Gdyby
Drzazga wierzyła w Gwiezdnych, uznałaby, że się na nią uwzięli.
Oczywiście nie wierzyła w nich z dwóch prostych powodów: po pierwsze,
jako szczenię liczące sobie zaledwie dwa księżyce nie miała czasu
zastanawiać się nad kwestiami wiary i, po drugie, urodziła się w klanie
Bezgwiezdnych, z którego to powodu o tym, że były psy, które w nich
wierzyły, miała się dowiedzieć nieprędko.
Jakkolwiek
by jednak nie nazwać tego wszystkiego, tej nadnaturalnej siły czy
wyższego bytu — Bogiem, Gwiezdnymi, losem, fatum czy w jakikolwiek inny
sposób — coś musiało być na rzeczy. Kto w końcu, do stu Dwunożnych,
stawał się ofiarą wirusa drugi raz w ciągu zaledwie dwumiesięcznego
życia?
—
Ma słabą odporność. Jeśli tak dalej pójdzie, może nie dożyć mianowania
na ucznia — wtrąciła mimochodem leżąca nieopodal ciotka Ikra, gdy mama
rozczulała się nad swoją chorą córką. — Pozaraża pewnie wszystkie
pozostałe szczeniaki — prychnęła po chwili znowu, nie wydając się być
szczególnie poruszoną taką perspektywą.
—
Mamy dużo ziół. Kasztan i jego uczeń, Jazgot, świetnie się spisują w
zbieraniu ich — zauważyła Szałwia, chcąc zapewne wreszcie uciąć monolog
drugiej karmicielki.
— Tak, i zaraz wszystkie zużyjemy na tę małą. Nie lepiej odpuścić? Jeśli choruje już drugi raz, to chyba coś znaczy, czyż nie?
Matka
warknęła, lecz nie zdążyła jakkolwiek ustosunkować się do pomysłu
ciemnej suki, ponieważ do żłobka wszedł medyk. Od swojej poprzedniej
wizyty tu nie zmienił się wiele — wciąż miał niezwykle pochmurny pysk,
wciąż pachniał ziołami, wciąż był wręcz nierealnie kolorowy i wciąż miał
w sobie coś niezwykłego. Tak, zdecydowanie był kimś ciekawym, może
nawet nie z tego świata.
— Jak masz na imię? — wypaliła mała suczka, zanim zdołała ugryźć się w język.
Samiec
nie odpowiedział. Spojrzał na nią jedynie przelotnie, a już samo to
sprawiło, że Drzazga zadrżała nieco. Bursztynowe oczy medyka zdawały się
przeszywać ją na wskroś, a ona sama nie była pewna, czy bardziej ją to
przeraża, czy fascynuje.
— To był Leonis, Drzazgo — wyjaśniła matka, przygotowując zioła do podania jej.
— Leonis? To jakaś roślina? Kwiatek, tak jak ten, ze względu na który Chaber nazywa się Chaber?
Odkąd
młoda Bezgwiezdna dowiedziała się, że każde imię nosiło w sobie cząstkę
otaczającego ją świata, z ogromną ciekawością poznawała pochodzenie
imion każdego z psów, które poznawała.
—
Nie — roześmiała się Szałwia, być może uznając, że kwiatki i Leonis nie
szły w parze. — To gwiazda. Nasz medyk ma imię po jednej z wielu
gwiazd, które świecą na nocnym niebie.
— Aha — mruknęło szczenię.
Przełknęła
podaną jej przez mamę papkę z ziół i ziewnęła. Ułożyła się wygodnie i
zasnęła, wiedząc, że gdy się obudzi, dzięki ziołom, które przyniósł jej
pies noszący imię gwiazdy, będzie czuła się już znacznie lepiej.
(426 słów)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz