7 kwietnia 2021

Od Jazgotu CD Rudzika

Jazgot lubił myśleć o sobie, jako o dobrym obserwatorze. Lubił wiedzieć, co dzieje się w jego rodzinie. Nie chodziło mu oczywiście o jakieś bardzo prywatne sprawy. Nie obchodziło go, kto z kim śpi w nocy albo kto jest ojcem ich nowych szczeniaków (chociaż chyba wszyscy wiedzieli to doskonale poza szczeniakami. Nie mieli tu aż tak wielu psów zainteresowanych suczkami).
Kiedy na ich terenach pojawił się nowy dzieciak, Jazgot od razu musiał wiedzieć o tym więcej. Skąd przybył? Czy coś mu się stało? Gdzie jego rodzice? Rudzik, to było jego imię. Pochodził z miasta, ale nie z żadnego z klanów. Były nawet dyskusje, czy nie jest to podrzutek od włóczęgów, ale tak naprawdę, czy to robiło różnice? Dziecko to dziecko. Potrzebowało domu, jedzenia i opiekunów, a to wszystko mogli mu zapewnić. Dostał nawet mentora, czy raczej mentorkę. Szałwia postanowiła, że poradzi sobie nie tylko z własnymi dziećmi, ale też z uczniem. Pogadał z nią nawet o tym, ale zbyła jego niepokój machnięciem łapy.
Nie, żeby on sam znał się szczególnie dobrze na szczeniakach, poza faktem, że sam był niedawno jednym z nich. Trochę nie wiedział, co właściwie sam chciałby zrobić. Nie mógł przecież podejść do obcego dziecka z zapytaniem „Nie czujesz się przypadkiem samotny lub zaniedbany?”. To byłoby po prostu dziwne. Przynajmniej Rudzik od startu posiadał mentora, nie musiał spędzać całych miesięcy na stresowaniu się, że nikt go nie zechce. Jego potrzeba pomocy zderzała się z konwenansami społecznymi.
Może po prostu przesadzał. Może w każdym szczeniaku widział po prostu siebie i nie chciał, żeby one też doświadczyły takiej samotności. Na szczęście nie musiał się nad tym więcej zastanawiać. Szczeniak sam nawiązał kontakt.
Wszystko zaczęło się od tego, że wracał z patrolu. Wyszli na niego we trójkę, wraz z Kasztanem i Pyłem. Z trudem obudził się o dobrej godzinie i złapał po drodze mysz ze spiżarni. Zamierzał przespać śniadanie, to mógł sobie pozwolić na przedwczesny posiłek. Przełknął jej kawałki ciała i starał się nie myśleć o niczym. Chciało mu się wymiotować, gdy futro dotknęło jego języka. Powstrzymał się tylko dlatego, że pozostałe psy by zauważyły.
Wiedział, że będzie musiał dopchać się roślinami, żeby nie być głodnym.
— Gówno cholerne — mruczał Pył, częściowo opierając swój ciężar na Jazgocie.
— Na pewno wszystko w porządku? — zapytał Kasztan, patrząc na niego zaniepokojony.
— Nic, czego Leonis nie naprawi — odpowiedział pies. Nie było z nim jeszcze tak źle, skoro nie postawił łap na brudnym błocku.
— Odprowadzę cię może — zaproponowałem.
— Nie, ja to zrobię — stwierdził Kasztan. Jazgot spojrzał na niego zaskoczony. — Idź się prześpij. Ty przecież usnąłeś późno dzisiaj.
Oczywiście, że Kasztan o tym wiedział. Jazgot poczuł się aż głupio, mając nadzieje, że jego mentor nic nie zauważy.
— Widzieliście coś ciekawego na swojej części patrolu? — zapytał Pył.
— Niezbyt, ale Jazgot wyczuł jakieś nieznane zapachy.
— Jakie? Opisz – poprosił Pył. Między samcami wywiązała się dyskusja. 
Zanim Jazgot cokolwiek wtrącił, coś przykuło jego uwagę. Ruch, tuż na krawędzi jego widzenia. Odwrócił się i zmrużył oczy. Ciężko było cokolwiek wypatrzyć w słabym świetle ksieżyca. Jakieś zwierzę się tu czaiło? Może szczur? Można było spróbować go upolować na posiłek dla innych.
Nie, nawet lepiej. Siedział ten szczeniak. Ten Rudzik, przez którego Jazgot zadawał samemu sobie trudne pytania. Uśmiech sam wszedł mu na pysk. Czyli to był ciekawski dzieciak, ewentualnie miał problemy z zaśnięciem. Jazgot nic nie powiedział, tylko mrugnął do niego i odwrócił się do pozostałych samców.
— Powtórzycie? Zamyśliłem się.
Najdziwniejsze było to, że dzieciak potem sam go znalazł. Krążył sobie po okolicy, tak bez szczególnego powodu. Nie mógł zasnąć na dłużej, niż kilka godzin, a żeby nie martwić Kasztana, postanowił go unikać. Poza tym jeszcze nie sprzątnięto resztek posiłku z głównego pomieszczenia, a cały ten zapach krwi go mdlił. Kiedy tylko go poczuł, schodząc po schodach, musiał jak najszybciej się oddalić.
Patrzył na Rudzika zaszokowany, gdy ten do niego przyszedł. Po pierwsze, nikt nie nazywał go panem. Nawet szczeniaki Szałwii wiedziały, że był po prostu Jazgotem. Panie wojowniku… bardzo ładne określenie i jeszcze bardziej niejazgotowate. Po drugie, cała ta postawa dzieciaka wywoływała u niego deja vu.
Jeszcze nie tak dawno, sam podchodził tak do dorosłych. Skulony, niepewny, czekający na reakcje. Jak roślinożercy, zawsze gotowi na atak. W psim wypadku odrzucenie było największym problemem. Dzieciak był taki spięty, jakby całe jego ciało krzyczało, że nie chce otrzymać złej reakcji. Czego się boisz? Czy masz powody? Czy ty też tęsknisz za kimś, kto nigdy po ciebie nie wróci?
Czy twoje oczy z czasem też staną się krwawe?
Odgonił od siebie te nieprzyjemne pytania, ale niewystarczająco szybko. Już zrobiło się niezręcznie.
— Po pierwsze, to ja nie jestem żaden pan. Jestem Jazgot, a ty nie masz za co przepraszać. — powiedział, przyjmując od razu wyluzowany i radosny ton. Jego ogon zaczął kołysać się na prawo i lewo. — Ciebie nazywają Rudzikiem, prawda? — Szczeniak pokiwał łbem. — Bardzo miło cię poznać. Pewnie, mam czas, masę czasu. Pokażę ci wszystko, co chcesz. Zaczniemy od granic, co? Trzeba wiedzieć, czego nie można, prawda?
— Tak proszę pana…
— Spróbuj jeszcze raz.
— Tak proszę Jazgota.
Niezupełnie o to mu chodziło, ale trudno. Dzieciak był wysoki, przynajmniej Jazgot nie musiał ciągle pochylać łba w dół. Skierował ich w stronę Industrii. Durna głowa podpowiedziała, że stamtąd był Szkarłatny Bluszcz i matka, ale ignorował te myśli.
— Pytałeś o to, co robiliśmy. Ja, Kasztan i Pył, te dwa psy, z którymi byłem, kończyliśmy patrol. To jeden z tych obowiązków, które wykonują wojownicy. Sprawdzamy, czy nikt nie krąży przy naszych granicach. Zwykle w grupkach dwu lub trzyosobowych.
— Robicie to też w nocy, proszę Jazgota? — zapytał cicho.
— Pewnie, nieb… — chciał powiedzieć, niebezpieczeństwo nie zasypia w nocy, ale to tylko niepotrzebnie by go straszyło. — Nie ma co czekać do rana.
— Aha. — Dzieciak pokiwał łbem. Było między nimi trochę niezręcznie, a Jazgot chciał temu jak najszybciej zaradzić.
— Tutaj nie ma nic bardzo ciekawego, ale widać dobrze morze. Lubisz morze?
— Nie byłem nigdy nad nim.
— Naprawdę? — zdziwił się. — Ja zawsze kochałem wodę. Te fale, zmywające cię z brzegu. Ten ciepły piasek pod łapami. I wszystko pachnie tak słono i rybnie. Może zaprowadzę cię kiedy indziej nad nie, co ty na to?
— Byłoby fajnie — odpowiedział, a nawet mu ogon trochę zamachał. A może to tylko wiatr. Wolał wierzyć w to pierwsze.
— No i świetnie. Zrobimy takie kółeczko jak zwykle na patrolach. Zaczniemy tu, potem pokażę ci cmentarz, kościół i wysypisko. Spodoba ci się. Chodź, popatrzymy ze wzgórze.
Stojąc tam, zorientował się, że patrzenie ze wzgórza jest właściwie bardzo nudnym zajęciem. Bardzo lubił patrzeć na wodę rozbijającą się na brzeg. Tylko że dzieciak milczał, to Jazgot milczał. A im dłużej Jazgot milczał, tym dłużej dzieciak milczał. Bardzo ładne błędne koło.
Wziął głęboki wdech i postanowił się nie patyczkować.
— Posłuchaj mały, mam ci jedną bardzo ważną rzecz do przekazania, zanim pójdziemy dalej. – Spojrzał mu prosto w oczy, potrzebował, żeby dobrze to zrozumiał. — Jesteś teraz jednym z bezgwiezdnych. Nie ma znaczenia, skąd pochodzisz i gdzie podążasz. Gdy dołączyłeś do klanu, stałeś się jednym z nas. To oznacza, że każdy z tych psów będzie gotowy oddać swoje życie, by utrzymać cię przy twoim. Bezgwiezdni to rodzina. Zajmą się tobą dobrze. Wiem to, zajęli się przecież mną.
Uśmiechnął się do niego promiennie. Chciał, żeby dzieciak się nie bał. Ten świat był przerażający dla samotnego szczeniaka, ale to tylko znaczyło, że dorośli powinni czynić go trochę łatwiejszym do zrozumienia.
— Mam nadzieje, że wybuch mojego patriotyczno-rodzinnego nastoju cię nie przestraszył, co?
<Rudziku?>
[1208 słów: Jazgot otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz