Na zgromadzenie szła jak na skazanie. Zawsze napawały ją pewną obawą, ale to miało być szczególnie ciężkie do zniesienia. Ostatnio wszystko wydawało się nastawione przeciwko Słonecznemu Pyskowi, a ta nie umiała robić do tego wszystkiego dobrej miny. Stawiała łapy powoli, wlokąc się na końcu korowodu zmierzającego do nowego miejsca zgromadzenia klanów.
Po dotarciu na szczyt przysiadła za resztą członków Flumine, rozmyślając nieustannie o tym, co miała zakomunikować. Cały czas w myślach powtarzała sobie utrwalony, skrócony przebieg zdarzeń, jakby próbując się w ten sposób uspokoić. Ogarnij się, po prostu powiesz, co się działo i tyle, koniec. Przy Konarze nawet nikt nie zwróci na ciebie uwagi i będzie spokój.
Suczka śledziła wzrokiem rudawego Ognistego, cały czas siedząc jak na sosnowych igłach, gotowa w każdym momencie zerwać się i do niego dołączyć. Z początku panował chaos, ale wkrótce liderzy zaczęli rozmowy. Przebiegała po nich wzrokiem, nie zwracając uwagi na to, co mówili. Myślami cały czas była przy ostatnich przeżyciach. W końcu przed oczami stanął jej ponownie Cezar, z tym swoim paskudnym uśmiechem i Słoneczko na dobrą chwilę zupełnie straciła kontakt ze światem. Kiedy już się ocknęła, roztrzęsiona, zorientowała się, że Płonący Konar zaczął już mówić o bandytach z parku. Szybko wyszła przed przedstawicieli własnego klanu i włączyła się do dialogu. Powtarzała słowa machinalnie, na swój sposób szczęśliwa, że tyle razy je ćwiczyła. Wśród klanów panowało jednak zamieszanie i miała wrażenie, że nie wszyscy ich słuchali. Nie jej ulżyło to jednak nic; poczuła się jeszcze gorzej. Jak mogli nie słuchać, kiedy niebezpieczeństwo czyhało tak blisko? Jeśli to zlekceważą, to może się zdarzyć naprawdę coś groźnego... A może już się zdarzyło?
Manaci Olbrzym, którego już kojarzyła z poprzednich zgromadzeń (ciężko było go nie zapamiętać, był największym psem, jakiego widziała) próbował przebić się przez hałas i oznajmił o śmierci mentora. Słoneczko poczuła, jak robi jej się słabo. Czyli mogą już być jakieś ofiary? przemknęło jej przez myśli i poczuła, jak powoli osuwa się na łapach. Potrząsnęła łbem i wróciła do swoich, chowając się z tyłu.
Irysowe Serce pytała ją czy coś się stało, a ta w końcu skończyła z pyskiem w jej futrze. Słoneczko bardzo tego teraz potrzebowała. Potrzebowała, żeby ktoś był obok i żeby mogła się w niego wtulić, jak kiedyś w mamę. Iryska była dobra. Jej miły uśmiech często rozświetlał Słonecznemu Pyskowi cały dzień. Suczka czuła, że chce jej powiedzieć wszystko. Jak poszła do parku, spotkanie z tymi barbarzyńcami, straszną noc, którą spędziła w dziwnej norze Dwunożnych. To jak się bała i jak z obaw odnośnie nowo poznanego Konara musiała się zaraz otrząsnąć i niejako powierzyć mu swoje życie. Gdyby tak już zaczęła mówić, powiedziałaby pewnie także, co te potwory próbowały zrobić, jak teraz zrywała się na każdy dźwięk i z jakim niezrozumieniem ze strony klanu się spotkała. Jak pogłoski na jej temat tylko dodawały problemów, a oceniające spojrzenia suczek sprawiały, że miała ochotę uciec z domu, jak najdalej się dało. Dlatego nie powiedziała nic, a tylko wpatrywała się ze smutkiem w ciemne oczy Opalowego Promyka.
W pewnym momencie zrobiło się większe poruszenie. Psy zaczęły biegać w różne strony i przekrzykiwać się nawzajem. Irysowe Serce ruszyła sprawdzić, co się działo, a Słoneczko została jako jedna z nielicznych. Mimo że chciała zobaczyć, co się działo i spróbować pomóc, to nie była w stanie się ruszyć. Nawet nie orientowała się, co się dokładnie działo. Krzyki zaczęły się zlewać w jedną, przeszywającą całość, a w pewnym momencie dołączył do nich głośny, wysoki dźwięk, który wydawał się zwalać suczkę z łap. Próbowała się na nich utrzymać; bezskutecznie. W końcu zupełnie przestała kontaktować ze światem i choć powtarzała pod nosem, że się trzyma, to osunęła się na ziemię i straciła przytomność.
Ocknęła się dość szybko i ponownie towarzyszył jej wysoki dźwięk, jakby wbijając igły od środka przez całe jej ciało, od łba aż po łapy. Nie on jednak ją obudził, a czekoladowy pies, trącając nosem raz po raz. W całym otumanieniu zrozumiała tyle, że wykrzykiwał do medyków o pomoc dla niej, próbowała więc przekazać mu, iż wszystko z nią w porządku. Spróbowała także wstać, ale tylko ponownie wylądowała na twardej, gołej ziemi. Zresztą psi towarzysz wkrótce zniknął i została już sam na sam z przeszywającym dźwiękiem.
Powoli, bo powoli, ale Słoneczko doszło do siebie. Ciągle leżąc suczka rozejrzała się i zauważyła, jak obce psy wynosiły ciało. Na chwilę jakby ją zmroziło, a potem wstała. Chociaż cały czas słaniała się na łapach, próbowała podejść bliżej. Klany przemieszały się, uczniowie biegali w różnych kierunkach, a inni wydawali się próbować ich złapać i odciągnąć od strony, w którą zostało wyniesione ciało. Słonko nie wiedziała, co się dokładnie wydarzyło. Rozglądała się za pozostałymi Wodnymi, ale nie ruszyła z miejsca. Stała cały czas, na chwiejnych łapach i przebiegała wystraszonym wzrokiem po tłumie.
Powoli wszyscy wydawali się ponownie zbijać w grupy, a niektórzy nawet odchodzić. Przez moment suczka złapała spojrzenie Płonącego Konara. Trwało może uderzenie serca, ale wbiło obraz psa do jej łba. Nawet nie zwrócił na mnie uwagi… Nawet nie poczekał, żebyśmy powiedzieli o tym wszystkim razem… Chociaż po co miałby? Trafili na siebie przypadkiem i nie miał żadnego powodu, by cokolwiek takiego robić. Dla niego to pewnie była niezła przygoda do opowiadania i tyle. A o tobie nie ma nikt żadnego powodu myśleć. Choć myślała już trzeźwiej, to nagle poczuła, że robi się jej niedobrze. Rozlatane spojrzenie szukało kogokolwiek znajomego i w końcu trafiło na Opalowego Promyka. Jego miły pysk był wykrzywiony przez płacz. Słoneczko jakby ujrzała w nim odbicie swoich uczuć. Swojego cierpienia, problemów i bólu. Wysoki dźwięk w jej łbie zamienił się w dudnienie, gdy potykając się i plącząc łapy zmierzała do niego. A on, równie powoli, zmierzał do niej. Znaleźli się tu, praktycznie sami (wszyscy już schodzili z Gwiezdnego Szczytu) i oboje równie zrozpaczeni zauważyli swoje cierpienie. Słoneczko nawet nie bardzo się nad tym zastanawiała — ból rozsadzający powoli czaszkę wydawał się daleki, suczka słabła, ale miała cień nadziei, że Opal idzie tu dla niej, że widzi to wszystko. I ona chciała iść do niego, pomóc mu, liznąć w ucho i płakać razem. Wtulić się w czyjeś futro, na długo, na bardzo długo, na całą noc, na dobre. Na dobre i na złe.
Ale nie mogła. Z każdą chwilą stawała się coraz słabsza, aż w końcu padła. Spróbowała znowu wstać, byleby iść do Opala, ale raz po raz traciła panowanie nad kończynami. Do rozpaczy, do płaczu, który targał Słoneczkiem, dołączyła kolejna obawa, kolejny strach. Co jeśli on sobie pójdzie? Bo przecież nie ma po co iść do niej. Albo jej nie zauważy, na pewno, dlatego musi wstać i iść. Jeśli mu pomoże, to może on też będzie chciał jej chociaż trochę pomóc.
Jednak pies cały czas do niej zmierzał. Niczym promyk słońca, który pragnie trafić na zmarzniętą ziemię podczas Pory Nagich Drzew, tak zdeterminowany Opalowy Promyk twardo stawiał łapy, by ogrzać Słoneczny Pysk. Albo, by chociaż razem z nią pomarznąć. Kiedy w końcu dotarł i padł obok, ich łby jakby machinalnie powędrowały ku sobie. Spoczęły na futrzastych bokach i zalewały je masą łez. Tak zostali, chociaż Irysowe Serce i Orzechowa Gwiazda próbowały przekonać ich, by wrócili do obozu. Słoneczko nie pamiętała w końcu, jak się tam znaleźli. Najważniejsze było zresztą to, że Opal ją znalazł. Przyszedł do niej, tylko do niej i nie chciał opuścić. Kiedy kilka dni później przemyślała to wszystko, stonowała swoje przemyślenia i wytłumaczyła sobie, że nie może myśleć, jakby zasłużyła na to wszystko czy że to znaczyło cokolwiek więcej, niż że Opal jest bardzo pomocnym i empatycznym psem. Ale w tym momencie czuła, że ktoś był obok i kiedy potrzebowała tego tak bardzo, to przyszedł do niej, właśnie do niej. To było jedno z najwspanialszych uczuć, jakich dotąd w swoim życiu doświadczyła. A już na pewno najwspanialszym, jakie czuła podczas rozpaczliwego płaczu.
***
Słoneczko nie poczuła się zupełnie dobrze ani na moment od zgromadzenia. Początkowo zrzucała to na stres i wmawiała, że dalej to wszystko przeżywa (i to za bardzo), ale w końcu, gdy zaczęło boleć ją gardło, stwierdziła, że musi udać się do medyka. Powiedziała mu o tym oraz dodała, że cały czas czuła się słabo. Ten słuchał uważnie, po czym zaczął sporządzać jakąś ziołową mieszankę. Dopytywał ją jeszcze o różne inne objawy, a gdy skończył wywiad, podał zmieszane w wodze liście.
— Pogdrzybku… Czy ty czasem czujesz, jakbyś nie wiedział, co masz robić? Jakbyś nie wiedział, jaki jest cel tego, że jesteś? — Suczka spojrzała na niego błędnym wzrokiem i zanim zdołał odpowiedzieć, dodała: — Bo ja nie. Ja wiem, co powinnam robić, tylko że… czasem czuję, że nie umiem tego robić. Medyk pokiwał łebkiem i powiedział:
— Każdy czasem ma gorszy dzień, ja też. Ale Gwiezdni czuwają nad naszym losem, więc w końcu wszystko się jakoś ułoży. A teraz dopij to i się kładź. Będziesz musiała tu zostać na trochę.
Sama nie wiedziała, czemu to powiedziała, ale słowa Podgrzybkowej Sierści wcale nie spowodowały, że poczuła się lepiej. Łyknęła mieszankę i ułożyła na posłaniu. A więc miała zostać w legowisku medyka. Może to nawet dobrze? W końcu tu mogła znaleźć trochę spokoju. Klan jakby się uspokoił i nie słyszała ostatnio żadnych plotek, ale i tak czuła się nieswojo. Chciała z kimś porozmawiać, tak szczerze, ale nie umiała. Irysowe Serce i Klematisowy Korzeń byli zajęci sobą, Promyka nie było, z Puchatym Sercem nie rozmawiała tak dużo... Właściwie to z nikim nie rozmawiała za bardzo o sobie. Teraz jeszcze bardziej niż zwykle tęskniła za Kasztanem. I za mamą. Westchnęła cicho i zwinęła się w kłębek. Podgrzybek zniknął gdzieś, ale to nie było teraz ważne. Na Słoneczko już czekała kraina sennych marzeń.
[1569 słów: Słoneczny Pysk otrzymuje 15 Punktów Doświadczenia + 5 za udział w zgromadzeniu i zostaje wyleczona z choroby]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz