Krzaczek nienawidził być stary.
Dwuksiężycowego szczeniaka ciężko nazwać starym. Ale osobisty słownik Krzaka ograniczał się do tych kilku(nastu?) słów poznanych właśnie w ciągu dwóch pierwszych miesięcy swojego życia, i chociaż wiedział, że istnieje coś takiego jak „choroba”, a po sposobie, w jakim wszyscy o tym rozmawiali, mógł wywnioskować, że nie jest to nic przyjemnego, to demoralizujące towarzystwo Burzowego Gardła wpłynęło na to, że poczuł się, jakby miał sto trzydzieści księżyców więcej.
— Stawy mnie bolą — mamrotał Burzowe Gardło, kiedy Podgrzybkowa Sierść wsmarowywał mu śmierdzący specyfik w futro.
— Mnie też — przytaknął Krzaczek.
Jakim cudem stawy mogą boleć? To woda potrafi odczuwać ból?
Klematisowy Korzeń i Irysowe Serce przychodzili z całą ferajną szczeniąt do medyka średnio raz na ćwierć księżyca. Szczególnie zdesperowany był ojciec, mruczący pod nosem coś w stylu: „Irysko, nie mogę… nie możemy cię stracić! Sama widziałaś, co stało się z Ciemną Gwiazdą i…”. W odpowiedzi dostawał podobnie brzmiący bełkot swojej partnerki: „Podgrzybkowa Sierść ma dużo roboty z faktycznie chorymi! Poza tym podobno sam zaczął cho… chor… apsik!”.
W tym momencie dała się namówić, a Krzaczek miał ogromną ochotę zawtórować jej kichnięciem. Jedyne, co go powstrzymało, to obecność Miodka, który — napastliwie przerywając Podgrzybkowej Sierści pracę, żeby zapytać go, jak to jest rozmawiać z Gwiezdnymi — nie wyglądał na ani odrobinę starego, jak Krzak pomyślał. W ten sposób więc poprawił swój dosadny przysiad, wypinając chucherkową pierś do przodu i starając się utrzymać głowę w jednej pozycji, mimo że na ciążących powiekach ostały się worki z piaskiem.
Musiał skupić się na otoczeniu. Analizować, tak, to potrafił robić równie skutecznie, co Klematis przesadzać. Problem w tym, że myśli zachodziły mu mgłą, a dziwne uczucie gorąca dawało wrażenie wyparowywania wszystkiego w jego głowie do atmosfery.
Ojciec przestępował z łapy na łapę — wyglądał, jakby dopiero osiągnął osiemnastkę i po raz pierwszy musiał sam iść do lekarza. Rzucał co chwilę krótkim: „Irysko, żyjesz?” i, nie dostawszy odpowiedzi, wracał do spłoszonego rozglądania się po legowisku medyka.
Burzowe Gardło wydreptał ze środka. Większość otaczających go psów w prowizorycznej poczekalni modliła się pod nosem, żeby wuj po drodze się nie zatrzymał, ale ten ociężale klapnął obok Rumianka, najwyraźniej dumny z siebie, że zawiódł swoją widownię.
— Słuchaj, no… młody… młoda… młode? Musisz wyleżeć to choróbsko — powiedział. Jego potężna łapa wylądowała na barku Rumianka, które zdawało się zaraz złamać się wpół.
— Ja? Yyy, ja nie jestem-
— Gdy byłem w twoim wieku, moje rodzeństwo zachorowało na zielony kaszel. Wszyscy skończyli u medyka! Nie dawano im szans, podobno mieli nawet nie dożyć uczniostwa… Tylko ja nie zachorowałem! Stawy trochę nie te, ale zobacz jak się trzymam-
— Irysowe Serce, twoja kolej. — Podgrzybkowa Sierść wetknął nos między łapy Burzowego, żeby ukazać swój szczurzy pysk następnej pacjentce.
Matka pokręciła głową, trącając Krzaczka nosem w ucho.
— Nie, nie — wymamrotała. — Ktoś inny ma tutaj pierwszeństwo.
Nie był pewien, czy zrobiła to z troski, czy po prostu — podobnie jak Klematis — chciała spieprzyć przed badaniem.
— Nie jestem chory — syknął młody rudzielec, ale jego głos nie zabrzmiał tak pewnie siebie, jak powinien zabrzmieć, załamując się w połowie zdania i wywołując pogardliwy uśmiech u Miodka.
— Taaak, nie jesteś chory, Burzowe Gardło nie bolą stawy, Wojowniczy Mróz nie powinien się leczyć psychicznie — przerwa na kichnięcie — a ja nie wyglądam jak szczur. — Tym pozytywnym akcentem szczuropies wepchnął Krzaka do legowiska, mimo że szczenię zaczęło mu już dorównywać wzrostem.
Podgrzybkowa Sierść zabarykadował legowisko medyka ścianą pudeł. Krzaczek zastanowił się, w jakim celu ta ściana służyła medykowi — miała zapewnić prywatność? Odległość dwóch lisich skoków w celu izolacji? Nie był pewien, wiedział za to, że wyżsi wojownicy bez problemu zza owej ściany wyglądali, choć sam Podgrzybek nie dosięgnąłby szczytowego kartonu nawet wtedy, gdyby wspiął się na tylnych łapach.
— Otwórz pyszczek.
W pierwszej chwili, niby to odruchowo, posłusznie wysuszył ząbki przed nosem szczuropsa. Potem przypomniał sobie, że w zasadzie nie lubi, gdy mu się rozkazuje, więc kłapnął szczękami, a w odpowiedzi kilka włosków z sierści Podgrzybka spadło na podłogę.
Jeśli Podgrzybkowa Sierść byłby dentystą, to właśnie wyrwałby mu te kiełki bez znieczulenia.
— Mhm-mhm.
— I co, a nie mówiłem, że nic mi nie jes-
Zanim zdążył zamknąć pysk, medyk wcisnął mu do pyska papkę ziół o wyjątkowo obrzydliwej konsystencji.
— Pomoże na obrzęk gardła. Co prawda twoja choroba się jeszcze nie nasiliła — westchnął, zerkając w stronę zatopionej w różowych szmatkach Podgrzybka i własnej gorączce Żabki — ale profilaktycznie powinieneś odpoczywać parę dni.
Nie odpowiedział, że nie skorzysta. Być może i Podgrzybkowa Sierść martwił się o rozwój epidemii, ale jeśli Krzaczek będzie (jak zresztą zazwyczaj), zajmował się sobą na uboczu, to nawet medyk nie powinien wpieprzać się w jego chorobę.
Szczuropies wyłączył się na chwilę z rozmowy. Wpatrywał się w Żabkę tak intensywnie, jakby jego wzrok mierzył jej temperaturę, ale — bądźmy szczerzy — nawet Krzaczek, z medykamentami mając niewiele wspólnego, wiedział, że suczka obecnie jest lizana przez płomienie piekielnej gorączki.
Melancholia Podgrzybkowej Sierści udzieliła się nawet i Krzaczkowi.
Po co medykowi cholerna, różowa szmatka, ozdobiona brokatem i śmierdząca tak, jakby została wygrzebana ze śmietnika?
Czy jeśli Miodek zachoruje, to Krzaczek będzie mógł skrócić jego cierpienie w sposób, rzecz jasna, mniej sadystyczny niż okrutny przebieg choroby, coby zadbać o spokój brata…
Nie zadał żadnego z tych pytań, bo Podgrzybkowa Sierść szybko zamrugał kilkukrotnie, zatrzepotał uszami i wrzasnął przez mur pudełek:
— Dynio, ty jesteś następny!
Podgrzybek wyglądał, jakby chciał Krzaka wypchnąć ze swojego legowiska tak, jak go tutaj wepchnął, ale nim w ogóle go dotknął, rudzielec odskoczył, z pełnią gracji przepychając się między pudłami.
Podążył wzdłuż ściany, w duchu licząc na to, że Klematisowy Korzeń będzie zbyt zajęty wypytywaniem Irysowego Serca o stan zdrowia, żeby zauważyć zniknięcie szóstego szczenięcia. Zagotowała się w nim złość, choć przecież w teorii nie miał do niej powodów. Dlaczego medyk kazał mu odpoczywać? Czuł, że nie miał na to czasu. Może i w rzeczywistości nie był tak stary, jak myślał, że jest, ale nadal goniło go uczucie, że nie ma czasu. Jeśli piątka jego rodzeństwa zostanie uczniami w tym samym czasie, szanse będą wyrównane, to znaczy: Krzaczek nie będzie level wyżej od innych. Choćby miał stracić trochę HP i zboostować własny masochizm, nie będzie czekać.
Zszedł na niższe piętro. Zatrzymał się jednak w połowie drogi, zauważając rudzielców. Wpadła bomba do piwnicy, które z tej szóstki tutaj się liczy… Nim skończył wyliczankę, bo szansa na zjawienie się każdego z rodzeństwa wynosiła 1:5, do jego nozdrzy dotarł słaby zapach Dyni i Borowika.
— Hej, Dynia, Dynia! — Borowik przerzucał sobie między łapami kamienie, udając Messiego czy innego Lewandowskiego. — Ile kamieni tutaj widzisz? Czaisz?! WIDZISZ! HA HA!
Krzaczek lubił Borowika. Lubił też Dynię. Nie lubił za to niesprawiedliwości.
Błoto wniesione z dworu przez wojowników brudziło miedziane futra niewielkich szczeniąt. Wraz z porą nowych liści, zaczęła się też odwilż, a topniejący śnieg był średnio możliwy do sprzątnięcia przez zwierzęta, które nawet nie posiadają kciuków przeciwstawnych.
Krzaczkowi to nie przeszkadzało. Zaszedł Borowika od tyłu, po czym wyjątkowo silnym (jak na kaszojada) pacnięciem łapy wcisnął jego głowę w błotną kałużę, soczyście potrząsając przytrzymywanym bratem, żeby dokładnie poczuł smak brudu w pysku.
<Dynio? XDD>
[1143 słowa: Krzaczek otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia i zostaje wyleczony z choroby]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz