10 marca 2021

Od Gniewnego Niedźwiedzia do Mlecznego Oka

Sokratesowi, temu od „Wiem, że nic nie wiem”, zdarzyło się powiedzieć coś cholernie mądrego — „Strzeż się ludzi, którzy są pewni tego, że mają rację”. To jest, z reguły mówił cholernie mądre rzeczy, w końcu był filozofem (gwoli wyjaśnienia — jego zajęcie nie gra żadnej roli, nawet najbłyskotliwszy urzędnik mógł palnąć coś kretyńskiego, ale wtedy z reguły uchodziło to ludowi mimo uszu. Słowa Sokratesa z kolei zostały w pamięci, chociaż prędzej na kartach dzienników, na długie tysiąclecia, więc musiał mieć w głowie coś więcej, niż trzy komórki Laurencego), ale ta konkretna w dosyć trafny i łatwy do rozszyfrowania sposób odnosi się do prowadzonego przez Gniewnego Niedźwiedzia stylu życia. Wstęp do historii relacji jego i Lisiego Odwłoka bazował na temacie przyjaźni i poważnie skromnej, wybrakowanej ich grupy, jeśli przychodziło co do codzienności Misia i — istotnie — od tego czasu niewiele uległo zmianie, ponieważ Lisi Odwłok w dalszym ciągu pała do niego szczerą nienawiścią. Coby nie odsunąć się niepotrzebnie od meritum, upartość i impulsywność Złotego Sierpa była dla niej wystarczająco charakterystyczna, żeby Tenebris stale trzymało się od niej na dystans i Złoty Sierp odpłacała się światu tym samym — izolując swoje potomstwo od najbliższej rodziny. Gniewny Niedźwiedź, dorastając przede wszystkim wśród nieustępliwych, zarozumiałych, a jakby tego było zbyt mało, kilkutonowych kulek pofałdowanej skóry, do głosu mógł dojść tylko za sprawą krzyku. Nie prosił się uwagę zanadto często, co też przełożyło się na jego zwyczaje w dorosłym życiu. Przyzwyczaił się do stałych charakterów ze szczenięcego życia i właśnie zawziętość matki sprawiła, że w obecnych czasach ma tak duży kłopot z przystosowaniem się do obowiązujących formuł. Złoty Sierp jednak nie żyła. A Gniewny Niedźwiedź wciąż odczuwał skutki jej tyrańskich, bezlitosnych praktyk.
Czy szczerze, w głębi serca, chciał dowiedzieć się, czy jedyna Złoty Sierp, spośród całej rodziny, odcisnęła piętno na swoich dzieciach?

Ckliwość rodzinnego pojednania jest pojęciem co najmniej obcym, biorąc pod lupę antypatię dzieci Złotego Sierpa względem pozostałych członków chaotycznego kółeczka uwielbienia ideologii marksizmu. Zajęli miejsca — każdy mając po swojej zarówno lewej i prawej stronie brata albo siostrę — na wzór trójkąta, wbili w siebie spojrzenia pełne pasji, niewypowiedzianych słów, goryczy i całej gamy emocji, których okazywanie jawiłoby się jako oznaka nostalgii, milczeli zbyt wymownie, żeby wziąć atmosferę za napiętą i gdyby tylko pojawił się tam ktoś, kto nie jest zapoznany z tradycyjnymi obrzędami wstępnymi, szerzej znanymi jako przedpojednaniowym przełamywaniem się, najpewniej stwierdziłby, iż gromada puchatych kretynów zajmuje się odprawianiem wiedźmowego sabatu, a on sam przerywa dopełnianie się skomplikowanego, wymagającego bezapelacyjnej ciszy nieprzerywanej nawet bzyczeniem muchy zaklęcia miłosnego czy tam innego gówna, w które wierzyły zdesperowane czternastolatki łaknące uczuć niezainteresowanym nimi chłopakiem. Ani Roztropne Spojrzenie, ani Burzowa Chmura, ani, na litość boską, Gniewny Niedźwiedź, nie byli czternastolatkami i nie byli zdesperowani. Miłości nie potrzebowali w zupełności, w przeciwnym razie otworzyliby swoje baranie pyski i coś z siebie wydukali, tym samym dając początek pełnometrażowej produkcji o tytule „Rozmowa trzech pajaców, którzy mają zbyt wielkie ego, żeby przyznać, że za sobą tęsknią”.
— Zebraliśmy się tutaj… — zaczął niepewnie Roztropne Spojrzenie, poprzedzając swoją talmudyczną kwestię odchrząknięciem.
Burzowa Chmura nie dała mu dokończyć.
— Kurwa — zaklęła siarczyście.
— Daruj sobie — dodał Gniewny Niedźwiedź.
Na powrót zapanowała cisza i całe ledwo żyjące towarzystwo zachodziło w głowę, za jakiego sprawą cholernego cudu utrzymywali nerwy na wodzy, nie wybuchając jak amerykańskie bomby w Nagasaki w ‘45. Roztropne Spojrzenie, rozsądnie, oczekiwał ruchu ze strony żywszej części rodzeństwa, Burzowa Chmura sama nie wiedziała, czy chce z nimi rozmawiać, czy chętniej czmychnęłaby, nieco niezgrabnie, w pobliskie krzaki, coby uniknąć konfrontacji z braćmi, z którymi ostatnie słowo zamieniła za czasów, kiedy Akademia Sztuk Pięknych w Wiedniu odrzucała podanie akwarelisty, a Gniewny Niedźwiedź prychał jedynie, to w duchu, to na głos, wyrażając niezmierzoną pogardę wobec niedojrzałej polityki prowadzenia konwersacji praktykowanej przez Roztropnego i Burzową.
— Zbierzcie swoje popieprzone dupy i coś z siebie wykrzeszcie, do cholery — odezwał się w końcu. Szorstkość jego głosu zjeżyła sierść na karku Roztropnego. — Mam inne rzeczy do załatwienia, nie zamierzam sterczeć tu jak ciota.
Roztropny zrozumiał, że „ciota” odnosi się do jego orientacji seksualnej i jedynie spuścił łeb, wbijając pazury w twardą ziemię. Gniewny Niedźwiedź wcale nie miał innych spraw, ale chciał sprawiać pozory zajętego.
— Daruj sobie — powiedziała piskliwie Burzowa.
— Burzowa, do kurw-…
— To są twoje słowa — wtrącił się Roztropny, spychając Misia na granicę cierpliwości.
Tym razem cisza była jeszcze bardziej wymowna, ponieważ krótka wymiana obelg utwierdziła ich w przekonaniu, że w tej relacji nikt nie tworzy żadnych obozów ani porozumień — cała trójka nie znosiła siebie po równo, nie szczędząc uszczypliwości. Nie ma złych, ale nie ma dobrych.
Poza zmarłymi, którzy nie zdążyli zrobić nic złego.
— Mama byłaby zawiedziona, widząc nas w tej chwili. — Głos Roztropnego uniósł się ponad ciężkie sapnięcia. Dwa niedźwiedzie zwróciły na niego swój wzrok i przyłożyły pełną uwagę do wypowiadanych słów. Wspomnienie Złotego Sierpa zadziałało na nich jak zimna woda. — Zawsze powtarzała, że najważniejsza jest wspólnota. My zniszczyliśmy te części naszych serc, o które dbała najbardziej na świecie.
Mimo rozwijających się prężnie przemyśleń, budowanych w zaciszu umysłów opinii, nikt nie zdecydował się na wtrącenie swoich trzech groszy.
Gniewnego Niedźwiedzia wystarczająco dziwił fakt niecodziennego pomysłu Roztropnego, który w jednoznaczny sposób poinformował, że chce odbyć swojego rodzaju rozmowę z pozostałymi, żeby to, iż jeszcze nie poszedł, uchodziło w jego opinii za rzecz kompletnie absurdalną i, jakkolwiek by patrzeć, niemającą racji bytu. Podświadomość zatrzymywała ich na miejscach.
— Nie czujecie się samotni? — ciągnął Roztropny, zadając im najbardziej retoryczne pytanie spośród retorycznych pytań. Żadne z nich nie miało żadnej rodziny. To oczywiste, że odczuwali niepocieszające braki. — W czym tkwi problem?
— Nie ma żadnego problemu. — Burzowa Chmura poruszyła się na swoim miejscu.
— Jeszcze jedno słowo, a ci przypierdolę, Burzowa — wysyczał Misio, przymykając oczy ze złości.
— Będziemy dalej się nie odzywać, jak skretyniałe dzieciaki, Gniewny? Jakbyśmy mieli po dwadzieścia księżyców i obrażali na siebie za to, że zjedliśmy cudze posiłki? Albo, że wysikaliśmy się nie w tym miejscu? Albo… na Gwiezdnych, co jest z wami nie tak? — Głos Burzowej Chmury zastygł w powietrzu, uprzednio dostając się do głowy Niedźwiedzia i raz za razem uderzając go swoim morałem.
— Wszystko — powiedział wyraźnie delikatniej Gniewny. — Wszystko.
Nie było to kłamstwo, kwestia wymyślona na poczekaniu, wypowiedziana tylko po to, żeby dodać dramaturgii albo uciszyć pozostałych. Nie mieli dobrych genów. Złoty Sierp miała ciężki charakter — zawzięta, bezkompromisowa, ślepo zapatrzona w rzeczy, które uważa za słuszne. Jabłoniowy Wschód manipulował, kim tylko się dało, nieustannie łgał i podejmował decyzje cuchnące takim egoizmem, że nawet zakochana Złota zdawała sobie sprawę z poniektórych wad kochanka.
— Już rozumiem, dlaczego mama nie miała poza nami żadnych przyjaciół.
— Przyszliśmy tu tylko po to, żeby rozmawiać o naszych charakterach, czy macie ambitniejsze plany co do tego spotkania? — Niedźwiedź spojrzał na Roztropnego, wiercąc dziurę w jego brzuchu.
— Mama miała rodzeństwo, prawda? — zapytał ostrożnie brat.
Burzowa pokiwała łbem.
— Leśny Powiew. Nie żyje — dodała. — Widziałam go raz w życiu, niedługo przed mianowaniem nas na wojowników. Nigdy nie rzucał się w oczy.
Roztropne Spojrzenie znał Leśny Powiew lepiej, niż ktokolwiek z nich, ale w dalszym ciągu nie dysponował istotniejszymi informacjami. Jego wiedza na temat życia wuja kończyła się na etapie Trującego Obłoku, później notował znaczną wyrwę, a jedyne aktualniejsze wiadomości wiązały się z Białą Wierzbą i Mlecznym Okiem.
— Nie zastanawialiście się nigdy, czy nie powinniśmy poszukać wśród Tenebris bliższych krewnych? Nie interesuje was to, czyje geny sprawiły, że jesteśmy tacy… ciężcy? — Jego niepozorny żart był na tyle nieśmieszny, żeby nikt się nie zaśmiał. — Ostatnio udało mi się pomówić z Białą Wierzbą i doszliśmy do tego, że ich matka jest córką Leśnego Powiewu.
— Ich? — zainteresowała się Burzowa.
Atmosfera stała się wyraźnie luźniejsza.
— Blada Maska miała dwoje dzieci. Białą Wierzbę i Mleczny Pysk.
Gniewny i Burzowa popatrzyli po sobie.
— Po cholerę tak bardzo chcesz znaleźć sobie przyjaciół wśród dzieciaków tych, którzy najprawdopodobniej nawet nie lubili Złotego Sierpa? Kurwa, nie oszukujmy się. — Misio przewrócił oczami.
Roztropny wydawał się mieć przygotowaną wcześniej formułę, ponieważ ledwo Niedźwiedź dokończył, wystrzelił jak kula z pistoletu trzymanego przez Corleone’a:
— Ponieważ przez całe życie byliśmy wychowywani tak, żeby działać w służbie najbliższych, a nawet nie wiemy, kim oni są.
Gniewny wiedział, że choćby się sprzeciwił, Burzowa stanęłaby murem za Roztropnym. Chociaż uważał ją za kogoś nieszczególnie sprytnego, przede wszystkim ze względu na to, że była samicą, liczba zawsze przeważa ponad sensem.
— Myślałem, że trochę zmądrzeliście — wymruczał pogardliwie. — Widocznie się przeliczyłem.
Zbyli jego uwagę męczeńskimi westchnieniami.
— Któreś z nas musi spotkać się z Mlecznym Okiem — powziął temat Roztropny, który spośród całej trójcy zdawał się najbardziej podekscytowany.
— Ty to zrobisz — zasugerowała z pełnym przekonaniem Burzowa.
Pies uciekł wzrokiem ku koronom drzew, wydobywając z siebie przerywaną serię powtarzania samogłoski „e” przeplatanej z niewyraźnym „a”. Misio zawężył tę śmieszną przestrzeń dzielącą powieki.
— Co ci znowu, do kurwy nędzy, nie pasuje?
Roztropny zaśmiał się nerwowo, chociaż sytuacja była co najmniej niezabawna.
— Tak trochę…
Przerywnik. Marna próba wprowadzenia napięcia.
— Tylko trochę…
Następny. Jakby nie wiedział, że spowalniając tempo informowania ich o swojej gafie, wcale nie sprawi, że wykażą się zrozumieniem.
— Posprzeczałem się z Białą Wierzbą — powiedział w końcu, jednocześnie wypuszczając całe zgromadzone w płucach powietrze, jakby wyznanie rodzeństwu tego, co leżało mu na sercu, sprawiło, że jego sumienie niespodziewanie stało się sto razy lżejsze do dźwigania. — Nie patrzcie tak na mnie, na Gwiezdnych, nie zrobiłem tego specjalnie. To jest, pewnie, troszkę zrobiłem, bo… bo gdyby tak nie było, to bym nie drążył, ale wtedy wcale nie wiedziałem, że my… no wiecie. Będziemy chcieli coś z nimi. Ten.
Kolejna salwa przekleństw wydostała się z misiowatego pyska. Burzowa tylko pokręciła łbem w geście zrezygnowania.
— I co? My mamy to zrobić? — zapytała z wyraźnym niezadowoleniem. — To nie był nasz pomysł.
— Wiem o tym, wiem, siostro. Ale spróbuj pojąć, że bez waszej pomocy… plan nie zadziała.
— Plan? — Niedźwiedź uniósł się na wyprostowane łapy. — Nazywasz to cholernym planem, Roztropny? Co to jest, do kurwy, konspiracja?
— Dlaczego tak się irytujesz, Gniewny? — zwróciła się do niego siostra, taksując go od łap po uszy pełnym wątpliwości spojrzeniem. — Wyrządzimy ci krzywdę, zmuszając do przeprowadzenia z kimś rozmowę wymagającej od ciebie zachowania minimalnej kultury? Niebycia przewrażliwionym, kapryśnym dziadkiem, który cały czas ma to idiotyczne wrażenie, że jest jakkolwiek lepszy od młodszego pokolenia? W tym tkwi problem, prawda?
Zacisnął pysk tak mocno, że dolna szczęka niemal przebiła się przez jego podniebienie. Oboje byli tykającymi bombami — i oboje nie przestaliby przecinać nieodpowiednie kabelki u drugiego, gdyby nie obecność Roztropnego, który, chociaż nie pomagał, nie sprawiał, że sytuacja ulegała znacznemu pogorszeniu. — Zrób to, Gniewny — zachęcał go już spokojniej. Niedźwiedź nie posiadał żadnej wiedzy z zakresu kinezyki, ale wystarczyło rzucić okiem na jego potężnego brata, żeby zorientować się, jak wielkie nadzieje pokładał w sceptycznym Misiu.
Nie potrafił określić, czy obchodziły go losy Leśnego Powiewu, czy wychodziły daleko poza zakres jego zainteresowania. Roztropny nie mylił się wcale, pytając, czy, podobnie jak on, nie czują się samotni — rutyną Gniewnego Niedźwiedzia było wracanie do księżyców, kiedy czuł przy skórze bicie serca Rzodkiewki albo niespokojne wiercenie się Kamienia, ale nigdy nie mówił o tym głośno, a już w zupełności, gdy niespodziewanym trafem przebywał w otoczeniu swojego rodzeństwa.
— Kurwa, ostatni raz się na coś zgadzam.

Gniewny Niedźwiedź robił się coraz to uciążliwszy wraz z nadejściem lata, czego główną zasługą były rosnące temperatury zewsząd atakujące jego misiowatą posturę. Nieustannie wyciągał język, regularnie odwiedzał strumyki, a kiedy nie miał możliwości zejścia w cień — w jednym momencie na powrót stawał się niemożliwy do zdzierżenia, na okrągło powtarzając, że księżyce temu lata nie były tak gorące, a nawet jeśli promienie okazywały się nieco zbyt nachalne, młodzi jakkolwiek wspierali starszych w przeżywaniu ciężkiego czasu płynącego pod znakiem odwodnienia i braku apetytu.
Siedział przy Kruczym Dębie ze wzrokiem utkwionym gdzieś za horyzont. Albo przynajmniej za ten krzak parę metrów dalej, ale, dla dramaturgii, możemy udawać, że był to horyzont.
— Co cię trapi, Misiu? — zagaiła starsza samica, oglądając się na niego z nieukrywaną troską. Poprawiła się w swoim leżysku, wyprostowała krótkie łapy i położyła po sobie kikuty parodiujące uszy. Ziewnęła tak głośno, że można by było pomyśleć, iż wyzionęła duszę; Gniewnemu byłoby przykro, ale nie zdziwiłby się szczególnie.
Gdyby pytanie zadał ktokolwiek inny, najprawdopodobniej nawet nie rozważałby udzielenia jako-tako konkretnej odpowiedzi — inną sprawą jest to, że, bądź co bądź, nikt nie pokusiłby się nawet zapytać, ponieważ zdecydowana większość nie miałaby nic przeciwko, gdyby chodzące „kiedyś było fajniej” przekręcił się na nie tę stronę, co trzeba było i poszedł, gdzie tam go Gwiezdni zabiorą. Niemniej jednak wyszło to od Kruczego Dębu, co niejako obligowało go do poważnego podejścia do tematu własnego samopoczucia. Jednocześnie miał świadomość tego, że emerytka szczerze przejmowała się jego stanem psychicznym. Pokusiłby się uznać, iż nawet bardziej, niż Złoty Sierp kiedykolwiek się przejmowała.
Opadł na przednie łapy, układając na nich ciężki łeb.
— Wiesz, gdzie jest Mleczne Oko?
Zza pniaka wyłoniła się wychudzona głowa Jodłowej Skóry.
— Pewnie w klanie, ty pajacu.
— Nie przypominam sobie, żebym mówił do ciebie, spróchniały dziadzie. — Gniewny spojrzał na niego spod zmarszczonego czoła.
Kruczy Dąb wydała z siebie coś na kształt pokracznego chichotu.
— Mleczne Oko? Skąd, kochaniutki, miałabym wiedzieć, kiedy ledwo stąd wychodzę? Ptaszki świergotają, że jest zastępczynią, ale nie wiem nic ponadto!
Misio pokiwał głową, zaczynając zbierać się, żeby opuścić legowisko starszyzny.
— Pewnie kręci się po okolicy — odezwał się Jodłowa Skóra. — Poszukaj jej przy froncie, głównym wejściu. Może zaczniesz nękać kogoś innego i przestaniesz się naprzykrzać.
— Och, Jodłowa Skóro…
Grubawy wojownik pospieszył ku wskazanemu przez Jodłowego miejsca, pozostawiając Kruczą w łapach starego marudy — zupełnie jakby przed momentem nie towarzyszył jej ktoś równie nieprzyjemny.

Misio nieszczególnie krył się z nadzieją, że Roztropnemu w ostatecznym rozrachunku odwidzi się węszenia wzdłuż i wszerz gałęzi drzewka rodzinnego wywodzącej się z pary zabójczych roślin. Gdyby brat Gniewnego nie przypominał nieustannie o złożonej — niechętnie — obietnicy, Niedźwiedziowi przez myśl by nie przeszło, żeby jakkolwiek angażować się w sprawę nieżywego zresztą wuja i jego wnucząt będących Misiowymi krewnymi tak istotnymi, że aż niewspominanymi dotąd ani jednego razu. „Całe życie, całe cholerne życie było dobrze, wszystko grało i nikt nie upominał się o jakieś zasrane pokrewieństwo, jakby to była najważniejsza rzecz na tym śmierdzącym padole. C a ł e ż y c i e spędziliśmy tak, jak spędziliśmy i mamy się świetnie, żyjemy bez trosk i nie jesteśmy niedożywieni” — narzekał w myśli. „Roztropny Pajac faktycznie uważa, że te dzieciaki będą chciały się z nim spoufalać”.
Dreptał wzdłuż uklepanej, ciemnobrązowej ścieżki prowadzącej do najgłówniejszej z głównych części pozostałości po budynku wzniesionym, jak wszystko inne, przez Dwunożnych. Jego spojrzenie od czasu do czasu uciekało na lewo — obserwował wówczas idącą niemal na równi z nim trójkę młodzików. Pokręcił łbem z dezaprobatą, kiedy poderwali się do truchtu i chwilę później zniknęli za kurtyną liści i gałęzi, zlewając się z leśnym zacienieniem. Wystarczyła sama myśl o chłodzie charakterystycznym dla tamtej okolicy, żeby Gniewny poczuł się o stokroć gorzej, wyciągając język i sapiąc, jakby miał za sobą całodzienny bieg maratoński. Chciał zaliczyć Mleczne Oko, niekoniecznie dosłownie, i cieszyć się spokojem przez resztę dnia. Tygodnia. Miesiąca. Najchętniej przez resztę życia.
Wzrok pokierował gdzieś do tyłu, szedł więc z łbem obróconym o niemal sto osiemdziesiąt stopni. Cała jego uwaga rozproszyła się tak, jak szkło wazonu uderzającego o twarde kafelki albo godność Dudy po wywiadzie w języku innym, niż polski, kiedy z siłą co najmniej dwóch kotów Kaczyńskiego uderzył w nie najdrobniejszej postury psinę. Charknął i splunął — zderzenie spowodowało nadmiar produkowanej śliny.
— Jesteś ślepa, do ciężkiej cholery? Widzisz, że z naprzeciwka ktoś idzie, to odstępujesz — podburzył się gniewnie. — Mówiłem, że młodzi uważają, że mają jakieś chore przywileje, mówiłem. Co? Co jeszcze? Wymagasz ode mnie, żebym to ja się odsunął? Przyniosę ci mchu, żebyś nie szła po tej zimnej ziemi!
Nikt nie wiedział, dlaczego Gniewny Niedźwiedź był taki dramatyczny.
Druga ofiara niespodziewanej stłuczki zawtórowała mu, nie pozostając bierną względem oskarżeń Misia, ale pies, zbyt zajęty nazmyśliwaniem, zupełnie zbył wszystkie jej słowa zlewające się w coś, co kształtem przypominało jedno wielkie gówno.
Kręcąc głową z niedowierzaniem, okrążył samicę znaną wyłącznie z widzenia, nie zaprzestając swojej pielgrzymki do Mlecznego Oka. Na umownym miejscu, bo, siłą rzeczy, zastępczyni mogła być w absolutnie każdym miejscu na całej zasranej planecie, Misiowi udało się spotkać patrzącą na niego z kompletnego dołu Oszroniony Pysk. Spojrzał na nią z westchnieniem, niechętnie wlokąc się ku jej niewielkiej postaci. Samica niewielkich gabarytów zajmowała się Gwiezdni sami wiedzą, czym konkretnie — w obliczu rutynowej sytuacji Niedźwiedź wytknąłby jej rażące nieróbstwo, niemniej jednak wtedy, kiedy jego myśli krążyły wokół zastępczyni Tenebris, zwrócenie uwagi na zajęcia Oszronionej w rankingu priorytetów stało najniżej.
— Mleczne Oko — rzucił lakonicznie. — Szukam Mlecznego Oka.
Oszroniony Pysk cofnęła się o krok, żeby rzucić okiem w przestrzeń za nim, po czym wskazała łapą na drogę, która go tam przyprowadziła.
— Przed chwilą stąd poszła. Wspominała, że musi…
— Kurwa.
„Mam dosyć. Mam szczerze dosyć”.
Wycofał się, odpuszczając sobie wszelkie uprzejmości i nie dziękując Oszronionemu Pyskowi. Tempem nieco prędszym niż wcześniej skierował się ku wschodowi, w duchu licząc na to, że Mleczne Oko nie oddaliła się na tyle, żeby nie mógł jej dogonić. Nie był w najlepszej formie i nie biegł, przede wszystkim ze względu na swoją dumę.
— Mleczne Oko? — Beżowa samica pomykała między pniami niewysokich, pobliskich drzew. Przyspieszył na tyle, ile był w stanie i uniósł głos. — Mleczne Oko, pro-prosił-... — Odkaszlnął, czując w pysku posmak przedziwnego sformułowania. — Prosiłbym, abyś zwolniła, ponieważ chciałbym porozmawiać o twoich rodzicach.
Wziął oddech.
— Rodzicach twoich rodziców też, jakby to miało jakieś znaczenie.
W tamtej chwili uświadomił sobie, jaką nienawiścią darzy temat rodziny.

<ślepcu?>
 >2800
[bez punktów]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz