7 kwietnia 2021

Od Jasnego Serca CD Płomiennego Krzewu

 Jasne Serce spodziewał się wielu rzeczy. Na przykład, że skończy poobijany lub ranny. W jednej z wersji winny byłby temu tamten pies, w innej Krzew, który zbyt się zapędzi. Na pewno nie spodziewał się za to, że zostanie rzucony w jakieś kartony.
Kiedy tylko poczuł kły na jego karku, pomyślał, że zrobił zły krok. Ten śmiertelny taniec wokół Płomiennego miał się zakończyć krwawo, ale nie chciał się tak łatwo poddać. Nie zdążył nawet porządnie się obrócić, gdy znalazł się w powietrzu.
Potrząsnął łbem i skoczył na równe łapy, ale Płomienny był już zajęty czym innym. Jasne Serce pomyślał, że to było prawie miłe. Samiec mógł rzucić go w końcu na kamienie.
Nie miał zamiaru się wtrącać. Nie był przecież samobójcą, a tylko taka osoba, spróbowałaby skoczyć przed walczący Płomienny Krzew. Siedział z boku, w bezpiecznej odległości i obserwował sytuacje.
Tylko potem pojawili się dwunożni. I dwunożni mieli broń, a tego już było za wiele. Jasne Serce widział, jak świetnie potrafili się nimi posługiwać. Nie chciał mieć innego członka Tenebrisu na sumieniu. Musiał oczywiście prosić więcej niż raz, ale w końcu ruszyli się i zaczęli iść w kierunku terenów bezpieczniejszych. Jasne Serce patrzył co jakiś czas na tego przerośniętego giganta.
— Przestań wyglądać, jakbym zabił ci synka, bo nie chciałem, żebyś się tłukł z dwunożnymi. — Przewrócił oczami. — Myślisz, że jesteś szybszy od pocisku? Od pocisku Płomienny?
Płomienny nie odpowiedział. Nie, żeby Jasny się spodziewał.
Nie lubił obrażać innych, ale czasem myślał, że samiec jest głupi. Nie, nie głupi, naiwny. Zachowywał się, jakby nic nie mogło go zranić, a jego tchawica była zrobiona z twardszego mięsa niż reszty. Każdego psa można wykończyć tak samo, wystarczy odrobina szczęścia i mocne kły.
Jasne Serce widział, jak najtwardsi wojownicy, jakich znał, padali jak muchy. Widział chuchra z Quintusu, które dawały radę pokonać psy dwa razy większe od nich. Przecież Płomienny też przeżył wojnę, to czemu był taki nieuważny? Warczący, syczący i pewnie najchętniej rzuciłby się na grupę dwunogów, sądząc, że sobie poradzi.
Oby nigdy nikt nie wpadł na głupi pomysł, by dać mu władzę.
Samce rozstali się bez innych rozmów. Jasne Serce skierował się do ruin, a Płomienny Krzew Gwiezdni wiedzą gdzie. Porozmawiał sobie z Czerwonym Liściem, pośmiał się z ciotką, i wysłuchał Mroźnej Burzy. Wieczorem wyglądał, czy Mleczne Oko nie wraca ze swojej podróży, a potem prosił przodków, by jej pilnowali.
Dopiero po paru dniach został wezwany do Białej Gwiazdy.
Nie niepokoił się, w końcu nie zrobił nic złego. Siedział przy wejściu do legowiska i czekał, aż przywódczyni skończy rozmawiać z jedną ze swoich córek. Uśmiechał się delikatnie, widząc tą zwykle poważną przywódczynię, swobodnie śmieje się przy dziecku. Gdy zaczął z nią rozmawiać, ta swoboda oczywiście zniknęła.
— Mamy na naszych terenach ostatnio więcej dwunogów ze schroniska, niż zwykle — powiedziała. Mógł tylko pokiwać łbem, bo to chyba każdy wiedział. Plotki szybko rozchodzą się w takiej małej grupie. — Czy wiesz, co mogło ich sprowokować? — zapytała.
Może wilkopodobny pies walczący z jakimś kundlem na ulicy, a potem rzucający się na nich? To może być całkiem niezły traf.
— Kto wie? Nie mam pojęcia liderko. Nie chcę zabrzmieć niewdzięcznie, ale dlaczego akurat mnie pytasz?
— Bez szczególnego powodu. — Czuł, że jednak jakiś szczególny powód był, ale nie zapytał. Może rzeczywiście ostatnimi czasy wychodził częściej poza tereny klanu, niż zwykle, ale chyba to nie było specjalnie obgadywane w kuluarach?
— Obiecuję, że będę zachowywał uwagę. Jeśli coś wymyślę, to ci przekaże. – Samica kiwnęła łbem. Szybko poszło.
W dni, kiedy miała nadejść burza, jego kości bolały bardziej. Wciąż pamiętał drania, który mu je połamał. Udało mu się go zabić, przytrzymując jego pysk w strumieniu i czekając, aż przestanie się ruszać. Pamięta, jak cholernie go wtedy wszystko bolało. Nie był w stanie ponieść się z trupa, którego zgniatał całym ciałem. To było już pod koniec wojny.
Nie żałował żadnej rzeczy, którą wtedy zrobił. Wszystko było dla dobra klanu i dla dobra jego rodziny. To nie psy, które zabił, prześladowały go w snach, tylko te, których nie uratował. Nakrapiane Futro, Słoneczny Świt, Kruczy Trel. Tyle imion, które miały znaczenie i które stały się tylko wspomnieniami.
Nie był dostatecznie silny, by powstrzymać śmierć. Mógł jedynie dawać jej więcej ofiar. Jeszcze w pierwszych dniach zmywał ze swojej jasnej sierści krew. Potem stało się to już bezsensownym trudem. Czasami zdawało mu się, że smród wojny nadal się na nim unosi, a kiedy patrzył w kierunku lasu, czuł ucisk w piersi. Niezależnie od tego, w ile psów pozbawił wtedy życia, ile ciał schował przed wzrokiem niewinnych uczniaków i ile kości połamał, to było za mało. Stracił przyjaciół, stracił rodzinne i stracił dom, a teraz na dodatek stracił też Mleczną. Wysłana w nieznane rejony w nieznanym celu. I jeszcze ci cholerni dwunożni.
To ta burza, zawsze wpędza go w taki nastrój. Miał dzień wolny od wojowniczych obowiązków, więc planował spędzić, nie go robiąc nic konkretnego. Może obserwować, jak domy przyciągają do siebie pioruny. Może wyjść poza tereny i spróbować zrozumieć, dlaczego nagle ich członkowie byli łapani przez dwunogów. Takie nudy. Wszystko zostało zniweczone, przez Oszroniony Pysk.
— Zamień się ze mną na patrole.
— Hm?
— Mam mieć dzisiaj z Płomiennym Krzewem. Ostatnio jest jeszcze gorszy niż zwykle.
— To dlaczego miałbym chcieć się zamienić?
— Wezmę twoje trzy następne zmiany.
Ciężko było się nie zgodzić na taki układ. Poza tym wkurzony pysk Płomiennego Krzewu był niezłą zapłatą. Jasne Serce potrzebował całej swojej siły woli, by się nie roześmiać.
Samiec nie zadawał pytań, tylko ruszył przed siebie. Jasny powstrzymał się od mówienia przez kilka dobrych minut. Doszli do tego momentu, że Płomienny właściwie go ignorował. Szedł za to wolniej niż zwykle, nie rozglądał się za niebezpieczeństwem, co było całym celem tego patrolu, tylko co jakiś czas przykładał nos do ziemi. W pewnym momencie uszy mu zastrzygły.
Jasne Serce wziął głęboki wdech, chcąc zrozumieć, co się tu dzieje. Czuł smród śmietników, kwiaty, poliester, ten dziwny zapaszek chemii. Uniósł łeb.
— Ah, chcesz sprawdzić, czemu tu jest tylu dwunożnych ostatnio? – Samiec spojrzał na niego z dziwnym wyrazem pyska. Nie odpowiedział, tylko odwrócił się i ruszył dalej.
— Hej czekaj. Też chcę się dowiedzieć, co tutaj robią. Zwolnij. — Płomienny warknął, gdy Jasny stanął przed nim. Logiczna część mózgu mówiła, że trzeba się odsunąć. Jasne Serce zignorował ją.
— Przestań zachowywać się, jakbyś był jedynym sprawnym psem w całym klanie. Nie jestem tak silny, jak ty, ale walczyłem na wojnie. — Uśmiechał się, ale jego oczy były poważne. — Nie jesteś jedynym, który zna smak krwi na kłach, Płomienny Krzewie.
— Czego ty ode mnie chcesz? — wreszcie się odezwał. Jasne Serce uśmiechnął się szerzej.
— Zacznij udawać, że moja obecność cię nie krzywdzi. Obiecuję, że nie będę wchodzić ci w drogę, jak będziesz chciał się z kimś pobić. Nawet nie pisnę słowa, jak któryś z dwunogów rozwali ci brzuch. Ale skoro obaj chcemy tego samego, czyli wiedzy, to nie ma po co się rozdzielać.
<Płomienny Krzewie?>
[1117 słów: Jasne Serce otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz