Czy ten cały Laurency aby na pewno jest zdrowy na umyśle? Bo mnie się wydaje, że przydałoby mu się porządne leczenie wyciągiem z melisy, szczególnie jeśli ma przebywać wśród szczeniaków.
Położyłem się powoli na plecach. Niestety, leżenie prosto nigdy nie było dla mnie czymś wygodnym. Zawsze musiałem ułożyć się w taki sposób, żeby inni myśleli, że złamałem kręgosłup. Tylko wtedy możesz wiedzieć, że jest komuś naprawdę wygodnie. Kręciłem się więc jeszcze przez parę chwil, aby znaleźć odpowiednią pozycję, w której moje obolałe ciało mogłoby odpocząć. Czułem, jakbym miał chyba ze sto siniaków porozrzucanych po całym grzbiecie. Przez to nieprzyjemne wrażenie obiecywałem sobie, że gdy następnym razem tamten pies zaciągnie mnie do pływania, to od razu od niego ucieknę. Już nigdy nie wejdę do wody, choćbym miał śmierdzieć do końca życia!
Westchnąłem cicho sam do siebie. Żadna ze znanych mi pozycji nie była komfortowa, chociaż może nie tyle przez otarcia, ile trawę i kamienie, na których postanowiłem się usadowić. Ja to mam czasem świetne pomysły — raz błąkam się z podejrzanym psem, a potem dobrowolnie torturuję. Czy ja się do tej pory niczego nie nauczyłem? Po kilku minutach słuchania monologu, który odbywał się w mojej głowie, uznałem, że w sumie to mnie to już nie obchodzi, czy boli, czy też nie. Zostałem w takim ułożeniu, w jakim byłem i z satysfakcją zacząłem szukać czegoś, ot tak. Czegoś, co przykułoby moją uwagę i oderwało myśli od niezbyt zachęcającej do celebrowania codzienności, a szczególniej od dręczących mnie od spotkania z nowym znajomym przejawów jakiegoś choróbska. Jeszcze kilka dni temu byłem pewien, że to wszystko jego wina, bo przecież zmusił mnie do pływania w lodowatej wodzie, jednak to nie było to, nie mogło być. Dlaczego? Katar z kaszlem utrzymują się już zbyt długo. Normalnie zniknęłyby po trzech nocach, ale te trzymają się niemal tak mocno jak bober gałęzi podczas powodzi. I w sumie nie chciałem wierzyć w to, że mógłbym złapać to samo, co kilku innych wojowników z klanu, jednak na szczęście w końcu uświadomiłem sobie, że może być to dość poważne — pamiętajmy o kilku psach, u których zwlekanie nie skończyło się za dobrze…
No więc udało mi się, coś przyciągnęło w końcu moją uwagę. Co to było? Coś, co mogę określić wieloma słowami, coś, co każdy z nas uwielbia podziwiać, gdy wszystkie obowiązki są odhaczone — najprostsze w tym świecie chmury. Każda jest niezwykła, ponieważ zawsze się od siebie różnią; jedna może się różnić kolorem, być śnieżnobiała, może być też tak ciemna jak tył ciała Leonisa, na który nikt nie powinien się patrzeć. Chociaż w sumie na niego to w ogóle się nie powinno patrzeć. Jego wzrok jest tak straszny, że wcale bym się nie zdziwił, gdyby potrafił nim zabijać. Ciekawe byłoby takie widowisko. Jednak wracajmy do chmur! Wszystkie posiadają różne, przeróżne kształty, a co najważniejsze każdemu przypominają coś innego. Ta, którą pan Laurency nazwał baranią, dla mnie wcale taka nie była, natomiast ta, w której widziałem dwunożnego, przypomniała mu przerośniętą wiewiórkę. Chociaż naprawdę nie wiem, gdzie widział jej ogon.
Rozśmieszyło mnie to wspomnienie, nie powiem, że nie. Dlatego też pragnąłem jeszcze chwilę tak poleżeć, albo jak to mówił wojownik „pochillować”, zanim wybiorę się na spotkanie z medykiem, na którego widok moje serce próbuje wyskoczyć z piersi i schować się za najbliższą sosną, jednak krótko mówiąc, nie udało mi się to.
— Eluwinka, młody — och, zgadnijcie, kto postanowił się pojawić.
— „Eluwinka”, stary? — Gość stanął tuż nade mną, a będąc bezbronnym, mogłem tylko odpowiedzieć na jego zaczepkę. Mój móżdżek krzyczał tylko coś w stylu „Uciekaj, uciekaj!”, natomiast łapy za święte kamienie błogosławione przez wielebny topaz nie chciały ruszyć się z miejsca, no więc leżałem sobie tak pod nim. Oby nikt go nie oskarżył o haniebne czyny, błagam!
— Co cię tak rozbawiło, drogi Chwaściku? Mam nadzieję, że nie ja — ciągnął dalej, sadzając swój zmęczony zad tuż obok mnie, tym samym odcinając mi jedną z możliwych dróg ucieczki.
— A wiesz, że zgadłeś? — odparłem bez zastanowienia, próbując nie wybuchnąć głośnym śmiechem, który zapewne wprowadziłby kundla w jeszcze większe zmieszanie.
— Ale co ja takiego… — Nie dokończył pytania, które w zasadzie miało bardzo oczywistą odpowiedź. Po prostu był Laurencym. Tylko tyle wystarczyło, aby mój humor uległ widocznej poprawie. Jednak, dlaczego przerwał? Czy zobaczył najpiękniejszego w swoim życiu ptaszka, czy może dostrzegł pewną suczkę i ta wpadła mu natychmiast w oko? Nie, to ja mu przeszkodziłem. W jaki sposób? Już tłumaczę; siedzący obok wojownik usłyszał nagle niepokojący dźwięk, okazujący się być moim kaszlem. Wydawał się tak cierpki, bolący. Dosłownie czułem, jakby zrywał mi gardło na coraz to mniejsze kawałeczki, które zapewne trudno jest potem złożyć w całość. Patrzyłem się na niego w tamtej chwili i dobrze widziałem, że niespecjalnie się przeraził. Czyżby miał do czynienia z czymś takim przedtem?
Oczywiście do tej pory wylegujący się pies zaalarmowany moim stanem zerwał się na równe łapy, ówcześnie każąc mi także wstać. Po ostatnim dobrze spodziewałem się, że zrobi się z niego opiekuńcza buła, dlatego też postanowiłem posłusznie wykonywać jego polecenia, mimo tego, że przez brak dostępu do tlenu przed moimi oczami powstawały coraz to ciemniejsze plamki. Zachowywały się tak, jakby celowo chciały uniemożliwić mi poruszanie się oraz racjonalne myślenie.
— Chwaścik, wiem, że tego nie chcesz, ale idziemy do Leonisa w tej chwili. — Wszyscy, byle nie do niego, Laurency, zaklinam cię na wszystkie istniejące minerały! Potrząsnąłem stanowczo głową, a ten od razu wiedział, co chodzi mi po głowie. — No ale nie ma, że nie, tylko idziemy. Przecież to medyk, na pewno cię nie zagryzie.
No, co do tego to nikt nigdy pewności mieć nie może.
[909 słów: Chwast otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia i zostaje wyleczony z choroby]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz