał, jakby wcale nie był tego taki pewien.
— No myślę, że dobrze. Tylko… tylko wiesz, nigdy go nie spotkałem. I nie wiem, jak wygląda. I to nie tak, że tęsknię, bo nie tęsknię. Nie znam go. Ale tak się zawsze zastanawiałem, czy jeśli bym go spotkał… to wiesz… zauważyłby mnie i może rozpoznał.
— Jazgot — westchnął Kasztan i mu się to nie spodobało. Miał wrażenie, że Kasztan bardzo, bardzo często przy nim wzdychał albo próbował nie wzdychać. A może to dlatego, że przy żadnym dorosłym nie spędzał tyle czasu. — Urodziłeś się tutaj. To był pierwszy poród wśród bezgwiezdnych. Leonis go przyjął. Pamiętam jeszcze, jak przekl… jak przeszczęśliwy był. — Jazgot mógł uwierzyć w wiele rzeczy, ale nie, że Leonis kiedykolwiek byłby szczęśliwy. Zwłaszcza nie po przyjęciu porodu. Słyszał, że są bardzo nieprzyjemne i bardzo brudne. — Twój tata nie miał jak was widzieć.
— Oh… to w porządku — powiedział, bo nie wiedział co innego powiedzieć. — Zaraz. Was? Jak to was? — Kasztan popatrzył na niego i otworzył szerzej oczy.
— Sądziłem, że ktoś ci powiedział — wymamrotał. — Miałeś trzech braci, ale nie udało im się przeżyć.
— Ja… czemu ich nie pamiętam?
— Byłeś bardzo malutki — Kasztan znowu patrzył na niego smutno, a Jazgot. Jazgot niezupełnie wiedział, co czuje.
— Nie martw się Kasztan, nie będę płakać. — Uśmiechnął się do niego. — To po prostu. Po prostu dziwne. Idziemy dalej? — zapytał, jeszcze nawet zamerdał ogonkiem. Ta udawana radość skończyła się po paru krokach. Miał za dużo na głowie, żeby mówić, a skoro on milczał, to Kasztan też milczał.
To było... nie tak. Bo właściwie to nic się nie zmieniało. Nie znał ich. Nigdy nie poznał. To nawet nie była jakaś smutna sytuacja. Nie chciało mu się płakać, ani przytulić do kogoś, po prostu... po prostu sobie wyobrażał.
Czemu mama nic mu nie powiedziała? Może było jej smutno? Może się bała? Może nie chciała, żeby o tym myślał? Ale teraz nie mógł przecież przestać. Pytanie co by było gdyby. Może byłoby super. Miałby przyjaciół poza Nieuchwytką i Mleczem. A może by się kłócił? Wiedział, że wiele psów bardzo nie lubi swojego rodzeństwa. Chciałby wiedzieć.
Zatrzymali się na znajomym wzgórzu, łby skierowane w stronę domostw. Prawie mógłby zobaczyć potwory Dwunogów.
— Jazgot? W porządku?
— Tak, po prostu... ty masz brata? — Jego pysk stał się nagle smutny.
— Mam siostrę. Miałem. — Jazgot był mały, ale rozumiał, jak ważna była różnica między mam a miałem.
— Przepraszam, że zapytałem.
— Nie szkodzi, nie przepraszaj za pytanie. — Jazgot uśmiechnął się i przysunął trochę bliżej, bo było zimno. I bo Kasztan wyglądał, jakby tego potrzebował.
— Jak myślisz — przerwał ciszę. Nie patrzył na niego, tylko przed siebie. — Jakim byłbyś ptakiem?
— Co?
— Myślałem o tym. Jeśli nie byłbym psem, to chciałbym być ptakiem. One mogą latać i nic ich nie zatrzymuje. Jeśli ptak czegoś chce, to nikt go nie złapie. Dlatego chciałbym być ptakiem. Mógłbym być wroną. Jest taka zwyczajna, ale silna. Ty byś był orzełkiem, bo jesteś taki... wspaniały. A według ciebie?
— Eeee byłbym... gołębiem.
— A ja?
— Szpakiem? — zabrzmiało to jak pytanie, ale Jazgot wcale się tym nie przejął.
— Szpak. To też fajne, dzięki!
— Nie ma za co — Kasztan często mówił przy nim tak, jakby nie był pewien, czy powinien to mówić. — Chcesz się pościgać?
— Z tobą?
— Z wronami. — Wskazał łbem na grupkę ptaków, które szukały czegoś w ziemi. Jazgot przechylił łeb i zastanowił się.
— A czy to będzie trening?
— Pewnie. Gotowy? — Pokiwał głową i wstał. Rozstawił łapy i ugiął je lekko. Jak to było, zaczynać skokami. Trzeba w końcu jak najszybciej przebyć jak największą odległość, zanim zaczną uciekać.
Prawie mu się udało, tak przynajmniej uważał. Niemal czuł pióra w pysku, zanim ptaki wzbiły się w powietrze. Postarał się zatrzymać nagle, łapa mu trochę wpadła pod łapę, ale nie przewrócił się. Tylko trochę się zawrócił. Rozejrzał się. Nawet zdążył zauważyć, gdzie są, w tym samym momencie, co Kasztan zawołał:
— W prawo!
— Lecą pewnie do bloków! — krzyknął. Nic nie usłyszał od mentora, ale słyszał kroki za sobą. Nie był głupim szczeniaczkiem, ścigał się już wiele razy z ptaszyskami. Nigdy nie wygrał, więc wiedział, że teraz pewnie też. A mimo to biegł, biegł tak szybko jak mógł, z oczami wbitymi w oddalające się kształty. Czuł wiatr na pysku, śnieg pod łapami i na moment zapomniał o wszystkim. Czuł swoje mięśnie, jak zaczynały płonąć, ale i tak się uśmiechał. Kiedy już zupełnie stracił wrony z oczu, jeszcze przez chwilę biegł, żeby biec.
Musiał się zatrzymać, gdy ledwo już łapał oddech. Kasztan nie wydawał się nawet bardzo zmęczony.
Mógłby dalej biec, na pewno mógłby, ale Kasztan mu dał inne zadanie. I na nowo było spokojnie i Jazgot mógł zadawać pytanie o kolor kwiatów i znaczenie chmur, bez cichego „Co by było gdyby” z tyłu głowy.
Cały dzień nawet o nim nie myślał. Chodzili po terenach i Kasztan pokazywał mu miejsca, które niby znał. Niby, bo dowiadywał się rzeczy, o których nigdy nie słyszał. I tak wysypisko stało się, nadal dziwnym, ale ciekawym miejscem. Takim, gdzie było mnóstwo starych, miękkich materacy i dziwnych przedmiotów, które służyły dwunogom do jakiś ich tajnych rytuałów. Trawa zyskała ścieżki, którymi zawsze chodzili strażnicy. Kiedy odgarnął śnieg, mógł nawet zobaczyć, że ziemia była tam wydeptana. A pomieszczenia w blokach okazały się mieć tajne przejścia, o których wcześniej nie słyszał.
Kiedy była już noc, powtarzał, że nie był zmęczony. Naprawdę, mógłby jeszcze tak chodzić cały dzień. Tylko jak już się położył, to oczy same zaczęły mu się zamykać. Tak się starał utrzymać je otwarte, póki jego mistrz nie położył się obok. Poczekał, czy może jeszcze raz owinie go ogonem. Od razu mu się cieplej zrobiło, tak w sercu, gdy poczuł się owinięty.
— Kasztan? — mruknął cicho, bo nie chciał obudzić innych.
— Hm?
— Pokażesz mi kiedyś… pokażesz, gdzie leżą? Moi bracia?
— Pewnie. — Może mu się tylko wydawało, ale czuł, jakby ogon samca owinął się jeszcze ciaśniej. Zacisnął oczy trochę mocniej.
— Dobrze. Dziękuję. Ale wiesz. Kiedyś.
Chociaż czuł, jak wszystko mu się rozmywa, jeszcze przez chwile zachował trzeźwość umysłu.
Nie rozumiał tego wszystkiego jeszcze bardziej. Czemu los zabrał jego braci, a zostawił go?
To było nie tak. Postarał się o tym nie myśleć, tylko mocniej wtulić w ciało samca. Dla mamy, dla Kasztana i dla braci, dla nich wszystkich zostanie najlepszym łowcą, najczujniejszym strażnikiem i najsilniejszym wojownikiem, jakiego widział świat. I nic go nie powstrzyma. A Kasztan mu pomoże.
<Kasztan?>
[1277 słów: Jazgot otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia i 3 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz