9 marca 2021

Od Drzazgi do Szyszki

W wieku zaledwie jednego księżyca trudno jest określić, czy czuje się „dobrze” czy „źle”. Co w ogóle oznaczały te dziwne słowa? Żaden z przedmiotów, które można było zobaczyć w żłobku, nie nosił takiej nazwy, nie były to też imiona żadnego z psów, które tu były na stałe lub chociaż raz na jakiś czas bywały.
„Czuć się dobrze”, jak twierdziła matka (jasna plama ciepła, bezpieczeństwa i pokarmu), oznaczało po prostu czuć się inaczej, niż obecnie czuła się Drzazga. Dziwne drapanie w gardle, na którego skutek zmuszona czasem była do dziwnego oddychania, któremu towarzyszył jeszcze dziwniejszy hałas, „kaszel”, czy nieprzyjemne łaskotanie w nosku, które raz na jakiś czas zmuszało ją do wydawania kolejnych dziwnych, lecz tym razem całkiem śmiesznych, odgłosów, „kichania”, najwyraźniej były oznakami „choroby”.
Matka twierdziła, że to wina „tych wszystkich, którzy bezustannie zaglądali do jej szczeniąt, jakby nie mieli nic innego do roboty, przynosząc im zarazki”, ale rudawy maluch nie był pewien, co to tak właściwie oznaczało. Wyglądało jednak na to, że Drzazga potrzebowała ziół („Roślina — pamiętasz, jak mówiłam wam o roślinach? — dzięki której poczujesz się lepiej” — lepiej oznaczało „dobrze”, czyli bez kaszlu i kichania), które podać jej musiał medyk.
Medyk okazał się być kolejnym nieznanym Drzazdze pyskiem, pachnącym inaczej, niż wszystkie inne, które do tej pory miała okazję wąchać. Trudno się na niego patrzyło, cały był upstrzony różnymi barwami, które w oczach tak młodej istotki wirowały wszędzie, mieszając się ze sobą i rozdzielając.
Medyk najwyraźniej był jakimś bytem wyższym, czymś więcej niż wszystkie inne psy. Jakby chcąc potwierdzić podejrzenia Drzazgi, ulotnił się ze żłobka równie nagle, jak się w nim pojawił, przekazawszy jedynie matce zioła przerobione na papkę. 
Pachniały podobnie do owego tajemniczego jegomościa, lecz nie były szczególnie smaczne, zwłaszcza w porównaniu z mlekiem matki. Najważniejszy jednak był fakt, że zasnęła wkrótce po ich spożyciu, a gdy się obudziła, czuła się już znacznie lepiej.
 
Wyglądało na to, że „ojciec”, czymkolwiek by nie był, stanowił coś niezwykle ważnego w życiu większości psów. Ciotki, obce pyski zaglądające często do matki często rozwodziły się nad tym, jak to Drzazga („To ty”, wyjaśniła matka, gdy została zapytana o to konkretne słowo), Szyszka („siostra”, mała, jasna i nieustannie się wiercąca), Chaber („brat”, również niewielki, lecz spokojniejszy i obdarzony przez los dość dziwną barwą miękkiej sierści) i Cień (kolejny „brat”, podejrzanie większy od pozostałej trójki szczeniąt) na pewno będą mieli później trudniej w życiu ze względu na jego brak.
Jeśli czegoś się nie zna, po prostu się za tym nie tęskni, a przynajmniej tak czuła Drzazga. Gdy matka, zmęczona ciągłymi pytaniami o ojca, wyjaśniła pokrótce, iż był on innym psem — jak już ustalili wcześniej, oni wszyscy byli „psami” — który powinien być przy nich i pomagać jej w opiece nad nimi.
Sprawy przedstawiały się jednak tak, że go przy nich nie było. Dla Drzazgi oznaczało to koniec tematu. Z dnia na dzień coraz mniej potrzebowała ciepła bijącego od zawsze leżących obok niej członków rodziny, co oznaczało również, że coraz bardziej oddalała się od nich pod względem emocjonalnym. 
Szyszka zaś była beznadziejnym przypadkiem. Nie było chyba dnia, by nie pytała o ojca. Dlaczego tak właściwie nie było go przy nich? Jak wyglądał? Czy kiedyś mieli go zobaczyć? Jeśli tak, to czy cieszyłby się na ich widok? Jaki był z charakteru?
Szyszka przestawała zasypywać matkę pytaniami dopiero wtedy, gdy ktoś zaciągał ją do walki. Och tak, śnieżnobiała suczka zdecydowanie nie była aniołkiem, za którego mogłaby zostać przez pomyłkę uznaną przez jakiegoś mało inteligentnego osobnika. Miłowała się w walkach, w których zdecydowanie nie liczyła się z niczym i z nikim. 
Drzazga nie przepadała za walkami. Gdy została już namówiona lub zmuszona do zabawy, zazwyczaj ograniczyła się jedynie do porządnego wytargania przeciwnika za ucho. Potem po prostu oznajmiała, że chce skończyć i odchodziła. Bracia to rozumieli, Szyszka była bezlitosna.
— Walcz! Nie bądź tchórzem, walcz! — krzyczała znowu swoim piskliwym głosikiem, gdy jej siostra ponownie uznała, że ma już dość zapasów.
„Tchórz” był dla Szyszki nowym słowem, z którego poznania za sprawą ciotki Ikry była wyjątkowo dumna. Rzucała tym określeniem na prawo i lewo, chyba jeszcze częściej niż „głupkiem”. 
— Nie chcę już walczyć — powtórzyła ta ciemniej umaszczona z sióstr.
— To nie będziesz wojownikiem. 
— Będę. Mama przecież mówiła, że wszyscy zostaniemy świetnymi wojownikami. Mentorzy się nami zajmą, nauczą nas wielu rzeczy i zostaniemy wojownikami — przypomniała, zacinając się nieco na słowie „mentorzy”.
— Nie zostaniesz wojownikiem, jak nie będziesz walczyć! — uparcie powtórzyła Szyszka.
— Nie możesz walczyć z Chabrem albo Cieniem? — westchnęła Drzazga, czując, że coraz bardziej marnuje czas na tę niepotrzebną dyskusję. 
 
<Szyszko?>
[737 słów: Drzazga otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz