17 marca 2021

Od Manaciego Olbrzyma

Kiedy słońce było wysoko na niebie, a świat wokoło prawie całkowicie się roztopił, na wszystkie przeciwności patrzyło się inaczej. Mimo chorych leżących na sianie w legowisku medyka i Cynamonki czującej się coraz gorzej dzień był piękny, a nastroje w miarę pozytywne. Uczennica medyka Wietrznych dobrze kryła się ze swoim stanem, a ten, zmęczony, nie mógł póki co niczego podejrzewać. Pozwolił sobie na chwilę na błogie oddanie się odpoczynkowi i nieprzejmowanie większymi zmartwieniami. Co nie oznacza, że zaraz nie napotkał mniejszego zmartwienia.
Manat nie byłby sobą gdyby nie próbował rozglądać się za jakimiś przysmakami. A tak się składało, że akurat widział, jak Dwunożni przynieśli w worku jabłka. Nie trzeba mu było więcej, niż położyć się na sianie i czekać, aż opuszczą stajnie. Stracił ich z oczu, gdy przeszli do boksów z końmi, ale to nic. Jeśli w grę wchodziło jedzenie, nie było sposobu, by Manaciego Olbrzyma i jego manaci, olbrzymi apetyt powstrzymać.
Dwunożni wyszli, prawdopodobnie nie zdając sobie sprawy z faktu, że ich starania w zapewnieniu koniom przekąski za chwilę zostaną zupełnie zrujnowane. Ale to za chwilę, bo aktualnie nasz prawie nowofunlandczyk drzemał sobie w najlepsze.
Obudziła go Cynamonowa Łapa, stukając po brzuchu i nawołując.
— O, witaj Moja Malutka. Uciąłem sobie małą drzemkę, bo w końcu trzeba mieć coś z życia, prawda? A takie wygodne siano nie zdarza się często, naprawdę, powinnaś też spróbować. Tylko może nie teraz, bo teraz mam pewien plan, a ty mi pomożesz. Pomożesz, prawda? To słuchaj. Konie dostały jabłka, a myślę, że wiesz, co to oznacza. Już czas, byś nauczyła się, jak zdobywać niezbędne składniki. Dwunożni zdają się mieć dostęp do jakichś cudownych drzew, które obradzają cały rok. Co prawda większość z tego jest niezbyt smaczna, w końcu dają to koniom, a, nie ukrywajmy, to nie jest stworzenie z najbardziej wyrafinowanym podniebieniem, ale liczy się, że są. Czasem się przydają, ale przede wszystkim można je jeść, dlatego musimy je zdobyć.
— To znaczy co dokładnie mamy zrobić? — zapytała uczennica, gdy tylko znalazła przerwę w tym potoku słów. Z czasem stawała się w tym coraz lepsza.
— Jedni nazwaliby to kradzieżą, inni pożyczeniem bez zamiaru zwrotu, ja wolę określenie zdobycie średnio smacznych jabłek. Nie ważne zresztą. Jakby się nad tym chwilę zastanowić — Manat przystanął i spojrzał nieobecnym wzrokiem w sufit — to w końcu nie bardzo różni się to od polowania, bo zabieramy zwierzynę innemu psu czy drapieżnikowi. Albo od picia wody, którą mógł wypić ktoś inny. A skoro po takim krótkim zastanowieniu się mamy już tyle dobrych przykładów, to gdybyśmy się zastanowili dłużej, pewnie wymyślilibyśmy coś jeszcze lepszego. Zatem możemy chyba uznać, że to, co robimy, jest zupełnie w porządku i pójść już po te jabłka, co? — i mówiąc to, wstał, otrzepał futro (ale bez przesady) i ruszył swym zwyczajnym, powolnym krokiem pomiędzy boksy.
Konie rżały i ogólnie zachowywały się dość głośno, szczególnie kiedy Manat opierał się i zaglądał do ich legowisk w poszukiwaniu drogich jego sercu owoców. Po drugiej stronie to samo robiła Cynamonka, komunikując jednak podobny wynik, jaki osiągał mentor — zero jabłek na horyzoncie.
— To niemożliwe. — Manat podrapał się za uchem. — Już wszystko zjadły? Nie spałem znowu aż tak długo, to znaczy, miałem sen i to całkiem długi, ale nie żeby zaraz…
— A w tym worku co jest! — przerwała mu bezceremonialnie uczennica. Podbiegła do jutowego wora, który stał oparty o jeden z boksów. Manacik podszedł i razem sprawdzili, czy zawartość to ich poszukiwane owoce.
— Dobra robota, Moja Malutka. Nie mogę uwierzyć, jak dobrze cię nauczyłem niektórych rzeczy. A mówili, że będę takim beznadziejnym nauczycielem.
W tym momencie rozległ się chichot. Łby medyka i niedoszłej medyczki powędrowały machinalnie w stronę wejścia do stajni, gdzie stała w całej swojej okazałości Blekotowe Niebo. Ze swoim uśmieszkiem wyższości i delikatnym krokiem damulki zbliżyła się do dwójki poszukiwaczy jabłek. Po zmierzeniu ich długim i nieprzyjemnym spojrzeniem, w końcu raczyła się odezwać:
— A więc kradniecie koniom jabłka. Wiedziałam, że trening medyka jest nudny i głupi, ale że aż tak?
— Cześć Blekotko, miło cię widzieć! — Manat od razu ruszył w jej stronę, popychając przy tym nieznacznie worek i wysypując kilka jabłek na Cynamonową Łapę. Uczennica westchnęła i spojrzała spode łba na nowoprzybyłą suczkę. — Widzisz Cynamonko, Blekotka należy do tych, którzy mówią kradzież — rzucił Olbrzym, nie odwrócił się jednak.
— Tak, bardzo miło cię tu widzieć. Może starczy jabłek i dla ciebie — powiedziała kąśliwie, podchodząc do starszej dwójki. Blekotowa jednak zignorowała uczennicę zupełnie. Co innego Manat, który radośnie podjął temat.
— Właśnie, chętnie wyciągnę ci kilka, jeśli masz ochotę! Już, momencik, tylko przewrócę ten worek…
— Co miałabym zrobić z tymi zapleśniałymi jabłkami? Nie, nie, zostawię je wam, dziękuję bardzo. Przyszłam tylko powiedzieć, że Bryzowa Gwiazda cię szuka. Może jej ich trochę przynieś, na pewno się ucieszy.
— Tak myślisz? — Manat przekrzywił łeb. — Nie była za bardzo chętna ostatnim razem. Ale masz rację, może tym razem zmieni zdanie! Dziękuję, Blekotko, to bardzo miłe, że przyszłaś tu do mnie.
— Em, przyszłam, bo mi kazano. — Jasna suczka spojrzała na niego z oburzeniem. — Mam ciekawsze rzeczy do roboty, niż odwiedzanie cię. Albo rozmowa z tobą. Więc chyba już pójdę. — Odwróciła się i już miała odchodzić, gdy Manat do niej doskoczył. Cynamonka spojrzała zdumiona. Nigdy nie widziała go wykonującego równie szybki ruch.
— A opowiadałem ci ostatnio, z czego śmiesznego zdałem sobie sprawę? I to o tobie to jest!
Suczka nie zatrzymała się, ale Manatowi to nie przeszkodziło.
— Jak sobie myślałem o tobie, po spotkaniu z moim nowym przyjacielem, który ma takie miękkie futro, że nawet ty takiego nie masz, to uświadomiłem sobie, że twoje imię jest śmieszne i wymyśliłem kawał z nim, zaraz ci opowiem. Idzie sobie pies i mija kojec pieszczocha, zagląda mu do miski, bo jest ciekaw, co jadł, patrzy i mówi: Ble! Kotka! Hahaha, śmieszne, prawda?
Gdyby zmierzyć poziom zażenowania, jaki zapanował w stajni, to przy zarówno Blekotowym Niebie, jak i Cynamonowej Łapie (a także zapewne przy przynajmniej kilku koniach) wskaźnik wyskoczyłby z miernika. Manacik wydawał się jednak bawić w najlepsze i śmiał rubasznie z własnego dowcipu.
— Zajmij się już swoimi jabłkami — rzuciła tylko Ble(!)kotka i zniknęła za progiem.
Manaci Olbrzym, zupełnie nie rozumiejąc sceny, jaka miała miejsce, wrócił się do jutowego worka i zaczął szarpać się z metalową zasuwą, o którą ten był częściowo zaczepiony. Cynamonka też wydawała się nie zrozumieć owej sceny, ale ze zgoła innych powodów. Cały czas kręciła łbem, gdy podchodziła do mentora.
Worek wydawał się stawiać większy opór, niż Manat początkowo sądził, postanowił więc strącić go z haka z lekkim rozbiegiem. Bardzo lekkim, nie przesadzajmy, to w końcu Manacik.
— Nie powinieneś iść do Bryzowej? Mogę popilnować tych jabłek, żeby też nie zniknęły, jeśli chcesz. — Mimo że zadała pytanie, znała na nie odpowiedź wcześniej.
— Nie, nie, nie trzeba, Moja Malutka. Pójdę do niej zaraz, tylko zaniosę trochę jabłek. Myślę, że warto spróbować, tak jak powiedziała Blekotka. A może tym razem się przekona? Bardzo bym się ucieszył, gdyby ktoś też zaczął jeść owoce.
— A nie myślisz, że może… Może lepiej tego nie robić? — Uczennica spojrzała na niego zmartwiona.
— Odsuń się troszkę, Moja Malutka, dobrze? Bo posypią się na ciebie jabłka.
Cynamonka przewróciła oczami.
— Przed paroma chwilami jakoś o tym nie myślałeś — powiedziała pod nosem. Była jednak na tyle daleko od mentora, że mógł ją usłyszeć co najwyżej kary ogier Ricardo z pobliskiego boksu.
A ogromny Wietrzny zrobił równie ogromny zamach i wyszarpał wór. Czerwone i zielone owoce posypały się na podłogę, ale ich stukot nie był jedynym, który rozległ się po deskach. Któryś z Dwunogów, zdecydowanie zupełnie pozbawiony wyobraźni egzemplarz, zawiesił worek przy zasuwie, która zamykała boks. A teraz, dzięki medykowi Ventusu, nakrapiany wałach ruszył prosto na niego.
Manat ruszył na bok i przeturlał się tuż obok kopyt nabierającego prędkości konia. Cynamonka zawyła. Z boku wszystko wyglądało na dużo bardziej niebezpieczne, na szczęście jednak Manacik został tylko trochę nadepnięty. Jego bok palił, ale on sam wiedział, że nic poważniejszego mu nie będzie. Uspokoił szybko uczennicę, wstał i spojrzał za koniem. Zdezorientowany, zrobił kilka zwrotów, ale w końcu popędził poza stajnię. Wkrótce jednak rozległy się krzyki.
To była Blekotka, obserwująca ich zza progu, wraz ze swoimi przyjaciółkami. Ruszyły szybko i, potykając się, umykały przed kopytami wysokiego, wielkiego zwierza. Cynamonka stłumiła parsknięcie, a Manat ruszył do możliwie rannych. Jego uczennica szybko opamiętała się i dołączyła. Suczki jednak spojrzały na nich nienawistnie i pomknęły, nie racząc ich nawet zapewnieniem, że nic się nie stało. Manaci Olbrzym spojrzał za oddalającymi się jasnym futrem i dumnym łbem biegnącej dystyngowanie suczki i westchnął głęboko. Odwrócił się do Cynamonki i rzucił jedynie:
— Musimy się chyba trochę pospieszyć w zgarnianiu jabłek, bo pewnie zauważą, że ten pstrokacz uciekł. Chodźmy, Moja Malutka. 
***
Na niebie zebrały się deszczowe chmury. Nie te miłe, o nie, te brzydkie, te co zapowiadają ulewę, burzę i beznadziejny humor przez resztę dnia. Oczywiście zasada ta dotyczy wszystkich, którzy nie opanowali spokojnego nastawienia do życia Manaciego Olbrzyma. On szedł prawie że raźno przez pola, po udanym zdobyciu miodu. Nie miał pojęcia, dlaczego ludzie mieli go na takich dziwnych deskach, ale pomyślał, że ich medykowi może tak być łatwiej. Szedł więc do obozu z dziwną, dużą deską, pełną złocistej słodyczy. Ten zapas był tak duży, że każdemu, nawet w takiej pogodzie, poprawiłby humor. Wiele, wiele księżyców będzie musiało minąć, zanim to zużyją. Nawet z jego polizaniem, w celu upewnienia się, czy wszystko z tym miodem w porządku.
Po odłożeniu wszystkich zdobyczy i rutynowemu sprawdzeniu niezarażonej części klanu, czy aby nie dołączą dzisiaj do części zarażonej, miał wolną chwilę. Postanowił zrobić obchód wokół zabudowań obozu, by sprawdzić, co za rośliny mogły się tu ostatnio pokazać. Do tej pory było to zadanie Cynamonki, ale jej stan nie pozwalał mu z czystym sercem nigdzie jej wysyłać. Mówił jej więc, by zostawała i czuwała przy chorych, a w razie czego kogoś do niego wysłała. Nie była zadowolona, ale nie była też zdrowa, jej argumenty więc nie miały większej siły przebicia.
Podczas głębokich rozmyślań na temat tego, czy wschody słońca są naprawdę tak bardzo warte oglądania, skoro wiąże się z nimi tyle zabranego snu, manatowi rzuciły się w oczy liście, wstające zza beczki na deszczówkę. Podszedł do nich i po dokładniejszych oględzinach stwierdził, że to drogocenne zioła, tak poszukiwane teraz przez wszystkich. Ucieszył się jeszcze bardziej, niż po zdobyciu miodu i począł oględziny beczki. Zajrzał do niej — wody było mniej więcej do połowy. To niewiele mówiło o jej potencjalnym ciężarze. Znalazł miejsce, w którym mógł się dobrze zaprzeć i spróbował przewalić beczkę. Raz, drugi i już! Przewrócona beczka leżała obok, a Manat rozpoczął delikatne wyrywanie ziół. Kiedy odchodził, beczka turlała się w dół niewielkiego wzgórza.
[1727 słów: Manaci Olbrzym otrzymuje 17 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz