Okropnie się nudziłem w legowisku medyków. Na szczęście — albo raczej nieszczęście — towarzystwa dotrzymywała mi moja siostra, Słodycz. Jak się okazało, nabawiła się okropnego bólu brzucha, bo się czymś zatruła. W sumie to razem z nami powinna siedzieć także Sikorka, ponieważ obiecała to mi, jak i Aronii, jednak gdzieś sobie poszła. Mój pysk jak i płuca były już w znacznie lepszym stanie. Jak widać, codzienne łykanie ziół i lizanie miodu się na coś zdało. Musiałem zwalczyć ochotę porozmawiania ze Słodyczą, ponieważ gryzła się w brzuch, kopała i wiła niczym wąż na posłaniu, rozrzucając wszędzie szmatki. Dopiero medyczka musiała jej pomóc i w końcu chyba poczuła się lepiej. Naprawdę podziwiam medyków — ich cierpliwość, więź z Gwiezdnymi i umiejętności, które muszą nabyć. Ja bym nie dał rady użerać się ze starszyzną, czy pomagać w porodzie. Z zamyślenia wyrwały mnie jakieś krzyki psów. Poznałem głosy Fiołka i Sikorki. Minęło zaledwie parę uderzeń serca, gdy obie wpadły do legowiska medyczki.
— Sikorka ma paskudne rany — wyszczekała z przejęciem Fiołek, namawiając Sikorkę, by oparła się o nią. — Nie chce powiedzieć, co jej się stało.
Z przerażeniem dostrzegłem rany rozciągające się na jasnorudej sierści mojej siostry. Sikorka zaśmiała się nerwowo, niepewnie liżąc swoją łapę, na której znajdowało się największe zadrapanie. Stojąca obok niej Fiołek polizała ze współczuciem Sikorkę. Była taka miła — pełna empatii i oddania. Popatrzyłem się w jej oczy. Były czekoladowe, pełne miłości i piękna, zupełnie, jakby nie należały do suczki, która ma zaledwie dwa księżyce, lecz do gwiezdnej, wspaniałej wojowniczki. Zamrugałem i odwróciłem wzrok, próbując przegnać z pamięci jej czekoladowe oczy. Jak przez mgłę usłyszałem, że nie muszę już siedzieć całe dnie u medyczki, lecz wystarczą mi regularne kontrole. Zamyślony, na miękkich łapach wyszedłem z posłania, pozostawiając w pomieszczeniu moje chore siostry. Niemal zderzyłem się z Aronią i Konwalią.
— O! Już nie musisz siedzieć u Ciemnego Kła? — zapytała się radośnie Aronia.
Jej siostra zlustrowała mnie tylko spokojnym wzrokiem, delikatnie unosząc kąciki warg, a jej oczy rozbłysły.
— Eee… — Zamrugałem, próbując zmusić mój mózg, by pomyślał o czymś innym, niż o Fiołku. W końcu mi się to udało. — Tak, tak. Znaczy nie, nie muszę. Świetnie się składa, bo za księżyc zostanę uczniem — powiedziałem, wysilając się na sympatyczny uśmiech. — Muszę tylko pamiętać o kontrolach i oszczędzaniu sił — pragnąłem już zakończyć naszą rozmowę i spokojnie pomyśleć. — No to cześć!
Szybko wyminąłem zaskoczone suczki. Nie byłem do końca pewny, czy nie zaczęły uważać, że jestem na nie obrażony. Popatrzyłem się więc przez ramię i z ulgą stwierdziłem, że nie wyglądają na urażone. Jedynie Konwalia posłała mi spojrzenie pełne zdumienia, żalu, zrozumienia i smutku. To była dziwna mieszanka. Nie byłem pewny, czy nie zaczęła czegoś podejrzewać — ale niby co? Że widziała Fiołka i mnie? Ale przecież nic się nie zdarzyło! Co ona myśli, że mam pięć księżyców i już będę leciał na jakąś o wiele młodszą ode mnie suczkę? Muszę się skupić na zostaniu uczniem i treningu! Zresztą, co ona wie o miłości?... Dotarło do mnie, że te jej wszystkie nieśmiałe spojrzenia i zaintrygowanie, było nie było tym, za co je brałem. Gdy jeszcze raz się popatrzyłem za siebie, nie zobaczyłem Konwalii — pewnie poszła do legowiska Ciemnego Kła i Lisiego Wrzasku. Widząc więc zakłopotaną minę Aronii pomerdałem jej ogonem i rzuciłem pośpieszne „do zobaczenia”, znikając w żłobku.
W sumie, gdy się dłużej nad tym zastanowiłem, stwierdziłem, że zachowałem się śmiesznie. Konwalia ma dwa księżyce. DWA. Cytrynek, lecz się.
<Aronio, może jakaś reakcja, przemyślenia, cokolwiek?>
[556 słów: Cytrynek otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia, Sikorka zostaje wyleczona]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz