Widziała chmury. Próbowała przewidzieć z nich pogodę. Czy były odpowiednio ciemne, by spadł z nich deszcz? Czy może odpowiednio jasne, by ich jedynym celem było zakrywanie słońca? Leżała na plecach na miękkiej trawie, a jej ogon poruszał się to na lewo, to na prawo.
— Co tam widzisz, dzieciaczku?— zapytał głos za nią. Wyciągnęła łeb, ale była w stanie zobaczyć tylko dwie, masywne łapy. Nie przestraszyła się. Wróciła do starej pozycji i pomachała ogonem.
— Obłoki — powiedziała, jej głos wyższy niż zwykle.
Ten ktoś położył się obok niej. Odwróciła łeb w prawo. Leżał obok niej wielki pies, który przypominał wilka, ze swoim ciemnym, nastroszonym futrem i czerwonymi oczami. One jednak patrzyły na nią ciepło.
— Cześć dziadku — powiedziała, uśmiechając się.
— Cześć Iskierko — odpowiedział i coś w niej drgnęło. Pies patrzył na nią cierpliwie i czekał. Przyjrzała mu się uważnie.
— Ty nie żyjesz dziadku. — Samiec uśmiechnął się do niej smutno. — Co tu robisz?
— Chodź. Przejdziemy się.
Zawsze była mu posłuszna, więc i tym razem ruszyła za nim. Patrzyła na niego z dołu, ledwo sięgając do brzucha. Jej łapy był krótsze i zrozumiała to dopiero, gdy spojrzała na ziemię.
— Czemu do mnie przyszedłeś? — zapytała. Nie odpowiedział. Nie szli przez ziemię, które znała. Był to las, który niemal przypominał jej dawny dom, ale coś było nie tak. Drzewa zbyt wysokie, igły zbyt ostre, a mech zbyt miękki. Słyszała ptaki, ale nie umiała ich dostrzec. Zatrzymali się przy wielkiej lipie. Zjeżony Kark usiadł w jej cieniu, więc ona przystanęła obok.
— Starałem się z wami wszystkimi skontaktować — powiedział. — Bardzo ciężko się do ciebie dobić — zabrzmiał na niezadowolonego, a Mleczna położyła swoje małe uszka po sobie.
— Przepraszam. Nie wiedziałam.
— Musiałem wywalczyć swoje spotkanie z tobą — powiedział. — Odeszłaś daleko od domu.
— Zostałam wy…
— Tak wiem. — Położył swoją wielką łapę na jej grzbiecie. — Musisz się śpieszyć, Iskierko. Oni tam zaczną umierać.
— Nie musisz mi przypominać. — Spróbowała się odsunąć spod jego pazurów, ale przycisnął ją delikatnie do ziemi.
— Nie o tym chciałem porozmawiać. Mój syn cię skrzywdził, prawda? — zapytał z troską w głosie.
— Ojciec… ojciec. Oni po prostu odeszli. Staram się o tym nie myśleć.
— A powinnaś. Mój syn odszedł. Moja córka i drugi syn zostali straceni. Obie twe kuzynki nie interesują się naszym dziedzictwem. Jedna spędza dnie na bezsensownym paplaniu, a druga oddaje swoje ciało psu z miasta.
— Co?
— A nie będę nawet wspominać o twojej siostrze.
— Co jest nie tak z moją siostrą? — spytała ostro, głosem niepasującym do szczeniaka, którym się tu czuła. Zjeżony Kark pochylił się, by spojrzeć jej prosto w oczy.
— Biała Wierzba ma większe szanse zostać pieszczochem niż szanowanym wojownikiem — powiedział zimno. — Jeszcze na dodatek jesteś łączona z potomkami nieudolnego brata twojej babci — zdrajcą, dwoma tchórzami, trupem i cudzołożnikiem. Jesteś naszą szansą, Iskierko. — Ciężar jego łapy zaczął ją przygniatać.
— Dziadku…
— Zachowaj, to co masz. Walcz, o więcej. Jesteś jedyną szansą, jaką ma jeszcze ta rodzina, by zapisać się w pamięci Tenebrisu złotymi zgłoskami. Nie zaprzepaść jej.
Kiedy otworzyła oczy, nie mogła złapać oddechu.
— Mleczne Oko? Wszystko w porządku? — usłyszała obok siebie zaspany głos Brązowej Blizny.
— Tak, tak — odpowiedziała, kręcąc łbem. — Tylko dziwny sen.
Położyła głowę na ziemi i spróbowała się odprężyć. Zimny głos Zjeżonego Karku brzmiał w jej głowie. Próbowała wmówić sobie, że to tylko wytwór jej zmęczonego umysłu. To było bardzo trudne zadanie.
Zdrajcy, tchórz i cudzołożnik?
[541 słów: Mleczne Oko otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz