1 marca 2021

Od Jazgotu CD Dymu

Ikra nie była jego ulubionym członkiem bezgwiezdnych. Więcej, nie była nawet jego ulubioną suką — tę rolę zajmowała Miękka i nie, nie sądził, że ona go lubiła, ale to nieistotne. Mimo to martwił się bardzo, gdy usłyszał, że chorowała. Potem obserwował ją trochę uważniej. Samica nieszczególnie to doceniała, ale jeszcze go nie ugryzła. Uznawał to za całkiem dobry znak. Przez ostatni miesiąc zaczęła zachowywać się dziwacznie, lekko mówiąc.
Nie była nigdy najmilsza, ale stała się zwyczajnie wredna. Jakby wszystko jej przeszkadzało. Zaczęło się chyba od tego dnia, gdy zobaczył ją u Leonisa. Nie pomyślał o tym zbyt wiele. Medyk przecież miał teraz łapy pełne roboty (i podobno sam był chory), więc tylko zostawił zioła w odpowiednim miejscu i sobie poszedł.
Ciąża wyjaśniała jej gorszy nastrój. Nie pytał się oczywiście z kim, ale nie zdawało mu się, by suka dużo wychodziła poza tereny. Powinien to być któryś z bezgwiezdnych, a z tego, co się połapał, nie tak wielu lubiło suczki. No i na pewno nie był to Kasztan.
Dzieciaki. Nowe pokolenie. Czuł się bardzo podekscytowany. Nie miał zbyt wiele kontaktu ze szczeniakami, bo w końcu nie miał gdzie, ale kto nie lubi dzieci? A gdzieś głębiej, myślał o tym, że klan im się rozrasta. Z nowymi szczeniakami będą mogli stać się silni, na tyle silni, by naprawdę się liczyć.
Patrzył zachwycony, na te małe kulki futra.
— ... my wracamy do pracy — słuchał Dyma jednym uchem.
— To są najbardziej urocze istoty, jakie widziałem — powiedział do suki.
— Jazgot, opanuj się. — Ikra przewróciła oczami.
— Jeżeli będziesz potrzebować opiekunki, to jestem tu. Pamiętaj.
— Zapamiętam. — Odwróciła się do niego tyłkiem. Zrozumiał sygnał.
Zastanawiał się, czy Kasztanowi przeszkadza, że chodzi na patrole z Dymem. Miał nadzieję, że nie. Zresztą, Kasztan zapewne też się cieszył, że miał jakiś wolny czas od ucznia. Lubił Dyma. Z czasem przestał nawet traktować go jak starszego wuja, a raczej kogoś równego. Nie był tylko pewien, czy samiec sądził tak samo. Miał nadzieję. Zaczynał naprawdę mieć dość tego, że wszyscy traktowali go jak dziecko. Może oprócz Miękkiej.
Dzieciaki Iskry stały się na parę dni tematem numer jeden. Szybko poszły plotki, że Szałwia też spodziewa się dzieci, ale postanowił nie pytać. To byłoby już niegrzeczne. Mimo to jakoś uważniej obserwował samicę. Może rzeczywiście wydawała się jakaś grubsza. Znowu padało
pytanie, kto mógłby być ojcem. Nie miał z kim dzielić się swoimi przemyśleniami, to trzymał je dla siebie.
Pora roku za szybko się zmieniała. Jeszcze niedawno mieli przecież zimę i śnieg do brzucha, a teraz nagle wszystko stało się ciepłe i przyjemne. Chociaż cieszył się z temperatur, coś bolało go w środku. Czas uciekał tak szybko.
Tego dnia przesiadywał akurat sam, na granicy z Industrią. Patrzył spokojnie na fale, rozbijające się o brzeg. Zastanawiał się, czy nie wykraść się znowu nad morze. Rośliny zakwitały już, niedługo powinna przyjść pora zielonych liści. Zastanawiał się, czy matka też patrzy na liście i dziwi się, jak bardzo już rozkwitły.
To nie tak, że o niej zapomniał, ale zaczął czuć się dziwnie, gdy rozmawiał o niej z innymi psami. Myślał, że Szmaragd albo Mięta powiedzą mu… coś. Jakieś słowo, które nagle pozwoli mu zrozumieć, co się z nią stało. Wiedział, jak inne psy na niego patrzyły. Jak był mały, to nawet tego nie zauważał. Szczeniaki chyba mają to w sobie, że są oślepione przez swoją niewinność. Z czasem zaczęło go irytować.
Zdawało mu się, że wszyscy patrzą na niego ze współczuciem. Oni wszyscy sądzili, że matka nie żyje. Wiedział, że nie mają racji. Czuł to, gdzieś głęboko w środku. Bał się, że jeśli spróbuje o niej wspomnieć, ktoś w końcu się przełamie. Nie chciał słyszeć, jak próbują wmówić mu to kłamstwo. Matka żyła. Zaczynał się tylko bać, że nigdy nie wróci. Świat był niebezpieczny, zwłaszcza dla samotnych psów.
Wyczuł psy, jeszcze zanim je zauważył. Szybko wymyślił wymówkę, bo zagrzebywanie się we wspomnieniach brzmiało zbyt smutno. Przyłączył się do Szramy i Mięty na patrolu. Lubił je i zresztą dzięki temu mógł się jakoś przydać. Zostawił je tylko przy zachodniej granicy, by pogrzebać trochę między śmieciami na wysypisku.
Chociaż przeszedł je wzdłuż i wszerz, miał wrażenie, że nowe roślinki wyrastały każdego dnia. To dobrze. Epidemia stała się codziennością, ale nie powinni zwalniać. Udało mu się znaleźć je pod przezroczystym… czymś. Nie rozumiał, z czego ludzie robili swoje rzeczy, a tym bardziej, dlaczego je robili, ale to nieistotne. Postarał się przesunąć przedmiot i w najlepszym przypadku, nie zniszczyć wszystkich roślinek.
Chyba się uzależnił od zbierania ziółek.
 
Miał w planach odwiedzenie Mlecza. Jego przyjaciel znowu zachorował. Jazgot nie był pewien, czy za drugim razem powinien niepokoić się bardziej, czy mniej. W końcu przeszedł ją już raz, to wszystko powinno być w porządku. Był silny. Chyba że właśnie nie. W końcu zachorował po raz drugi. To się normalnie nie zdarzało. Leonis zapewniał jednak, że i tym razem zioła pomogą. A właściwie zapewnił raz, a potem Jazgot wolał już nie pytać, bo medyk wydawał się zdenerwowany. Przynajmniej Mlecz już dostał swoją porcję.
Zanim jednak udało mu się dostać do przyjaciela, zaczepiła go Ikra.
— Powinnaś już wstawać? — zapytał się, zaniepokojony. Rozejrzał się, szukając jej szczeniąt. Wszystkie leżały bezpiecznie na kocu w pokoju. Suka w końcu nie uraczyła go odpowiedzią.
— Idź do nich. Siedź. Pilnuj, by żaden nie wyszedł. Muszę porozmawiać z Miękką.
— Czekaj co.
— Pilnuj, żeby nie było im zimno — powiedziała i wyszła. Po prostu. Wiedział, że nie miała instynktu opiekuńczego, ale… kurcze.
Podszedł niepewnie do maluchów. Były urocze. Ich oczka wciąż zamknięte, ale łapki już dzielnie się poruszały. Niepewnie dotknął jednego z nich nosem. Szczeniaczek przypadkiem uderzył go łapką. Nawet nie mocno, ale Jazgot odskoczył.
Uspokój się, powiedział do samego siebie. Nie wiedząc, co ma innego robić, ułożył się przy kurduplach. Pamiętał tylko, że Boberek był brązowy. Maluszek chyba go wyczuł. Jazgot patrzył na niego z zainteresowaniem. Dzieciaczek powoli czołgał się do niego, aż w końcu dotarł do jego łapy. Zamiast zawrócić, ślepy szczeniak wspiął się na nią. Jazgot zamarł.
— Co ty tu robisz? — usłyszał. Podniósł łeb, by zobaczyć Dyma, który patrzył na niego i zdawał się powstrzymywać śmiech.
— Ikra kazała mi pilnować dzieci. Znaczy, poprosiła — poprawił się. — Nie mogę się ruszyć.
— Dlaczego?
— Dziecko na mnie siedzi.
Wtedy Dym naprawdę się zaśmiał.
<Dymie?>
[1015 słów: Jazgot otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia i magiczne zalicza trening]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz