— Lekkie Serce — zawołała mnie Rzepakowe Słońce. — Ostatni patrol wyczuł nieznany zapach wzdłuż naszej granicy z terenami Dwunożnych. Nie mogli go jednak zlokalizować ani określić. Chcę, abyś wziął ze sobą jednego wojownika i poszedł to sprawdzić.
— Zapach? — Podniosłem ucho. — Nie lepiej wysłać większej grupy psów?
— Owcze Serce mówiła, że zapach był dość słaby, a resztek zwierzyny nie znaleziono. — Zastępczyni wzruszyła ramionami. — Podejrzewam, że jakiś pieszczoch wybrał się w poszukiwaniu przygody.
Skinąłem z szacunkiem głową, dając do zrozumienia Rzepakowemu Słońcu, że zrozumiałem rozkaz i zaraz go wykonam, po czym odwróciłem się, wypełnić swoje zadanie.
Przede wszystkim przeszedłem się po obozie, zastanawiając się, kogo poprosić, aby ze mną poszedł? Wilczy Blask? Nie, rywalizujemy ze sobą od dzieciństwa. Lepiej, abyśmy nie szli razem na misję. Orli Klif? Nie, zapomniałem, że jest teraz na polowaniu.
Mój wzrok spoczął na dużej, czarno-białej suczce, jedzącej wróbla przy stercie zdobyczy. No tak, Różany Płatek. Ona będzie najlepszym wyborem. To odważna i lojalna suczka, nawet jeśli czasem potrafi się wykazać ostrym językiem.
Zawahałem się, po czym pobiegłem w jej stronę. Skłoniłem z szacunkiem głowę, zważywszy na fakt, że jest starszą wojowniczką niż ja.
— Witaj Różany Płatku. — Przywitałem się przyjaźnie. — Rzepakowe Słońce chce, abym poszedł sprawdzić jakiś zapach na granicy z terenami Dwunożnych. Mogłabyś ze mną pójść?
Różany Płatek dokończyła wróbla, po czym wstała i machnęła ponaglająco ogonem.
— Chodźmy — powiedziała bez ogródek. — Też słyszałam o tym zapachu i właściwie to liczyłam, że Rzepakowe Słońce mnie poprosi o sprawdzenie tego. Sprawa wydaje mi się bardziej interesująca, niż jej się wydaje.
— Dlaczego? — Zaciekawiłem się.
— Byłam w tamtej okolicy dość często, ale nigdy nie natknęłam się na żadnego pieszczocha.
Myślałem o tym chwilę. Może rzeczywiście w tamtych okolicach nie mieszka żaden pieszczoch. A one rzadko kiedy opuszczają swoje domostwa za daleko. Ale jeśli to nie był zapach pieszczocha, to czyj?
— Zobacz. — Popchnęła mnie delikatnie Różany Płatek, gdy dotarliśmy do granicy. — W tamtych krzakach coś się rusza.
Podążyłem spojrzeniem za wzrokiem suczki, po czym zdałem sobie sprawę, że ma rację. Krzak, na który patrzyliśmy, szeleścił, choć nie było nawet lekkiego wiatru. Wyszczerzyłem zęby i nastroszyłem sierść.
— Wyjdź albo sami cię wyciągniemy — warknąłem, starając się brzmieć groźnie.
Odpowiedział mi tylko śmiech. W takich okolicznościach nie potrafiłem dłużej zachować walecznej postawy. Rozluźniłem się i usiadłem, nie spuszczając wzroku z krzaka.
— Kpisz z nas? — Różany Płatek już miała skoczyć na krzew, ale dałem jej znać, aby się wstrzymała na chwilę.
— Kim jesteś? — spytałem z ciekawością w głosie.
Śmiech ucichł, ustępując miejsca młodemu, acz smutnemu głosowi.
— Nie wiedzieć — powiedział z żalem. — Mama zostawić. Nie widzieć jej od dawna. Głodny.
Przyznam, że otworzyłem pysk ze zdziwieniem. Nie było wątpliwości, że nasz nowy znajomy jest młody. Dość młody, aby nie móc sobie poradzić bez matki. Jednak jego sposób wysławiania się... Słyszałem taki szyk zdania tylko u zwierząt jednego gatunku. I wcale mi się nie podobało, że słyszę go u tego dzieciaka.
— Wyjdź do nas — odezwała się Różany Płatek, choć jej głos nie był już tak ostry, jak poprzednio.
Minęła dłuższa chwila, po czym zza krzaka wyszło małe, rude, wychudzone stworzonko, podobne nieco do psa, ale nim niebędące. Poczułem instynktowny niepokój. Lis. Jeden z najzacieklejszych wrogów psów. To właśnie jeden z nich brutalnie zamordował mojego byłego mentora Mroczną Stopę. Jednak... Czy można obwiniać o to tego dzieciaka?
— Co robisz na terytorium Industrii? — spytała Różany Płatek. — Nie powinni cię tu być.
Spojrzałem na nią z dezaprobatą. Ten szczeniak nie ma dokąd pójść. Nie powinniśmy go wyganiać. Lis lisem, ale wciąż żywe stworzenie. Suczka zdawała się nie zauważyć mojego spojrzenia.
— Mama mówić, ja czekać tu, ale mama nie wrócić — powiedział. — Czy mama odejść na zawsze? Ja bać się.
Powąchałem w powietrzu. Byłem pewny, że od bardzo długiego czasu nie było tu innego lisa, niż nasz młodzik. Jeśli jego matka dotąd nie wróciła, to już nie wróci. Zrobiło mi się żal liska.
— Masz jakieś imię? — spytałem, a gdy zobaczyłem zdziwienie w oczach rudzielca, pośpieszyłem z pomocą. — Możemy cię nazywać... — zawahałem się, próbując przypomnieć sobie jakieś mało przerażające skojarzenie z lisami. Zwróciłem uwagę na jego puchaty ogon. Jak to się nazywa u lisów? — Kita?
— Podobać. — Skinął głową lis.
— Dlaczego go nazywasz? — Tym razem to Różany Płatek mnie skarciła. — Musimy go wygnać z naszych terenów.
Lisek spuścił głowę. Zdawał się myśleć, że zrobił coś złego. Różany Płatek miała rację. Nie możemy pozwolić mu tu zostać. Ale nie chcę go też zostawiać na pastwę losu. Bez pomocy ma znikome szanse na przeżycie. Ale marne szanse, aby przyjęli go w klanach. Spojrzałem w niebo. Och, Gwiezdni, co mam zrobić?
Jak przez mgłę, przypomniałem sobie czasy, gdy byłem szczeniakiem. Wspólną ucieczkę przez życie z mamą i... Kamykiem. Głośne Potwory. Zapach jedzenia Dwunożnych. Smak szczurów, na które musieliśmy polować i jeść je, gdy taka przyszła konieczność. I... było coś jeszcze. Grupa psów, pod wodzą... Tak, dużego, szarego psa o imieniu Drozd. Psy te były pokojowo nastawione wobec wszystkich. Dbali o każdego. Raz nawet chwalili się, że uratowali kota. Walczyli tylko w ostateczności, kiedy przeciwnik nie zostawił im wyboru. Jeśli zostawimy z nimi Kitę... na pewno się nim zaopiekują. Damy liskowi szansę, na nowe życie. Z zadowoleniem, dałem Różanemu Płatkowi znak ogonem, abyśmy porozmawiali na uboczu.
— Różany Płatku? — zwróciłem się optymistycznie do suczki. — Wiem, co zrobimy. Musimy pomóc, temu liskowi. Zaprowadzimy go do grupy psów, których znam, kiedy jeszcze byłem włóczęgą. Pomogą mu.
— Dlaczego chcesz mu pomagać? — W głosie wojowniczki była pewna doza pogardy. — To tylko lis.
— Jest w potrzebie, a nie zrobił nam niczego złego — stwierdziłem. — To tylko dziecko, nie jego wina, że cierpi. Uważam, że postąpimy słusznie, pomagając mu.
— Nie uważasz, że powinniśmy wcześniej poinformować Oszronioną Gwiazdę? — Różany Płatek wciąż nie była pewna.
— Nie możemy tracić czasu. — Spojrzałem błagalnie na suczkę. — Nie chcę mieć na sumieniu krwi dziecka. A tak będzie, jeśli je wypędzimy, nie udzielając mu wsparcia.
Różany Płatek spojrzała pod łapy, wyraźnie się zastanawiając. Ja z kolei znów spojrzałem w kierunku Kity. Wstrzymałem oddech. Lisek zniknął.
— Pieski. — Usłyszałem jego nawoływania z tyłu. — Tam coś być. Wasz przyjaciel?
Momentalnie się odwróciłem i zobaczyłem Kitę, patrzącego z zainteresowaniem w górę. Sam usłyszałem skrzek i podążyłem za spojrzeniem liska. Sierść stanęła mi dęba, gdy zobaczyłem na niebie jastrzębia.
— Kryć się! — krzyknąłem, biegnąc w kierunku Kity.
Jastrząb zanurkował. Złapałem Kitę w ostatniej chwili. Schowałem się z rudzielcem za głazem, wyglądając przy tym z niepokojem na ptaka. Drapieżnik patrzył prosto na nas. Wyszczerzyłem zęby, pokazując, że nie oddam mu Kity tak łatwo. Patrzyliśmy sobie w oczy. On i ja. Nie masz co liczyć teraz, na potrawkę z liska, przyjacielu.
— Chcesz go? — wskazałem głową na Kitę. — Nie na mojej warcie. Podejdź tylko, kolego, a oskubię cię ze wszystkich piórek.
<Różany Płatku?>
[1087 słów: Lekkie Serce otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz