Minął kolejny księżyc, a Mlecznej ciągle nie było. Przestał się stresować, teraz po prostu się bał. Starał się tego nie okazywać. Nie wypatrywał jej z okien, nie siedział na granicy, ale na patrolu skupiał się na szukaniu znajomego zapachu. Nic. Była sprawną samicą, wiedział, sam ją wychował. Tylko jej wypadek był tak niedawno, a nie znali tych psów, które z nią poszły. Przecież to miała być prosta misja.
Nie chciał myśleć o najgorszym, ale tak ciężko było ciągle zachowywać pozytywne spojrzenie na świat. A na dodatek zachorował. Inne psy bardziej ich potrzebowały, on mógł czekać, ale zaczynał czuć osłabienie swojego organizmu. Pilnował, by nie kaszleć w towarzystwie innych, ale było ciężko.
Tereny Flumine nigdy nie wydawały się być tak daleko. Szedł powoli, uważnie obserwując potwory dwunogich. Nie znosił ich. Nawet, jak żył tu od tylu księżyców, to nadal nie mógł się przyzwyczaić do ich obecności.
Oddzielał ich od siebie deptak. Nie chciał podchodzić za blisko i rozprzestrzeniać choróbska dalej.
— Wilczy Wicher.
— Cześć braciszku. — Uśmiechnął się ciepło. — Wybacz, że cię nie przytulę.
— Nie ma sprawy — zaśmiał się samiec. Też nie wyglądał najlepiej. Jasne Serce chciał zarzucić go pytaniami, ale się powstrzymał. — Jak twoje dzieciaki?
— Bezpieczne, wciąż poza klanem.
— To dobrze. Mleczne Oko jeszcze nie wróciła. — Pies kiwnął łbem.
— Nasz Opal też.
Nasz Opal. Mleczne Oko już nie była jego. Za każdym razem, jak widział brata, zalewała go fala smutku.
Kiedyś może był gniew. Może nawet chciał go uderzyć. Minęło mu to z czasem. Wilczy Wicher wybrał swoją drogę i nieważne jak bardzo to go bolało, to starał się nie naciskać i się nie narzucać. Cieszył się, że chociaż mogli się spotykać. Raz na księżyc, czasem rzadziej, ale póki widział znajomy pysk, był szczęśliwy. Nie spodziewał się nawet, że Wilczy przeżyje wojnę.
— Wszystko u ciebie w porządku, tak poza tym?
— Jakoś żyje — zaśmiał się. Nigdy nie rozmawiali o sprawach klanowych, to by było już zbyt wiele. Zresztą, wszyscy wiedzieli, że epidemia wdała się wszystkim we znaki.
— Opowiedzieć ci o mojej przygodzie z rybami? — zapytał się niezręcznie.
— Pewnie — odpowiedział Jasny i jego ogon zaczynał powoli machać na jedną i drugą stronę. Wilczy Wicher uśmiechnął się i rozluźnił. Kiedy mówił, jego uszy poruszały się na wszystkie strony. Od dziecka tak miał.
Ich spotkanie trwało krócej, niż sama podróż na miejsce. Nie narzekał, tylko pożegnał się i patrzył, jak pies znika między blokami. Liczył, że Wilczy Wicher będzie miał więcej czasu, ale to nieistotne. Powoli dotarł do znajomych terenów Tenebrisu. Zatrzymał się niedaleko lodowiska, które teraz było tylko pustą przestrzenią. Oparł się na moment barierkę. Przymknął oczy na sekundę. Wszystko było męczące.
— Szlajałeś się poza terenami? — usłyszał nieprzyjemny głos. Otworzył jedno oko i zobaczył Płomienny Krzew, górujący nad nim. Jasne Serce uśmiechnął się do niego i przeciągnął.
— Nie martw się o mnie.
— Nie martwię — warknął pies. Płomienny Krzew zawsze warczał i Jasne Serce zwykle nie zwracał na to uwagi. Wiedział, że jest mniejszy i słabszy, ale Krzew nie należał do psów głupich. Jeżeli by chciał, to zarżnąłby Jasne Serce szybko i sprawnie, ale najwyraźniej wiedział, że to nieopłacalne. Jeśli odpowiednio się wokół niego krążyło, dało radę uniknąć kłów.
Zwykle miał wyuczony ten taniec i nie popełniał błędów, ale ostatnimi czasy trochę zniszczyła mu się cierpliwość. Przystanął obok psa, w bezpiecznej odległości i wyprostował pysk. Nawet nie dosięgał mu do łba i Płomienny Krzew wyraźnie to lubił. Miał szczęście, że tak wyrósł. Czasem Jasne Serce wyobrażał sobie tego psychopatę jako kurdupla i dzień od razu robił się lepszy.
— Cóż tam, mamy razem patrol? — Pies kiwnął łbem. Czyli jakimś sposobem go do tego zmusili. Cuda jednak się wciąż zdarzają. Wyraźnie nie był z tego powodu zadowolony, ale jeszcze nie zwiał do miasta.
— Rusz się — powiedział, gdy Jasne Serce kończył jeszcze wyciągać kończyny.
— Nie mów do mnie takim tonem, jeszcze się zarumienię — zażartował. Pies nic nie odpowiedział. I tak bywało.
Jasnemu zdarzało się już nie raz uczestniczyć z nim w patrolach. Nigdy nie zdarzało mu się odmawiać, jeśli został o to poproszony. Zdarzały mu się czasem nieprzyjemne sytuacje, ale nie aż tak często. Płomienny Krzew był groźny, ale cichy i uważny. Można niemal powiedzieć, że Jasne Serce lubił z nim chodzić. Nie czuł się może bezpiecznie, bo nikt nie powinien czuć się przy nim bezpiecznie, ale miał do towarzystwa jednego z najlepszych wojowników w klanie. O Jasnym Sercu nie dało się tego powiedzieć.
Po wojnie stał się słaby. Nie chciał tego przyznać, ale tak było. Jego łapy zostały uratowane, ale nie czuł w nich już takiej siły jak kiedyś. Gwiezdni okazali mu litość, ale nie mogli wrócić wszystkiego, co zostało stracone. Trenował sporo, by odzyskać dawną siłę, ale nie był pewien, czy to kiedykolwiek się stanie.
Większość czasu starał się milczeć. Wiedział, że samiec preferuje ciszę, a jemu samemu tylko trochę przeszkadzała. Dziś jednak, po spotkaniu z bratem, miał trochę gorszą samokontrolę.
— Muszę ci przyznać, że niegdyś poddawałem się strasznym stereotypom — zaczął. Płomiennego Krzewu to nie obchodziło, ale i tak kontynuował. — Sądziłem, że ty i Jeziorny Kwiat zejdziecie się ze sobą. To wilcze przyciąganie. Poza tym ona jest niebrzydka, a ty nawet przystojny jesteś, ale ciut zbyt ostry dla mnie. Chociaż tak właściwie… — powiedział. Pies pokazał zęby. Jasny patrzył mu spokojnie w oczy, z trudem powstrzymując śmiech. Miał zły dzień, a w takie zaczynał paplać. Tak dla samego paplania i żeby może ciut sobie pożartować. Przy większości psów by sobie zapewne na to nie pozwolił, by nie urazić ich uczuć, ale przy Płomiennym Krzewie akurat o to nie musiał się martwić. — Już nic nie mówię.
Ominął psa szerokim łukiem. Nasłuchiwał uważnie kroków za sobą. Póki nie były zbyt blisko, nie miał co się martwić. Wiedział przynajmniej, że jest od samca zręczniejszy.
Jesteś masochistą Jasne Serce, pomyślał i westchnął. Reszta patrolu przebiegała już w ciszy. Nic ciekawego nie widzieli, nawet znajomej sylwetki na horyzoncie. Starał się ignorować nieprzyjemną atmosferę, jaką wprowadzał jego towarzysz. Był już do tego przyzwyczajony.
Wrzucił na pysk uśmiech i zamachał delikatnie ogonem. Zbliżali się powoli do okolic ich domu. Może uda się na polowanie. Czemu by nie, w końcu byłby przydatny? Po drodze zauważył kępkę ziół rosnących przy płocie ogrodu. Postarał się zwinnie przecisnąć między ludzkimi nogami, zanim ci zdążą zdeptać roślinki.
Płomienny na niego nie zaczekał, ale nie spodziewał się tego. Dogonił i szedł kawałek przed samcem.
Zatrzymał się na tyle nagle i niemal wpadł na Płomiennego. Odskoczył, żeby przypadkiem nie dotknąć samca. Każdy głupi wiedział, że nie należało dotykać Krzaka. Odłożył, co miał w pysku, w bezpieczne miejsce pod kamieniem.
— Nie znam ich — powiedział, wskazując łbem na dwa psy, które kręciły się pomiędzy domostwami. Były za mało zadbane na pieszczochów. Spojrzał na większego samca, czekając, co ten zrobi. Może i będzie trudno go powstrzymać przed mordem na nieznajomych, ale warto spróbować.
<Płomienny Krzew?>
[1108 słów: Jasne Serce otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz