Po raz pierwszy od bardzo dawna Jasne Serce czuł się podekscytowany. Chyba od momentu, gdy Mleczna wyszła na wyprawę. Nareszcie nadchodziła ta data, gdy Bursztynowy Promień miała rodzić. Lubił partnerkę brata tak mocno, jak można lubić kogoś, przez którego stracił ostatek rodziny. Cieszył się, że zdecydowali się na kolejny miot. Byli jeszcze młodzi, nie powinni żyć całe życie w smutku i stracie.
Po zakończeniu polowań był całkiem zmęczony. Udało mu się złapać grubego zająca, który przegonił go po całej ulicy. Czuł wszystkie swoje stare rany w tamtej chwili, ale był z siebie zadowolony. Czułby się źle, jeśli znowu opuszczałby tereny klanu i do niczego się nie przydał tego dnia. Poza tym zwierzaczek nie był dla niego tylko mięsem. Jasne Serce zobaczył go, gdy zwierzak zaczynał już mielić ziółka w pysku. Udało mu się go doścignąć. Radośnie wrócił do legowiska, lekko kulejąc.
Porozmawiał chwilę z Trującym Obłokiem przez chwilę. Ona też dopiero co urodziła maluchy. Musiał o tym powiedzieć Wilczemu Wichrowi. Zawsze mieli dobrą relację, na pewno się ucieszy, że staruszka ma dzieciaczki. Trzy maluszki. Już zbyt długo nie było dzieciaczków w Tenebrisie. Dobrze, że znowu będą mogły biegać dookoła ruin.
Czuł wszystkie swoje kości, ale ignorował to. Powolutku, krok za kroczkiem, przemierzał ulice dwunogów. Jedna osoba nawet pogłaskała go po główce, ale nie zrobiła mu żadnej krzywdy. Potrzebował dłuższej chwili, ale przyzwyczaił się do towarzystwa dwunogów. Nie byli tacy źli, tylko ciut zbyt dotykalscy.
Wydostał się z osiedla domostw i przed nim była już prosta droga przy dworcu. Najpierw wyczuł samca, dopiero potem zobaczył. Krwawy Zew nadchodził z drugiej strony. Może znowu postanowił złamać prawo i narazić ich wszystkich na wojnę z kolejnym klanem. Już z pewnej odległości dało się zauważyć, że nie jest w najlepszym humorze. Jasne Serce przygotował się.
— Co ty tu robisz? — warknął samiec. Wiedział, że Krwawy nie potrzebował powodu, ale i tak go szukał.
— Nie mam czasu — powiedział i postarał się go wyminąć. Poczuł kły na ogonie. Odwrócił się szybko, instynktownie wyszczerzając zęby. Krwawy już się uśmiechał. Ten wariat naprawdę lubił się bić.
Tak jak Jasny potrafił poradzić sobie z Płonącym Krzewem i czasem prawie się nawet cieszył z jego towarzystwa. Krwawy Zew był wariatem, który mógł wydobyć ci oko dla zabawy. Czasami Jasnemu zdawało się, że dla niego to jest sposób na zabawę.
Najpierw samiec uderzył go z tylną łapę. Jasny skulił się i syknął. Był jednak na tyle świadom, by spróbować się odsunąć. To nie pomogło i poczuł pazury wbijające się w jego grzbiet. Obrócił się, ale to tylko sprawiło, że więcej jego skóry się rozerwało.
Krwawy nie widział w tym problemu. Dla niego to pewnie było tylko ćwiczenie. Sposób, by trochę rozruszać całą sytuację. Zabrakło mu na chwilę oddechu. Krwawy uderzył go w brzuch raz i drugi.
— No dawaj — zawołał samiec. — No chodź.
Zanim zdążył wykonać jeszcze jakiś ruch, Jasne Serce zebrał się w sobie i uderzył go barkiem. Pies zachwiał się, więc Jasny miał moment na wykorzystanie sytuacji. Walnął go w pysk i powalił. Stanął na nim trzema łapami, jedną opierając dla bezpieczeństwa na ziemi.
— Jestem od ciebie silniejszy, ty bezmózgu — powiedział. Kiedy on spróbował unieść łeb i go ugryźć, przycisnął mocniej jego gardło. — Czemu nie mogłeś pomęczyć Płomiennego? — zapytał się. Pies nie odpowiedział mu, tylko warknął.
Dla bezpieczeństwa Jasny wbił trochę mocniej pazury w jego brzuch, aż poczuł ciepłą krew pod łapą.
— Przestań się puszyć, cieniasie — warknął.
— Czy ty zapominasz, że zabijałem na wojnie, gnojku? — zapytał i pochylił się nad nim. Ledwo powstrzymywał drżenie łap. Krwawy nareszcie odpuścił rzucanie się. Jasny zszedł z niego i odsunął się parę kroków. Patrzyli na siebie przez chwilę i bez słowa zaczęli oddalać się w swoje strony.
Jasny czekał, czy nie usłyszy ciężkich kroków za sobą, ale pies zostawił go w spokoju. Dopiero gdy znalazł się przy Dworcu i wiedział, że nikt go nie widzi, pozwolił sobie na upadek. Nie był w stanie nawet powiedzieć, czy krew ciągle z niego leciała. Położył się na ziemi i dyszał ciężko.
Jak już wcześniej był zmęczony, to teraz miał wrażenie, że stracił całą energię. Cholibka, ten kundel naprawdę mocno go trafił. Powinien udać się do Ciemnej, ale był tak blisko Flumine. Nie może wystawić Wilczego. Może dzieciaczki są na tyle duże, że może je przyniesie. Pewnie nie, ale pies może marzyć.
On marzył. Może to przez to, jak bardzo kręciło mu się w głowie. Zamknął oczęta tylko na minutkę. Odpocznie i pójdzie do brata. Posiedzą, pogadają, nic mu nie będzie. Nikomu nie zaszkodzi na chwileczkę przysnąć. Na momencik...
— Hej? Wszystko w porządku? — Uniósł z trudem powieki. Stał przed nim spory pies. Bardzo jasne oczy, postawione do góry uszy, zmartwiony wyraz pyska. Jasny postarał się uśmiechnąć do niego.
— Nie martw się kochaniutki… ja tylko muszę trochę odpocząć. —- Rozmazywał mu się ciut przed oczami.
— Skąd jesteś? — zapytał psiak.
— Nie wszedłem na twoje tereny — odpowiedział. Wszyscy dobrze wiedzieli, że dworzec był neutralny. Psiak pachniał jak słona woda i ryby. — Chciałem tylko odwiedzić Wilczka. Szczeniaki mu się dopiero co urodziły.
— Mówisz o Wilczym Wichrze? — Jasny uśmiechnął się.
— Czyli naprawdę jesteś z Flumine? Wszystkie są zdrowe? Jak je nazwali?
— Eeee… Uszko, Ślimak i Szarak chyba.
— Ładnie. — Nie mógł utrzymać oczu dłużej otwartych. Położył łeb na ziemi, tylko na moment. On nie przysypiał, on pozwalał oczom odpocząć.
Najwyraźniej i jego oczy i głowa bardzo potrzebowały tego odpoczynku, bo nawet się nie zorientował, ile czasu minęło. Kiedy zaczął powracać do świadomości, dotarły do niego wypowiadane słowa.
— Nie wiedziałem co z nim zrobić, ale pachniał jak Tenebris…
— Bardzo dobrze zrobiłeś. — To był znajomy głos, chociaż jego mózg jeszcze niezupełnie zadziałał. Otworzył oczy i podniósł łeb. Widział przed sobą pysk Białej Gwiazdy i tego młodzika, z którym rozmawiał. Wziął głęboki wdech. Zdecydowanie nie byli już przy morzu, zapach na powrót był odpowiednio ziemisty. Tereny Tenebrisu. Mógł być spokojny.
— Liderko? — Oboje spojrzeli na niego i samica podeszła o krok.
— Co ci się stało? — zapytała, pochylając się nad nim.
Istniała podstawowa zasada życia społecznego, której nigdy nie można było łamać — nigdy nie skarż na innych do lidera.
— Przegięliśmy z treningiem — zaśmiał się i spróbował wstać. Młodszy pies od razu zrobił krok w jego stronę, ale się zatrzymał. Jego słabe łapy nie były takie złe. Naprawdę musiał tylko trochę odpocząć. Ten głupi Krwawy Zew. Rany piekły go wciąż na grzbiecie, ale udawał, że tego nie czuje.
— Naprawdę? — Suka zdawała mu się nie wierzyć. Jasne Serce uśmiechnął się szerzej.
— Proszę się mną nie przejmować, ja sobie poradzę. — Zamachał ogonem na prawo i lewo. Następnie przeniósł wzrok na młodzika. — Ale dziękuję ci bardzo za pomoc. Niepotrzebnie chodziłem tak daleko — powiedział. — Masz jakieś imię, kochaniutki? — zapytał.
To oczywiste, że ta dwójka się znała. Jasne Serce nie miał w zwyczaju oceniać innych psów. Sam popełnił wiele błędów i robił rzeczy, których do tej pory żałował. Rozumiał, że porywy serca były bardzo głupie, oj rozumiał. Mimo to uważał, że niesmaczne było, by suka w jej wieku romansowała z młodym samcem. Albo raczej niesmaczne.
Przywoływało mu to nieprzyjemne wspomnienia.
<Biała?>
[1143 słowa: Jasne Serce otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz