Więc jak by to opisać? Zachęta do spróbowania czegoś nowego jak zwykle była wystarczająca, żebym spróbował, jednak o ile zazwyczaj nie działa mi się żadna krzywda, to tym razem definitywnie mogę uznać, że pływanie nie jest dla mnie. To, co stało się tuż po tym, jak spadłem z tego przeklętego kamienia, było totalnie do przewidzenia; przez kilka długich sekund mimo ciągłych prób nie udawało mi się wydostać z tej piekielnej pułapki zwanej przez Laurencego płycizną. Moje łapy były już dostatecznie wymęczone marszem w tę stronę, a ciągłe machanie nimi tylko potęgowało ich ból. Zdążyłem też trochę poobijać się o różne skały leżące głęboko pod wodą. Niektóre z nich były też dość ostre, dlatego bałem się dodatkowo o to, żeby przypadkiem się nie poranić. Bo przecież jak bym się z tego wytłumaczył mamie?
To był chyba pierwszy raz, gdy myślałem, że faktycznie stanie się coś złego. Nigdy wcześniej nie myślałem, że pod czyjąś opieką takie rzeczy mogą się faktycznie wydarzyć, a jednak.Na moje szczęście mojemu nierozważnemu przewodnikowi wpadł do głowy pierwszy dobry pomysł; w końcu przestał drzeć się jak obrywany ze skóry kocur i sam wskoczył głębiej, żeby spróbować mnie wyciągnąć. Ach, jak ja jestem mu za to wdzięczny. Złapał mnie dość szybko, mimo że ze strachu mocno się szarpałem. Upewnił się też, że na pewno mu nie wypadnę, a następnie popędził ku brzegowi. Położył mnie, jak najdalej się dało od wody, by mieć pewność, że ta znów mnie nie porwie.
— Hej, kierowniku, w porządku z tobą? — mruknął szybko, jakby wstydząc się tego, co chwilę temu zaszło. I wcale mu się nie dziwię! Jeszcze zobaczy, że komuś na niego naskarżę…
— Oczywiście, że nie! Wszystko jest w najbardziej należytym porządku — potwierdziłem, jeszcze lekko pokasłując, ponieważ woda, którą zdążyłem połknąć przez parę minut topienia się, dalej buszowała w moich płucach. To chyba jeszcze gorsze uczucie niż brak tamtych fioletowych kwiatków, które obiecał mi pan Laurency.
Potem zaczął jakiś monolog na temat tego, że gdyby nie ten kamień, który jak na złość musiał być mokry, to nic by się nie stało. Natomiast ja patrzyłem się na niego, zastanawiając się, czy on w ogóle rozumie, co gada. Przecież połowa tych zdań nie miała sensu.
Woda, z której oboje wyszliśmy, naprawdę mnie orzeźwiła. Pogoda może i sprawiała wrażenie idealnej, bo przecież słońce wisiało wysoko nad naszymi głowami, jednak też mocno świeciło, a co za tym idzie — wzbudzało wielkie pragnienie oraz zmęczenie. Dlatego lepiej by było zostać w obozie, pod jakimś daszkiem albo coś…
Oczywiście nie mogłem też siedzieć bezczynnie. Nie na darmo przeszedłem taki kawał drogi! Musiałem coś wynieść z tej podróży i nieważne, czy to będzie nowy minerał, czy tylko miłe wspomnienie.
I właśnie wtedy ujrzałem coś, czego szukałem od tak dawna (znaczy się, niespełna tygodnia). Skarb leżał spokojnie przykryty przezroczystą taflą czystej wody, która wartkim strumieniem spływała z większego kamienia. Nie mogłem się dłużej zastanawiać, o nie! Bez zastanowienia wskoczyłem do płycizny, kompletnie zapominając, że jeszcze chwilę temu prawie się w niej utopiłem.
— Mam go!
— Co? — zapytał się, nie załapawszy, o co tak właściwie mi chodziło, bo przecież zdążył zmęczyć się własnym gadaniem, odjechać i sobie przysnąć.
— Właśnie znalazłem idealny, gładki kamień do kolekcji kamieni w odcieniach niebieski-fioletowy! — wrzasnąłem, będąc wielce podekscytowanym. Przecież nie każdego dnia znajduje się tak piękne minerały, prawda?
— Naprawdę? Ale, że co? — mruknął, będąc na wpół przytomnym. — A, no tak! Kolekcja kamieni w odcieniach niebieski-fioletowy… — dodał pod nosem, przypatrując się mojemu znalezisku.
— Co o nim sądzisz?! — Jako że był już dość stary i mógł niedowidzieć, przysunąłem zdobycz tuż pod jego nos.
— No, eee… ładnie się, eee… błyszczy, tak, ładnie się błyszczy, co nie? — zapytał się mnie, ponieważ najpewniej sam nie wiedział jak opisać jego piękno. Nie tylko się połyskiwał, ale miał też pełno innych zalet! Zaczynając od koloru, idąc przez kształt i dopiero kończąc na jego niesamowitym blasku!
— No, eee… ładnie się, eee… błyszczy, tak, ładnie się błyszczy, co nie? — zapytał się mnie, ponieważ najpewniej sam nie wiedział jak opisać jego piękno. Nie tylko się połyskiwał, ale miał też pełno innych zalet! Zaczynając od koloru, idąc przez kształt i dopiero kończąc na jego niesamowitym blasku!
— Oczywiście, że się ładnie błyszczy! — krzyknąłem do niego, chociaż nawet nie mam pojęcia, czy aby na pewno mnie słuchał. Gdy udało mi się oderwać wzrok od pięknego znaleziska i spojrzeć w jego stronę, moje przypuszczenia od razu się potwierdziły. Laurency po prostu zasnął!
***
— Nie nudzi ci się takie leżenie? — spytałem w końcu, ponieważ pies od wielu długich minut zwyczajnie wylegiwał się niedaleko mnie.
— Słuchaj, Chwaściku, powiem ci coś teraz — odpowiedział natychmiast, jakby czekał na to, aż zacznę rozmowę. — No, przysuń się do mnie, nic ci nie zrobię.
Czy na pewno mogę mu ufać? Nikt tego nie wie, szczególnie po dzisiejszym dniu.
Trochę zakłopotany, a zarazem ciekawy mądrości, którą zaraz od niego usłyszę, przybliżyłem się troszkę do głupawego psa. Oczywiście na tyle blisko, aby go słyszeć, ale także na tyle daleko, ażeby przypadkiem się na mnie nie rzucił. Kiedy tylko podniósł się do siadu, moim oczom ukazał się przezabawny widok, którego nigdy nie umiałbym sobie wyobrazić; dorosły wojownik, który jeszcze chwilę temu prawie spowodował tragedię, był teraz cały umorusany w piachu i malutkich kamyczkach przylepionych do jego całych pleców. Uszy dalej były tak mokre, że aż z nich kapało, natomiast łapy całkowicie zakopane jak najważniejszy skarb świata, który ktoś chciał ukryć głęboko pod ziemią.
— No, zdradzę ci wielką tajemnicę dorosłych, której nie możesz powiedzieć nikomu — wyznał tak poważnym głosem, że aż ciarki mnie przeszły. — NI-KO-MU, nigdy!
— Ale coś się stanie, czy…
— Nikomu! Nigdy, przenigdy, nie! — przerwał mi od razu, wytrzeszczając szeroko oczy, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że powinienem się zamknąć.
Ahh, gdyby tylko był taki poważny podczas treningów… marzenie! Przecież on mnie kiedyś wykończy swoimi dziwnymi sposobami ćwiczeń. Że niby podczas polowania najważniejsze jest być najedzonym? Albo, że żeby zwabić ofiarę, potrzeba zmówić odpowiednią formułkę patrząc na najwyższe drzewo obok ciebie? Przecież to sensu nie ma!
— To bardzo ważne, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Chyba nie chcesz, żeby ktoś cię dojechał? — Pokręciłem głową. — Bo wiesz, Chwaściku, życie to seria takich zagadek, że czasem możesz sobie nawet nie zdawać pojęcia z tego, że coś jest zagadką. Dlatego też musisz bardzo uważnie słuchać. Nie tylko teraz, nie tylko dzisiaj i jutro, ale też pojutrze i za tydzień. Musisz wyrobić sobie uszy dookoła głowy, żebyś słyszał wszystko z każdej strony, rozumiesz?
— Ale są na to jakieś zioła? Leonis je ma? — zaciekawiłem się od razu, chociaż nie wiem, czy dalej byłbym ładny z kilkoma parami uszu.
— Leonis, eerh… — zawiesił się. — Na pewno jakieś ma, on ma wszystko!
— Czyli mówisz, żebym do niego szedł…
— Ale ja jeszcze nie skończyłem! — tutaj nagle wstał i zaczął chodzić wokół mnie, jakby coś go nawiedziło, przy okazji strzepując na mnie resztki piachu, który na nim pozostał. — Pamiętaj też, że uszy to nie wszystko! Żeby zobaczyć każdą zagadkę, musisz wszędzie zaglądać! Ale to chyba masz opanowane. — Skinął głową na znaleziony w wodzie przeze mnie kamień.
— A czy to nieładnie wpychać się każdemu z nosem w życie?
— Nieładnie? Oczywiście, że nieładnie… — Natomiast tutaj coś jeszcze dopowiadał pod nosem, jednak nie za bardzo wiem co. Tak w zasadzie to w ogóle go nie wiedziałem, o co mu chodziło. Czy on próbował mnie czegoś nauczyć, czy po prostu coś go opętało?
— No dobrze, ale co to w końcu za tajemnica
— Tajemnica? Ah, jaka tajemnica?… A! Już nie pamiętam.
<Laurency?>
[1169 słów: Chwast otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia i 3 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz